Postawiłem, nomen omen, krzyżyk na Ablu Ferrarze po jego nieudanym „Pasolinim” z 2014 roku. Czekałem na ten film. Któż inny mógł przeniknąć umysł marksisty, homoseksualisty i rewolucjonisty spod znaku Gramsciego, którego film o Jezusie poleca oficjalnie Watykan, jak nie outsider z Nowego Jorku. Autor prowokacyjnych, skandalicznych i teologicznie inspirujących filmów z lat 90-tych XX wieku ( „Zły porucznik” , „Uzależnienie”) zaskakująco naskórkowo dotknął ostatnich dni bestialsko zamordowanego Pier Paolo Pasoliniego. Napisałem wtedy, że Ferrara przestał być ciekawy po rezygnacji z mocowania się z Kościołem katolickim i konwersji na buddyzm.
Ferrara stracił jednak pazur nawet w dalekich od metafizyki filmach, jak w „Witamy w Nowym Jorku” inspirowanym seksskandalem Dominique Straussa-Kahna. „Tommaso” dowodzi jednak, że Ferrara ma jeszcze coś ciekawego do powiedzenia. Tym razem kieruje kamerę na siebie. Przez lata zmagający się z uzależnieniami od kokainy i heroiny oraz alkoholizmu Ferrara od lat mieszka w Rzymie. Tam też osadza opowieść o życiu reżysera Tommaso (Willem Dafoe). Ferrara na tyle mocno obnaża się w filmie, że w roli partnerki filmowca obsadził swoją towarzyszkę życia Cristinę Chiriac. Ich córeczkę gra natomiast Anna Ferrara.
Tommaso spędza dnie na prowadzeniu zajęć z adeptami aktorstwa, pisaniu scenariusza, gotowaniu, zabawie z ukochaną córeczką i spotkaniach AA. Nie jest to zwykły obraz starzejącego się artysty, mającego u boku piękną i ponad 20 lat młodszą żonę. Ferrara obnaża przed nami swoją duszę. Spowiada się z grzesznej przeszłości, pokazuje swój głęboki strach o zdrowie ukochanej rodziny. Mówi o zazdrości, zdradzie i demonach, jakie go nawiedzają w sennych koszmarach. Ferrara znów mówi otwarcie o swojej duchowości. Tommaso medytuje i uprawia jogę. Ale jednocześnie buzuje w nim chrześcijaństwo.
Ferrara przekonuje w wywiadach, że zostały w nim tylko symbole katolickie, bo wychował się we włoskiej rodzinie. Ten film pokazuje, że za tymi symbolami kryje się coś więcej. Dafoe nawiązuje do roli Jezusa w prowokacyjnym „Ostatnim kuszeniu Chrystusa”. Tommaso wyjmuje serce mówiąc, że „to wszystko co mam”. Taką scenę nakręcił Scorsese. Ferrara kładzie natomiast na tacy serce artysty. No, ale jest też ukrzyżowanie. Dosłowne. Dafoe wisi na krzyżu, jak w wyklętym niesłusznie przez katolików inspirującym apokryfie Scorsese.
Ukrzyżowanie ma miejsce na dworcu w rzymskim Termini. Z tego dworca 2 listopada 1975 roku zabrał na plażę w Ostii swojego mordercę Pasolini, w którego wcielił się przecież Dafoe. Ferrara zawsze był najlepszy, gdy opowiadał przez pryzmat duchowości o własnych problemach z narkotykami, seksualnymi frustracjami (Ferrara ma na koncie film pornograficzny) i upadkami osobistymi. Lubię jego mafijne przypowieści („Król Nowego Jorku”, „Pogrzeb”), ale to krzyż unosił się nad jego najbardziej przenikliwymi opowieściami z „ulic nędzy”.
„Tommaso” szczerą i przejmującą filmową spowiedzią wrażliwego artysty, przebranego w kostium twardziela z nowojorskiej Małej Italii. To znamienne, że najbardziej osobisty film Ferrara nakręcił w stolicy Italii. Kraju, którego bez krzyża nie sposób zrozumieć.
4,5/6
W kinach od 14 lutego
„Tomasso”, reż: Abel Ferrara, dystr: Nowe Horyzonty
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/485172-tommaso-spowiedz-rezysera-skandalisty-recenzja