Clint Eastwood w ostatnich latach bardzo chętnie sięga po jeden temat. Dobiegający (jeden film rocznie to wciąż bieg!) do 90-tki Eastwood zawsze był libertarianinem, nieufającym władzy i celebrującym indywidualizm jednostki. „Richard Jewell” wpisuje się w cykl takiego kina, na który składa się „Oszukana”, „Przemytnik”, „Gran Torino” czy „Sully”. Eastwood opowiada też o bohaterach, którzy samotnie stanęli w obronie innych. O tym samym był „15:17 do Paryża”. O tym jest jego najnowsze dzieło.
Richard Jewell pracował jako ochroniarz Centennial Olympic Park w Atlancie, gdzie 27 lipca 1996 roku (podczas igrzysk olimpijskich) podczas koncertu Jack Mack and the Heart Attack doszło do terrorystycznego zamachu. To właśnie on dostrzegł, że pod ławką leży plecak, który był wypełniony ładunkami wybuchowymi. Tylko dzięki jego spostrzegawczości szybko rozpoczęto ewakuację. Gdyby nie jego reakcja (i licho skonstruowana bomba) wybuch zabiłby wielu ludzi. Skończyło się na jednej ofierze śmiertelnej i 112 rannych. Jewell został okrzyknięty bohaterem narodowym. Wywiady, rozpoznawalność na ulicy mimo trwającej olimpiady i propozycja wydania książki- ochroniarz stał się celebrytą.
Szybko sytuacja odwróciła się o 180 stopni. Media ogłosiły, że FBI podejrzewa, że to Jewell podłożył bombę. Po co, skoro uratował tylu ludzi? Aby stać się herosem i trafić w końcu do policji, o czym zawsze marzył. Jewell pasował pod profil zamachowca. Otyły, mieszkający tylko z matką entuzjasta broni palnej, który przez swoje dziwactwa został zwolniony z funkcji zastępcy szeryfa małej mieściny i ochroniarza w kampusie studenckim- czego policja mogła chcieć więcej? FBI potrzebowała szybko winnego i, według wersji Eastwooda, próbowała go wrobić w zamach. Coś wam to przypomina?
Clint Eastwood nie przez przypadek sięgnął wcześniej po historię Chesleya „Sully’ego” Sullenbergera, który wylądował bohatersko na rzece Hudson, ratując życie 150 pasażerów. Śledztwo w sprawie „uchybień” w procedurach niemal kosztowało go karierę. Jewell jest podobnym bohaterem. Mimo tego, że z narażeniem własnego życia uratował setki osób na koncercie, został przewalcowany przez media i organa ścigania w sprawie, która mogła kosztować do życie. W Georgii za zamach terrorystyczny dostałby krzesło elektryczne.
Eastwood nie tylko wkłada znów kij w mrowisko, przypominając wstydliwą kartę FBI. On bierze swój miecz i tnie po równo wszystkich, którzy byli zamieszani w oczernianie Richarda Jewella (Paul Walter Hauser). Dostaje się „The Atlanta Journal-Constitution” , gdzie pojawiły się tabloidowe materiały o śledztwie FBI. Nieżyjąca już gwiazda gazety (przedawkowanie morfiny) Kathy Scruggs (Olivia Wild) została przedstawiona jako cyniczna karierowiczka sypiająca z agentem FBI (Jon Hamm), po to by dostać od niego informacje o śledztwie. Prawnicy gazety straszą Eastwooda sądem. Agenci FBI za wszelką cenę próbują w filmie wykorzystać dobroduszność Jewella. Manipulują i łamią jego prawa. Tylko dzięki przebojowości bezczelnego prawnika Watson Bryant ( Sam Rockwell) nie udaje im się wymusić od Richarda zeznań. Eastwood buduje akcje według prostego schematu: zaszczuty obywatel vs skorumpowany system.
Choć nominację do Oscara za rolę matki Jewella dostała Kathy Bates, to największe laury należą się Paulowi Walterowi Hauserowi. Doskonale pokazuje introwertyzm Richarda i jednocześnie jego dziecinną ufność wobec otoczenia. Z drugiej strony jego dziwaczne i niejednoznaczne zachowanie pozwalają zrozumieć wątpliwości FBI. Jedyne czego pragnął ten facet, to bycie policjantem. Chciał służyć systemowi. To właśnie kurczowe trzymanie się przez niego procedur uratowało ludzi na koncercie. System go oskarżył i niemal zniszczył. On jednak nawet w momentach upokorzeń, jakich doświadczał od FBI, traktował funkcjonariuszy z ogromnym szacunkiem. „Synu, władzę masz za oknem. Ona chce cię pożreć”- mówi do niego zirytowany Bryant. Gdy odkrywają, że w domu Jewella może być podsłuch, oskarżony łamiącym się głosem pyta: „Jak oni mogli to zrobić?”. „To proste. Ty się nie liczysz”- odpowiada mu prawnik. Cały Eastwood, znów mówiący, że nigdy nie można ufać władzy.
Clint Eastwood nakręcił film w swoim stylu. Bez żadnych fajerwerków, w tradycyjny sposób pokazuje historie zwykłego faceta zaszczutego przez system. Nie pokazuje procesów jakie Jewell wytoczył mediom i losu tragicznie zmarłej w 2001 roku dziennikarki. Legendarnego za życia filmowca interesuje mechanizm zgniatania jednostki przez państwo i hart ducha, jaki potrzebny jest by temu walcowi się postawić. Eastwood pozostaje jednak patriotą kochającym swój kraj. Kraj zbudowany na idei wolności i równości wobec prawa.
„Oni nie są rządem USA. Oni są fiutami pracującymi dla rządu. Nikt w tym pokoju nie jest lepszy od Ciebie”- słyszy przed przesłuchaniem Jewell od swojego prawnika. Władza nie jest lepsza od jednostki- mówi nam Eastwood. System nigdy nie jest lepszy od indywidualizmu. Eastwood od czasu „Wyjętego spod prawa Josey Walesa” pozostaje najważniejszym libertariańskim filmowcem w USA, przypominającym nam na czym polega wolność jednostki i koszmar zaufania sile państwa.
Eastwood znów dowodzi, że jest najbardziej amerykańskim ze wszystkich żyjących filmowców, wierzącym w ostatniego sprawiedliwego kowboja ( tym razem w garniturze prawnika), rzucającego, niczym Henry Fonda w „12 gniewnych ludziach”, wyzwanie systemowi. Nie jest „Richard Jewell” osiągnieciem na miarę „Snajpera” czy „Million dolar baby”. Nie jest też osobistą spowiedzią jak zeszłoroczny „Przemytnik”. To solidny, staroświecki ( w najlepszym rozumieniu tego słowa) film starego fachury Eastwooda, który mam nadzieję będzie kręcił takie filmy do końca swojej kowbojskiej drogi.
4,5/6
„Richard Jewell”, reż: Clint Eastwood, dystr: Warner Bros
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/484038-richard-jewell-eastwood-o-starciu-jednostki-z-systemem