„Powołanie” Pawła Woldana w jego reżyserii zostanie pokazane przez Teatr Telewizji w stulecie urodzin Jana Pawła II. Skądinąd to zdaje się ostatnia produkcja tego teatru sprzed pandemii.
Do spektakli zamawianych i realizowanych „z okazji” mam stosunek mieszany. Niewątpliwie dają one teatrowi, temu telewizyjnemu i temu radiowemu, sposobność zajmowania się tym, co ważnie dla zbiorowej pamięci i tożsamości narodu. A równocześnie jest ryzyko, że produkt będzie nieautentyczny, nie stworzony w następstwie natchnienia, a utylitarnej potrzeby.
Akurat Paweł Woldan historii polskiego Kościoła poświęcił znaczną część swojej twórczości. Z pewnością widać tu prawdziwe zaangażowanie, emocje. Zarazem jest on z temperamentu dokumentalistą (zresztą świetnym). Oznacza to, że jego historyczne widowiska często nie wychodzą poza bezsporne ustalenia faktów. Woldan nie wypełnia własną fantazją tego, czego nie utrwalili kronikarze. Prowadzi to nieraz do oschłej formuły „teatru faktu” i nawet do pewnej ilustracyjności. Nie było tych mankamentów wtedy, kiedy szedł za literaturą – by przypomnieć znakomitego „Brata naszego Boga” właśnie Karola Wojtyły. Woldan świetnie go przyrządził.
Tu pokazując młodzieńcze lata przyszłego papieża, zdecydował się na maksymalną powściągliwość. W efekcie mamy kilka scen pięknych, ale mamy też sporo oczywistości. Te mielizny są mniejsze dzięki znakomitym aktorom.
Józef Pawłowski w roli Lolka Wojtyły to celne trafienie. Od czasu „Miasta 44” Jana Komasy obserwuję tego aktora z podziwem. W ujmujący sposób wydobywa z młodości, to co w niej najpiękniejsze, jakiś rys szczególnego świetlistego idealizmu, choć czasem i to co w niej pogmatwane. W wykonaniu Pawłowskiego student polonistyki, który ponad aktorstwo wybiera kapłaństwo, to chłopak z niejedną tajemnicą. Niektóre są ledwie sygnalizowane. Czy kochał się w Halinie, swojej przyjaciółce z Wadowic? Czy i w tej sferze życia dokonał jakiegoś wyboru? Jaki był tak naprawdę jego stosunek do walki zbrojnej podczas wojny? Był bliski zaangażowania, ale w końcu nie wziął udziału w konspiracji. I wyrażał, jak wynika z tego scenariusza, wątpliwości, trochę pozytywistyczne, a trochę religijne.
Mam wrażenie, że Woldan mógł spróbować pójść dalej w próbie odpowiedzi, ale uznał się za nieuprawnionego. Czy można sobie wyobrazić krwistszy, pełniejszy obraz rozterek i dramatów buzujących w duszy przyszłego świętego? Pawłowski jest stworzony do tego żeby je wygrać. Ale do takiego „obrazoburstwa” jeszcze nie dojrzeliśmy. I może nie dojrzejemy.
Pojawiają się w tym widowisku ciekawe sygnały. Choćby rozmowy młodego Wojtyły z Janem Tyranowskim, znawcą mistyków Kościoła, który zniechęca go do ścisłego łączenia katolicyzmu z polskością. Tyranowskiego sugestywnie gra Piotr Głowacki, ale może ważniejsze jest to, że dostajemy trop przyszłych wyborów Karola Wojtyły. Którego religijność była kilkadziesiąt lat później bardziej uniwersalna niż powiedzmy religijność Stefana Wyszyńskiego. Ale niestety to ledwie jedna scena, kilka zdań.
Może najciekawszy jest wątek teatralnych fascynacji Wojtyły. Nie tylko dlatego, że to w nich wynika konieczność wyboru. Podobnego, jak ten, którego dokonał jeden z bohaterów jego sztuki, ojciec Albert Chmielowski - mógł być wielkim malarzem, a został mnichem opiekującym się ubogimi. Także dlatego, że przy okazji dostajemy kilka minut obcowania z czymś takim jak Teatr Rapsodyczny. Miał rację Przemysław Stippa grający jego twórcę Mieczysława Kotlarczyka mówiąc przed premierą, że to jest ciekawe i ważne zwłaszcza dziś , kiedy słowo zostało tak bardzo zdewaluowane, i to nie tylko na scenie.
Stippa tworzy tu skądinąd sugestywną, barwną postać. Wierzymy w jego charyzmę. Nie wszyscy mieli taką okazję. Znakomity Adam Woronowicz pozostał zapowiedzią czegoś interesującego jako ojciec Karola, bo wątek ich relacji został potraktowany konwencjonalnie, właśnie ilustracyjnie.
Zarazem z wypowiedzi przed pokazem przedpremierowym wyniosłem wrażenie jakiegoś szczególnego zaangażowania zespołu aktorskiego w to artystyczne przedsięwzięcie jako w sprawę, w misję. Nawet za cenę powściągnięcia własnych ambicji. I może to mnie najbardziej przekonuje, że taki przewodnik po życiu Wojtyły był jednak potrzebny. Choć przyznaję się do poczucia niedosytu. Ale może oni czują coś, co mnie nie jest dane? W każdym razie młody Wojtyła już zawsze będzie miał dla mnie twarz Pawłowskiego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/500347-karol-wojtyla-pelen-tajemnic-powolanie-w-teatrze-tv