Przyznaję, że mnie też razi „przemalowanie” Mickeya Rooneya na zupełnie przegiętego Chińczyka w arcydziele komedii „The Party” Blake’a Edwardsa z 1968 roku. Odświeżyłem sobie ten film kilka dni temu i poczułem lekki szok, że można było w taki sposób bawić się rasowymi i etnicznymi stereotypami w kinie. W tym samym filmie biały Brytyjczyk Peter Sellers gra niezdarnego Hindusa, co jednak nie razi. Sellers nie przez przypadek jest uznany za geniusza komedii. Sam Blake Edwards po latach przyznał natomiast, że obsadzenie w roli natrętnego Chińczyka białego aktora było błędem. Dziś jednak uważa się, że nie jest to artystyczny błąd. Jest to rasizm.
Nie wiem jak można zestawiać ze sobą rasizm, czyli pogląd, ze jedna rasa jest lepsza od drugiej, z zabawą rasowymi stereotypami w komedii. Jest to nonsens. Rozumiem oczywiście, że czarnoskórzy aktorzy mogą czuć wściekłość, że biały aktor z pomalowaną twarzą gra Otella. Kiedyś taka praktyka byłą konsekwencją rasowej segregacji. Dziś jednak może ona budzić tylko protesty klasowe przeciwko dawaniu możliwości zarabiania nie tym, ktorzy są naturalnie predestynowani do roli.
Moja wrażliwość w tej kwestii też zmieniła się mocno, co zdałem sobie sprawę właśnie podczas seansu „The Party”. Problem jednak w tym, że dziś nie chodzi o zmianę standardów we współczesnej popkulturze. Mamy do czynienia z przepisywaniem historii. Podobnie jak miało to miejsce z cenzurą „Przeminęło z wiatrem” na HBO MAX strażnicy poprawności politycznej robią zamach na naszą przeszłość.
Jestem przekonany, że „The Party” nie zostanie niebawem wyemitowane na żadnej platformie streamingowej. Mimo, że jest to szczytowe osiągnięcie Blake’a Edwardsa i jego najwspanialszy, obok „Wystarczy być”, pierwszej „Różowej Pantery” czy „Śniadania u Tiffany’ego”, film. Widzowie platform streamingowych mogą być pozbawieni szansy obcowania z reżyserską maestrią Edwardsa i pokazem komicznego geniuszu Sellersa. Wszystko przez udawanie przez białego aktora postaci z Azji. Nie mam wątpliwości, że taki los spotka film Edwardsa, skoro już teraz rasowa poprawność dotyka takie seriale jak „Simpsonowie”.
Na fali protestów Black Lives Matter cenzura spotkała nie tylko stare odcinki „Hotelu Zacisze”. Ocenzurowano też odcinki seriali, gdzie pojawiał się motyw tzw. blackface w „Rockefeller Plaza 30” i w „Hoży doktorzy”. Missy z „Big Mouth” i Molly z „Central Park” nie będą już grane przez białe aktorki. Jenny Slate i Kristen Bell same z ról zrezygnowały. Chodzi o animacje, a więc problemem stał się już nawet dubbing. Pamiętacie Apu Nahasapeemapetilona w wykonaiu Hanka Azari z „Simpsonów”? Już nie usłyszycie głosu tego białego aktora w roli animowanego Hindusa.
Jeżeli ten nadawany od kilku dekad satyryczny serial jest dotykany cenzurą z takich powodów, to co będzie z hardcorowym „South Park”? Nie przez przypadek ostatnie sezony genialnego serialu Treya Parkera i Matta Stone’a, który od 1998 roku z libertariańskich pozycji łamie wszystkie normy politpoprawności, są tak gorzkie. Walka chyba została przegrana. Swoje własne seriale cenzurują twórcy seriali „The Office” i „Community”. Wszyscy w panice wycinają żarty obudowane wokół blackface. To dopiero początek, skoro producent ryżu Uncle Bens też usuwa obrazek Afroamerykanina z pudełka.
Co dalej? Czy usunięte zostaną stand upy śp. Robina Williamsa, który z udawania akcentów różnych grup etnicznych zrobił jednen z kluczowych punktów występu? Czy wszystkie role homoseksualistów, granych przez heteroseksualistów zostaną wycięte? Czy w walce z heteronormatywnością niebawem osobę homoseksualną będzie mógł grać tylko aktor bądź aktorka homoseksualna? A co z transeksualistami i przedstawicielami innych mniejszości? Pewnie tak nie będzie, bo przymusowy coming out jest wyjątkowo mocno piętnowany przez środowiska LGBT. Jednak patrząc na szaleństwo z cenzurą tak klasycznych filmów jak „Przeminęło z wiatrem” , trudno nie podejrzewać każdej ewentualności politpoprawnej histerii.
Czy pogląd, że wszystko skończy się na tym, że pojawi się postulat wymazania całej naszej kultury można odbierać jako przesadną histerię? Chyba nie, skoro już teraz usuwa się pomniki prezydenta Teddy Roosevelta i pojawiają się pomysły wrzucania monumentów Winstona Churchilla, to zburzyć należy też Koloseum bo przypomina o kolonizacji, rasiźmie i niewolnictwie. Skoro cenzurowana jest już komedia, czyli miejsce które powinno być wolne od JAKIEJKOLWIEK cenzury ( również chroniącej uczucia religijne), to obawiam się, że walczyć będziemy musieli niebawem o fundamentalne prawa.
Rewolucja pędzi jak samochody w „Need for Speed”. Przecież jeszcze 12 lat temu nominowano do Oscara Roberta Downeya Jr. za rolę gwiazdora, który po to, by dostać Oscara przeszczepił sobie czarną skórę. Reżyserem „Jaj w tropikach” jest Ben Stiller, który dziś proponuje by w miejscu zdjętego pomnika Roosevelta, postawić pomnik Robinowi Williamsowi. Urocza ironia losu. Williamsa też przecież będzie trzeba niebawem ocenzurować.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/506644-czy-robin-williams-zostanie-ocenzurowany