Hollywood jest ostatnio krytykowane za kolaboracje z chińskimi komunistami. Pisałem w lipcu o słowach prokuratora generalnego USA Billa Barra, który powiedział, że „Hollywood regularnie cenzuruje własne filmy, by zadowolić Komunistyczną Partię Chin, największego światowego prześladowcę praw człowieka”. Z jednej strony Hollywood wprowadza parytety rasowe, płciowe i seksualne we własnych produkcjach przeznaczonych na rynki zachodnie, z drugiej nie ma oporów by cenzurować własne filmy na rynku chińskim. Cenzura dotyka nawet filmy z wątkami LGBT, których komuniści nie chcą widzieć w swoich kinach.
Na ekranach światowych kin (w tym polskich) możemy obecnie oglądać disneyowski hit „Mulan”, będący aktorską wersją klasycznej animacji z 1998 roku. Film nie tylko jest peanem na cześć chińskiej księżniczki Hua Mulan i w propagandowy sposób pokazuje „siłę chińskiego ducha”, ale dowodzi jak decydenci w Hollywood leżą plackiem przed przedstawicielami ludobójczego reżymu w Pekinie.
„Mulan” jest apologią Jedwabnego Szlaku, będącego ważną częścią geopolityki Komunistycznej Partii Chin, co samo w sobie pokazuje sprytne wykorzystywanie przez komunistów popkultury do swojej polityki. Chińczycy robią to od lat, inwestując mocno w Hollywood. Tym razem problem jest jednak większy. W napisach końcowych filmu znajdują się podziękowania dla ponad 15 instytucji chińskiego reżimu, w tym departamentów zajmujących się otwartą komunistyczną propagandą. Organizacje, którym dziękują producenci „Mulana” są powiązane z chińską bezpieką. Liberalny Washington Post używa w tym kontekście nawet słowa „ludobójstwo”. Disney dziękuje departamentom bezpieczeństwa z regionu Xinjiang, gdzie dokonuje się obecnie prześladowanie ujgurskich muzułmanów. Wyznawcy Allaha są przetrzymywani w obozach koncentracyjnych. Są też poddawani sterylizacji.
Teraz na horyzoncie pojawia się kolejny skandal. Grupa amerykańskich senatorów pod przewodnictwem Marshy Blackburn z Partii Republikańskiej domaga się wyjaśnień dlaczego Netflix chce ekranizować książki Liu Cixina. Adaptacją jego „Problemu trzech ciał” zajmują się scenarzyści „Gry o tron” David Benioff i D.B. Weiss oraz Alexander Woo, scenarzysta serialu „Czysta krew”. Film produkuje studio Brada Pitta Plan B Entertainment. Liu nie jest uznany za pisarza, który sprzeciwia się chińskiemu reżimowi. W zeszłym roku w wywiadzie dla New Yorkera pokrętnie usprawiedliwiał nawet prześladowanie Ujgurów, oskarżając ich o działalność terrorystyczną. Liu nie raz chwalił też gospodarczą politykę komunistów. Senatorowie w liście do władz Netflixa pytają, czy są świadomi, że komuniści przetrzymują w obozach pracy od 1.8 do 3 mln muzułmanów i czy znają stanowisko Liu w tej kwestii. Ciekawe jak Netflix, który bardzo mocno wpisuje sie w ideologiczną agendę środowisk lewicowych, przełknie problem dysryminacji osób z LGBT przez chińskich komunistów.
Trudno podejrzewać, że decydenci z Netflixa i Disneya nie wiedzą o działaniach chińskich komunistów. Nie przez przypadek prezes Disneya Michael Eisner już w 1998 roku powiedział premierowi Zhu Rongjiemu, że studio „zrobiło głupi błąd” produkując biografię Dalajlamy Martin Scorsese pt. „Kundun”. Według Washington Post Eiser przeprosił Chińczyków za tą obrazę. Cóż, Yuany mogą wiele zdziałać. To truizm, widoczny szczególnie w Fabryce Snów. Dobrze, że chociaż twórcy ocenzurowanego w Chinach „South Park” potrafili wykrzyczeć Chińczykom w twarz: „Pier…wasz rząd”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/519127-po-mulanie-disneya-netflix-bedzie-kolaborowac-z-chinami