Opisywanie i recenzowanie w tym czasie filmu, który powstał w koprodukcji z Telewizją Polską, grozi zapewne wpisaniem się w spór polityczny wokół rekompensaty dla mediów publicznych i decyzji prezydenta Andrzeja Dudy. Abstrahując na moment od tego, co mocno rozgrzewa polityków w kampanii wyborczej, powiedzieć jednak trzeba, że „Zieja” to dowód na to, że misja nie zginęła i potrafi być realizowana na naprawdę niezłym poziomie. Film Roberta Glińskiego to zarazem bardzo interesująca refleksja dotycząca nie tylko legendarnego księdza Jana Ziei, ale również jakości życia publicznego w naszym kraju.
ZWIASTUN FILMU „ZIEJA”:
„Zieja”, który trafi na ekrany kin 13 marca, nie jest filmem stricte biograficznym. To raczej luźno snuta opowieść o kapłanie, który w swoim życiu nieustannie szedł pod prąd. Gliński pokazuje tę trudną wędrówkę od czasu wojny z bolszewikami, przez permanentne perturbacje w relacjach z kościelną hierarchią, aż po działalność w trakcie II wojny światowej i zaangażowanie w antykomunistyczną opozycję.
Główny wątek fabuły stworzonej w filmie osnuty jest wokół rywalizacji tytułowego kapłana z majorem Służby Bezpieczeństwa. Wielką zaletą „Ziei” jest aktorski wymiar: Andrzeja Seweryna odpowiadającego Zbigniewowi Zamachowskiemu na jego grę, a nierzadko po prostu prowokacje, ogląda się po prostu świetnie. Obaj nadają się doskonale do nakreślonych dla siebie ról: mądre spojrzenie Seweryna dobrze kompensuje z rozbieganym wzrokiem i nerwowością Zamachowskiego, a talentu artystycznego nie można odmówić ani jednemu, ani drugiemu.
A skoro już zaczęliśmy od tego wątku, to głównie dzięki ich kreacjom (a także szeregu mniejszych kwestii i szczegółów) otrzymujemy naprawdę klimatyczny obraz zakurzonych, zadymionych pomieszczeń, w których wykuwał się Komitet Obrony Robotników. Robert Gliński, jak się wydaje świadomie, zrezygnował jednak z nakreślenia czegoś głębiej, jeśli idzie o rzeczywistość lat 70. Z perspektywy widza - trochę jednak szkoda, bo byłoby ciekawie zobaczyć kreślone spotkania, w których ramię w ramię uczestniczyli i Antoni Macierewicz, i Adam Michnik. Rozumiem jednak zamysł reżysera, by nie dociążyć przesadnie wyłącznie tego wątku w bogatym życiorysie kapłana. A czytając wypowiedzi Roberta Glińskiego: chodziło, jak rozumiem, także o pewien sygnał oderwany od dzisiejszych podziałów, które mogły nabrać dodatkowych rumieńców po takim filmie:
Teraz są czasy tak skomplikowane, tak pogmatwane, żyjemy w takim chaosie wartości, sporów, skłóconych postaw, że opowieść o tej postaci na pewno odegra bardzo ważną rolę
— podkreślił autor filmu w rozmowie z Polską Agencją Prasową.
Efekt? Czasy powstawania Komitetu Obrony Robotników są w „Ziei” zaznaczone, ale nie są eksponowane: z bohaterów tamtych czasów można rozpoznać zaledwie filmowego „Jacka” (choć i tutaj nazwisko Kuroń nie pada bezpośrednio) i „Jana Józefa” (Lipskiego). Zresztą i działalność Kuronia została zauważona niemal wyłącznie przez pryzmat jego poszukiwań skupionych wokół wiary i towarzyszących mu wątpliwości, z którymi mierzył się ks. Zieja. Reżyser wydaje się świadomy stąpania po bardzo kruchym gruncie; trudno będzie zresztą cokolwiek zarzucić Glińskiemu w aspekcie wykrzywiania historii.
To nie jest bowiem film o historii Polski (która jest tłem opowieści), ale o postawie kapłana, którą trudno zaszufladkować. W produkcji widzimy bardzo przejmująco nakreśloną rzeczywistość, w której ks. Zieja musi mierzyć się z trudną, szorstką reakcją kościelnej hierarchii, niezrozumieniem wśród swoich wiernych, zmaganiami natury moralnej i etycznej. Widzimy więc i krytykę ugodowej postawy wobec władz komunistycznych, i pojawiające się nuty krytyki wobec prymasa Wyszyńskiego, i pójście swoją drogą, jeśli chodzi o pojmowanie zaangażowania obywatelskiego w życiu księdza.
Pozbawiony funkcji kościelnych w 1958 roku pisał:
Nie mogąc się doczekać przez osiem lat dania mi samodzielnej placówki parafialnej, za swą »parafię« w Warszawie będę odtąd uważał wszystkich żyjących tak czy inaczej poza Kościołem (Żydzi, niewierzący, sekciarze, publiczni grzesznicy, prostytutki itp.) i wśród nich będę się starał pracować.
Zarazem ks. Zieja nie jest w filmie przedstawiony wyłącznie jako swoisty outsider czy ktoś zupełnie na marginesie. Gdy przemawia na rekolekcjach do biskupów, widać pasję i efekty tego, co robi i mówi. Gdy upiera się co do składu rady parafialnej i ciał decyzyjnych (wliczając w to kobiety, a nawet niemieckiego pastora), widać, że Kościół w wykonaniu Ziei ma po prostu oblicze miłosierdzia. Szczególnie mocno widać to w przypadku, w którym decyduje się wyspowiadać samobójczynię mimo ówczesnych zakazów natury prawnej i kanonicznej.
Za uczynek miłosierdzia sąd kościelny
— zapisuje gorzko wspomnienie z tamtego momentu i ta gorycz będzie mu jednak towarzyszyć przez niemal całe życie.
Kiedy tak mocno akcentuje wydźwięk piątego przykazania „nie zabijaj”, jest oskarżany o niszczone morale żołnierzy i kolejnych dołączających do Szarych Szeregów. Kiedy apeluje o to, by zaniechać zemsty i odwetu w powojennej rzeczywistości, mający pełne prawo do rozgniewania ludzie nie rozumieją jego podejścia.
Nam nie wolno w tej sprawie przekroczyć granicy, a tą granicą jest fakt, że Niemiec jest człowiekiem
— wskazuje Zieja.
Takich historii w jego życiu było mnóstwo, sporo wydarzeń zostało zresztą wyciętych ze scenariusza, bo życiorysem tego kapłana można byłoby obdarować przynajmniej kilka osób, kilka filmów, a może i seriali telewizyjnych. „Zieja” broni się również na poziomie artystycznym: można pewnie podłubać i doszukać się mikronieścisłości historycznych, małych dróg na skróty w scenariuszu, mieć oczekiwania co do jeszcze bardziej nastrojowej muzyki, ale to wszystko to raczej szukanie dziury w całym. I nie jest to film, który podbiłby Hollywood, nie ma przepychu choćby największych polskich produkcji, ale jest po prostu dobry. I nie tylko dobry artystycznie.
Z każdego epizodu, jaki widzimy w filmie, wyłania się bowiem wielka nauka miłości, miłosierdzia i wybaczania swoim prześladowcom. Najczystszy ewangeliczny przekaz, z którym - i wtedy, i dziś, i pewnie zawsze - trudno będzie skutecznie przebijać się przez politykę, społeczne podziały, a czasem i jeszcze trudniejsze, bo wojenne zakręty życia: indywidualnego, narodowego, społecznego. Po seansie „Ziei” w każdym z widzów musi urodzić się przynajmniej małe wołanie o dialog i rozmowę: bez nienawiści i pogardy. W tym lustrze, które sprezentował nam Robert Gliński, może przejrzeć się każdy. Pytanie, czy ktokolwiek będzie chciał zerknąć na to zwierciadło inaczej niż tylko miły film o nietuzinkowym kapłanie.
W filmie w reżyserii Roberta Glińskiego występują m.in. Andrzej Seweryn, Mateusz Więcławek, Zbigniew Zamachowski, Tadeusz Bradecki, Sonia Bohosiewicz. Autorem scenariusza jest Wojciech Lepianka, za zdjęcia odpowiada Witold Płóciennik PSC. Producentem film jest Włodzimierz Niderhaus. „Zieja” został wyprodukowany przez Wytwórnię Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w koprodukcji z Telewizją Polską, przy współfinansowaniu Polski Instytut Sztuki Filmowej oraz Miasta Lublin. Zdjęcia do filmu zrealizowano m.in. w Lublinie, Nałęczowie, Kazimierzu Dolnym oraz Rzymie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/489485-zieja-cos-wiecej-niz-tylko-film-o-nietuzinkowym-kaplanie