W zalewie przeciętnych albo zupełnie kuriozalnych produkcji Netflixa („Rewolucja” to ostatni przykład) zdarzają się takie perełki jak „Gambit królowej”. Oparta na książce Waltera Tevisa („Bilardzista, „Kolor pieniędzy”) siedmioodcinkowa opowieść przypomina najlepsze miniseriale innego giganta streamingu, czyli HBO, które przyzwyczaiło nas, że stawia na jakość, a nie ilość produkcji.
Serial o szachach może być ciekawy? „Pionek”, „Mordercza rozgrywka”, „Szachowe dzieciństwo”, a w zeszłym roku polska „Ukryta prawda” – filmy o szachach niespecjalnie nas rozpieszczały. „Gambit królowej” to jednak brawurowa produkcja**, którą w swoje ręce wziął znakomity scenarzysta Scott Frank, autor m.in. „Co z oczu, to z serca”, „Raportu mniejszo- ści” i przede wszystkim nominowanego do Oscara „Logana”.
Beth Harmon (Isla Johnson) w wieku ośmiu lat trafia do sierocińca. Nie może się odnaleźć w grupie rówieśników. Ma tylko jedną przyjaciółkę (Moses Ingram), która zastępuje jej trochę siostrę, a trochę matkę. Przypadkowo trafia na woźnego (Bill Camp), który uczy ją w piwnicy grać w szachy. Mężczyzna szybko zdaje sobie sprawę, że ma do czynienia z geniuszem. W liceum Beth zostaje adoptowana przez małżeństwo z Kentucky i szybko znajduje sposób na realizowanie swoich pasji. No, ale akcja dzieje się we wczesnych latach 60. XX w., gdy rewolucja emancypacji kobiet dopiero raczkowała, więc nastoletnia Beth (magnetyczna Anya Taylor-Joy), startując w kolejnych turniejach, musi się starać o wiele mocniej. Jest jedyną kobietą w bardzo męskiej dyscyplinie sportu. Trafia jednak na kilku młodych mężczyzn, którzy nie tylko jej nie dyskryminują, lecz pomagają stać się jeszcze lepszą szachistką. Ba, niemal każdy z pokonanych mężczyzn chowa dumę do kieszeni, pokłaniając się przed pogromczynią. Nie wszystko układa się jak w hollywoodzkiej bajce. Beth trafiła do sierocińca w latach 50., gdy na porządku dziennym było faszerowanie psychotropami nawet dzieci. Od dzieciństwa dziewczyna jest od nich uzależniona. To najmocniejsza część serialu, świetnie „wygrana” przez młodą Taylor-Joy. Jej Beth jest najciekawsza właśnie w scenach, gdzie widzimy jej niejednoznaczną postawę i rozerwaną duszę. Rozerwaną przeżyciami z dzieciństwa, ale też nieumiejętnością zbudowania sobie związku.
„Gambit królowej” nie tylko przykuwa do fotela przez świetnie nakręcone pojedynki szachowe i zjawiskową rolę Taylor-Joy. Frankowi udaje się uchwycić klimat małego amerykańskiego miasteczka w przededniu rewolucji pokolenia ’68. Poruszająca jest też relacja szukającej matczynego wzoru Beth z jej przybraną matką Almą, która straciła własne dziecko, a niedługo po adopcji Beth porzucił ją mąż. Obie są zagubionymi i potłuczonymi kobietami. Beth odkrywa swoją kobiecość, Alma zaś jest w momencie straty sensu życia. Jedna nie może pokonać uzależnienia od leków, druga wpadła w alkoholizm.
W Almę przekonująco się wciela Marianne Heller, która wyreżyserowała w ostatnich latach dwa przejmujące filmy: „Cóż za piękny dzień” oraz „Czy mi kiedyś wybaczysz?”. Obie kobiety przemierzają Amerykę, pokonując kolejnych mężczyzn, aż trafiają na rosyjskiego arcymistrza o prawdziwie pokerowej twarzy.
To pierwsza tak znacząca rola Marcina Dorocińskiego w światowym kinie. Nie jest to rola wielka ale zapada w pamięć. Jego Wasilij Borgow to radziecka maszyna do upokarzania Amerykanów. Nie taka jak Iwan Drago i komiksowi Rosjanie w antysowieckim kinie ery reaganowskiej. Jest w nim więcej empatii niż w propagandowych filmach z tego okresu. Z drugiej jednak strony na twarzy Dorocinskiego widać specyficzną rosyjską tajemnica, którą Polacy w Hollywood grają znakomicie.
„Gambit królowej” to dla mnie największe odkrycie serialowe ostatnich miesięcy.
5/6
-Serial dostępny na Netflix_
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/524198-gambit-krolowej-to-jedno-z-najwiekszych-zaskoczen-roku