Soderbergh kończy z Hollywood

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Najmłodszy zdobywca Złotej Palmy w Cannes i człowiek, który wygrał Oscara z samym sobą, Steven Soderberg zapowiedział zakończenie kariery w Hollywood. Filmowiec przenosi się do telewizji, która według niego jest jedynym miejscem, gdzie można robić artystycznie wolne filmy. Nie jest on pierwszym ze znanych filmowców, który przenosi się na mały ekran

Ostatnie miesiące w świecie filmu należą bez wątpienia do Stevena Soderbergha. Ten niezwykle utalentowany filmowiec niespodziewanie w wieku 50 lat zapowiedział wycofanie się z Hollywood. Na polskich ekranach możemy obecnie oglądać jego ostatni film „Panaceum” będący doskonałym połączeniem wszystkiego co reżyser do tej pory prezentował w swoich dziełach. Już za kilka tygodni na HBO będziemy mogli zaś zobaczyć kontrowersyjną biografię Valentino Liberace, polskiego pochodzenia artysty, który w latach 50-tych sprzedawał miliony płyt i stał się ikoną kiczu Las Vegas. To właśnie film o homoseksualnym związku zmarłego na AIDS muzyka ze Scottem Thorsenem przyspieszył decyzje reżysera o zerwaniu z Hollywood. Według Soderbergha odważne sceny z udziałem Michaela Douglasa i Matta Damona nie pasowały nawet do liberalnej „fabryki snów”. „Schodziliśmy całe miasto. Potrzebowaliśmy 5 milionów. Wszędzie mówiono nam, że temat jest zbyt gejowski. Wszyscy. A to było już pod "Tajemnicy Brokeback Mountain". Byłem przytłoczony. Nie potrafiliśmy tego wytłumaczyć.”- żalił się w jednym z wywiadów Soderbergh, który już pierwszym swoim filmem wzbudził niemałą kontrowersję.

Od artysty do wyrobnika

Niezależny, bardzo mocny obraz „Seks kłamstwa i kasety Video” nieznanego 26 letniego reżysera Stevena Soderbergha z 1989 roku szturmem podbił serca nie tylko widzów, ale również krytyków filmowych. Obraz przyniósł nie tylko nominację do Oscara, Złotego Globu oraz BAFTA dla reżysera, ale zapewnił mu Złotą Palmę w Cannes. Niewielu filmowców miało tak fenomenalny początek kariery. Skromny obraz Soderbergha otworzył odważne lata 90- te w kinie, które wydały z siebie kilku niepokornych twórców na czele z Quentinem Tarantino. Przez kilka lat po sukcesie debiutu Soderbergh szedł drogą niezależnego twórcy zaangażowanego kina artystycznego. Nie stał się nigdy Jimem Jarmushem, ale chyba nie pretendował nawet do tej roli, starając się wypracować styl łączący artyzm undergroundu z popkulturą. Po pięciu ciekawych, ale odbiegających poziomem od debiutu filmów, w życiu Soderbergha przyszedł czas na kino komercyjne, które miało na początku pewną autorską bruzdę. „Co z oczu, to z serca” na podstawie książki idola miłośników literatury „pulp” Elmora Leonarda okazał się być oryginalnym filmem sensacyjnym, który można było wstawić na półkę z kinem Roberta Rodrigueza. Klimatyczny obraz bezpośrednio korespondujący z „Jackie Brown” Tarantino rozpoczął też współpracę reżysera z Georgem Clooneyem, z którym założył firmę producencką, mającą dziś na koncie wiele znanych i oscarowych hitów. Od tego czasu Soderbergh zaczął przechodzić zdumiewającą fanów kina metamorfozę. Rzutem na taśmę w 2000 roku realizował prawdziwe perły kina- „Erin Brockovich” i „Traffic”, osiągając kolejny niebywały sukces. Nie tylko zdobył Oscara za reżyserię „Trafficu”, ale był nominowany do nagrody przeciwko sobie samemu za reżyserię „Erin Brockovich”. Następnie reżyser starał się na przemian realizować kino ambitne i komercyjne. O ile taki zabieg udaje się Johnnemu Deepowi, o tyle Soderbergh stracił zarówno artystyczną magię w kinie komercyjnych, jak i komercyjną nutkę w filmach niezależnych. Twórca osiągnął jeszcze sukces remakem „Oceans Eleven”, jednak z każdą następną częścią filmu pogrążał się w bezdusznych, profesjonalnie zrealizowanych produktach, mających jedynie nabijać kieszenie producentom z Los Angeles. Nie oznacza to, że Soderbergh nie miał przebłysków dawnego talentu. Choć nie można odmówić twórcy wizjonerstwa w „Solaris” z Georgem Clooneyem na podstawie Stanisława Lema, to trudno zachwycać się przekombinowanym „Dobrym Niemcem” czy będącym popłuczynami po „Złap mnie jeśli potrafisz” Stevena Spielberga „Intrygancie” z Matem Damonem. Największym reżyserskim upadkiem zdobywcy Oscara i Złotej Palmy była natomiast prawie 5 godzinna agitka o Che Guevarze z Benicio del Toro z tytułowej roli. Film Soderbergha był płytszy i bardziej zakłamany niż T-shirty z podobizną komunistycznego zbrodniarza noszone przez infantylną młodzież na całym świecie. W ostatnich latach również nie udawało się reżyserowi wrócić do wielkiej formy znanej z magicznego dla niego roku 2000. Skądinąd ciekawy „Contagion - Epidemia strachu” nie wyróżniał się niczym szczególnym z całej serii katastroficznych filmów, które po 11/09 zaczęły zalewać światowe kina. Natomiast przepełniona największymi gwiazdami kina „Ściagana” sprzed trzech lat żenowała wręcz powielaniem wytartych schematów z kina klasy B. Wchodzący na nasze ekrany „Panaceum” jest pierwszym od wielu lat chwalonym filmem reżysera, który zamiast stać na podium z braćmi Coen, stał się hollywoodzkim wyrobnikiem. Ma być to zarazem ostatni film reżysera, producenta i scenarzysty, który uznał, że w nie może realizować swoich artystycznych wizji w Hollywood. Kilka tygodni temu wywiadzie dla nowojorskiego magazynu „Volture" Soderbergh powiedział, że dziś w Hollywood twórcy są traktowani fatalnie, i z każdym rokiem jest coraz gorzej. „W czasach mojej młodości szacunkiem darzono tych, którzy robili kasowe filmy i tych, którzy robili wspaniałe filmy. Dzisiaj na wsparcie i dobre traktowanie mogą liczyć tylko ci pierwsi.”- opowiadał reżyser będący wręcz przykładem twórcy z podwójną osobowością. Soderbergh w czasie, gdy realizował swoje najbardziej komercyjne filmy, produkował tak świetne obrazy jak „Musimy porozmawiać o Kevinie” czy „Michael Clayton”. Trudno podejrzewać, że twórca był zmuszany przez komiksowych producentów, niczym Barton Fink, do realizacji blockbusterowych hitów z Bradem Pittem czy Mattem Damonem w celebryckich rolach. Nie do końca wiarygodnie brzmi również oskarżanie Hollywood, które odrzuciło jego projekt biografii Liberace o homofobię. Natomiast można podzielić spotrzeżenie reżysera na temat rosnącej siły telewizji, która zaczyna być bezpieczną przystanią dla twórców narzekających na zabicie przez komercję kina lat 70-tych.

Telewizja jako spełnienie marzeń nowej fali, która odmieniła Hollywood?

Lata 60 te i70-te, o których opowiadał powyżej Soderbergh były wielkim przełomem w kinie amerykańskim. To właśnie wtedy pojawili się następcy Marlona Brando, którym wielki aktor przetarł ścieżkę swoją rewolucyjną grą. Obok de Niro, Pacino, Hoffmana, Beatty’ego, Nicholsona, Keitela czy Hackmana kino przejmowali młodzi gniewni reżyserzy: m.in., Allen, Scorsese, de Palma, Coppola, Polański, i Friedkin. Patrząc na listę nominowanych do Oscara filmów w latach 70-tych można śmiało uznać, że mieliśmy wówczas do czynienia z najlepszą epoką kina, gdy Hollywood nie bał się finansować autorskich dzieł, które dziś wylądowałyby pewnie z półce z napisem: „dla zbyt małej grupy widzów.” Wszystko zmieniło pojawienie się „Gwiezdnych Wojen” Georga Lucasa i produkcji Stevena Spielberga. Wielu kulturoznawców jest zgodnych, że komercyjny sukces ich filmów zabił odważne, eksperymentalne kino młodych wilków, i spowodował, że producenci zaczęli traktować ( podobnie jak w latach 50-tych) film jako zwykły produkt. Ambitne i zaangażowane kino wyszło więc w latach 80-tych i 90-tych z głównego nurtu. Nikt nie spodziewał się, że przeżyje ono renesans w miejscu, które było od zawsze uważane za przyczynę obniżania standardów w sztuce. Chodzi oczywiście o telewizję. A konkretnie płatną telewizję o wdzięcznej nazwie HBO. Od czasu zmieniającej oblicze współczesnych produkcji telewizyjnych „Rodziny Soprano” telewizja ta wyprodukowała kilka doskonałych seriali, które spowodowały, że coraz więcej wybitnych filmowców przestawało się wstydzić pracy na małym ekranie. Z roku na rok w produkcjach HBO, FOX czy Showtime pojawiają się kolejne wielkie nazwiska nie tylko aktorów, ale również scenarzystów czy reżyserów. Nie można zapominać, że nawet Al Pacino od kilku lat swoje największe role tworzy właśnie w produkcjach HBO ( „Jack, jakiego nie znacie”, „Aniołowie Ameryki” czy emitowany obecnie w Polsce „Phil Spector”). Każda z jego kreacji w tych produkcjach zasługiwałaby co najmniej na nominację do Oscara. Znamienne jest to, że Pacino ostatni raz nominację do tej nagrody zdobył…20 lat temu.

Decyzja Stevena Soderbergha o definitywnym rozstaniu z Hollywood na rzecz małego ekranu jest warta zauważenia. On pierwszy powiedział wprost: mam dosyć taniej komercji, i pragnę powrotu do wielkiego kina. Kina, które może być realizowane, o ironio!, jedynie w telewizji. Czy to początek wielkiego przełomu w Hollywood? Jeżeli następny film Soderbergha przypomni o jego wielkości, to następni pętani przez Hollywood twórcy mogą szukać natchnienia z dala od „srebrnego ekranu”. Tego w historii kinematografii jeszcze nie było.
Łukasz Adamski

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych