Polska sztuka aktorska bez Wojciecha Pszoniaka z pewnością traci część swojej temperatury i barwy - napisał w liście do uczestników uroczystości pogrzebowych Wojciecha Pszoniaka minister kultury, dziedzictwa narodowego i sportu Piotr Gliński. Wybitny aktor filmowy i teatralny spoczął we wtorek na stołecznych Powązkach Wojskowych.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
— Nie żyje Wojciech Pszoniak. Aktor miał 78 lat. Odszedł po długiej walce z chorobą nowotworową
W Kościele Środowisk Twórczych na warszawskim Placu Teatralnym we wtorek odbyły się uroczystości pogrzebowe Wojciecha Pszoniaka. Następnie urnę z prochami zmarłego przeniesiono na cmentarz.
Podczas nabożeństwa odprawiający je ksiądz Andrzej Luter powiedział: „modlimy się za wielkiego artystę, męża i przyjaciela, za człowieka wrażliwego”.
Wspominał m.in. współpracę Pszoniaka z Andrzejem Wajdą.
W 1971 roku spotkali się po raz pierwszy w czasie przygotowań do „Biesów” wg Dostojewskiego. Wojciech stworzył w tym spektaklu swoją wielką rolę - Piotra Wierchowieńskiego. To był początek jego wielkich ról w dziełach Wajdy, także tych filmowych i pewnie z tych filmowych oczywiście szeroka publiczność najbardziej go zapamięta
— wskazał.
Ocenił, że Moryc Welt z „Ziemi Obiecanej” wg Reymonta „na zawsze już będzie miał jego twarz”.
Jego twarz będzie miał na zawsze Dziennikarz/ Stańczyk z „Wesela” Wyspiańskiego, Jeszua z „Piłata i innych” wg Bułhakowa, wstrząsający Robespierre z Dantona, Korczak. Te wszystkie postacie będą miały jego twarz
— podkreślił.
Ks. Andrzej Luter wspomniał, że w ostatnich tygodniach bywał u Pszoniaka kilka razy.
Pragnął sakramentów, ale i rozmów. Jedna z nich na dwa tygodnie przed śmiercią trwała chyba trzy godziny. Zacząłem go wypytywać o role, które stworzył, o fascynacje. I był to początkowo z mojej strony taki zabieg socjotechniczny, bo wiedziałem, że Wojciech wpadnie w taki trans opowiadania i zapomni choć na chwilę o swoim cierpieniu. Ale ta socjotechnika skończyła się błyskawicznie, bo zacząłem go słuchać i odpłynąłem razem z nim w inny świat. Opowiadał z pasją o wszystkich tych postaciach, które grał, które stworzył. Jeszcze raz dostrzegłem, jakim był wspaniałym człowiekiem. On szukał człowieka w człowieku
— wspominał ks. Luter.
Podkreślił, że „sama gra go nie interesowała”.
Był człowiekiem wielkiej tolerancji, wyrozumiałości dla słabości, ale nie dla podłości
— zaznaczył.
Tydzień później kolejne spotkanie już bardziej było milczeniem. Wychodząc z mieszkania Basi i Wojtka, miałem taką przerażającą pewność, że to był ostatni raz. I tak się stało. Dziś mogę powiedzieć: Wojtku, dziękuję ci za te wspaniałe rekolekcje, te ostatnie spotkania, twoje słowa wypowiedziane w czasie świadomego umierania. One były ważne, także dla mnie. Nie zapomnę ich nigdy tak jak i ciebie nie zapomnę. Zresztą ciebie nikt nie zapomni, będziesz żył wiecznie dzięki swoim rolom
— mówił wzruszony ks. Luter.
Do zobaczenia, Wojtku
— dodał.
Zmarłego wspominał także aktor Olgierd Łukaszewicz, który studiował z Wojciechem Pszoniakiem w krakowskiej PWST.
Wojtek - cztery lata starszy ode mnie - dla mnie był jak brat, mistrz, przewodnik przez całe życie
— zaznaczył.
Dodał, że Wojciech Pszoniak od początku przewyższał innych studentów znajomością warsztatu aktorskiego.
Pozostawaliśmy pod wrażeniem jego osobowości. Miał tyle ważnych doświadczeń życiowych za sobą, że od razu stał się dla nas autorytetem. Domagał się prawdy scenicznej (…). Wyrażał ją z łatwością, na wiele sposobów. Kreśląc realistyczne portrety lub też kierując się wyobraźnią, tworzył postacie zaskakujące ekspresją, energią, skojarzeniami czy po prostu dowcipem. Jego interpretacje stawały się kluczem do rozumienia sytuacji scenicznej, stylu czy wreszcie idei utworu. Nie odtwarzał literatury. Sam był żywym teatrem. Ciało było mu posłuszne, żyło tą muzyką, tym rytmem, który intuicyjnie dobierał do postaci odkrywanej na próbach
— zwrócił uwagę aktor.
Łukaszewicz podkreślił, że wraz z odejściem przyjaciela usunął mu się spod nóg „istotny fragment fundamentu intymnego świata młodości, bo oto odszedł partner do rozmów o tym, co najważniejsze w poszukiwaniu sensu bycia aktorem, a także bycia obywatelem, któremu Polska, Europa i świat nie są obojętne”.
Namiętnie zwalczał ujawniający się ze szczególną siłą dzisiaj tu prowincjonalizm, tj. wąskie zapatrzenie w nacjonalistyczne ego. Przy nim patos i ironia szybko splatały się ze sobą. Były świadectwem jego mieniącego się zaangażowania w życie, jego inteligencji. Wojtku, bardzo mi będzie Ciebie brak
— powiedział.
Gliński: Pszoniak był artystą niepowtarzalnym
Ogromny talent, energia, oryginalność, skłonność do artystycznego ryzyka – to cechy, które wyróżniały Wojciecha Pszoniaka. Dziś widać lepiej niż kiedykolwiek, że był on nie tylko jednym z najwybitniejszych aktorów polskich, ale nade wszystko artystą niepowtarzalnym, którego kreacje fascynowały, niepokoiły i zapadały głęboko w pamięć
— napisał Gliński w liście odczytanym przez wiceministra kultury Jarosława Sellina.
Artystyczna droga
Przypomniał, że Pszoniak pracę na scenie rozpoczął od spotkania z Konradem Swinarskim w Starym Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie, u którego zagrał między innymi brawurowego Puka w „Śnie nocy letniej” Williama Shakespeare’a.
Pamiętam ten spektakl i rolę pana Wojciecha Pszoniaka z Warszawskich Spotkań Teatralnych w 1969 roku. Na krakowskiej scenie po raz pierwszy współpracował z Andrzejem Wajdą, wcielając się w Piotra Wierchowieńskiego w legendarnych „Biesach” według powieści Fiodora Dostojewskiego, także obecnych na WST. W kolejnych latach w filmach wybitnego reżysera stworzył swoje najznakomitsze kreacje, doceniane w Polsce i za granicą: Moryca Welta w „Ziemi obiecanej”, Maksymiliana Robespierre’a w „Dantonie” oraz Janusza Korczaka w ekranowej biografii wielkiego pedagoga i społecznika
— wymieniał wicepremier Gliński.
Jak napisał, „nie da się zresztą wymienić wszystkich niezwykłych ról Wojciecha Pszoniaka, które kreował w kinie, telewizji oraz na scenie”.
Do najwybitniejszych należą z pewnością: tytułowa rola w „Diable” Andrzeja Żuławskiego, McMurphy w „Locie nad kukułczym gniazdem” Kena Keseya w inscenizacji Zygmunta Hübnera w Teatrze Powszechnym w Warszawie, a ostatnio mistrzowski epizod w „Czarnym Czwartku” Antoniego Krauzego
— ocenił minister kultury.
Wskazał, że Pszoniak odnosił także sukcesy, potwierdzone przyznanymi nagrodami i odznaczeniami, na scenach francuskich.
W latach osiemdziesiątych występował w teatrach Nanterre, Montparnasse i Chaillot. Wówczas grał również w licznych międzynarodowych produkcjach filmowych
— dodał.
Polska sztuka aktorska bez Wojciecha Pszoniaka z pewnością traci część swojej temperatury i barwy. Na szczęście na taśmie filmowej oraz w naszej pamięci pozostaną na zawsze jego wspaniałe - zagadkowe i niepozostawiające obojętnym - kreacje. Cześć jego pamięci
— zakończył wicepremier.
xyz/PAP/Twitter
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/524901-ostatnie-pozegnanie-pszoniaka-glinski-byl-niepowtarzalny