Dlaczego „Młody papież” z 2016 r. tak bardzo się podobał wielu konserwatywnym katolikom, mimo otwarcie prowokacyjnej formy? Dlaczego serial o ultrakonserwatywnym papieżu (Jude Law), wyglądającym jak filmowa gwiazda, który możliwe, że nie wierzył nawet w Boga, wywołał tak ciekawe dysputy o Kościele katolickim?
Paolo Sorrentino zrobił serial znakomicie diagnozujący problemy trawiące Kościół. Powierzchowność teologiczna kapłanów celebrytów, zapatrzenie na poklask mas i uginanie się przed nowinkami ideologicznymi wywołały kontrrewolucję Amerykanina Lenny’ego Belardo, przyjmującego imię Piusa XIII. Była ona wymierzona w popadanie przez Watykan w niewolę ducha czasów, o której pisał Chesterton czy de Maistre. Jasne, że Sorrentino wytłumaczył wszystko traumą dziecka odrzuconego przez hipisów pokolenia ’68. Zapatrzył się też w swojego mistrza Felliniego, przejmując jego przenikliwy antyklerykalizm ze sceny pokazu mody kościelnej z „Rzymu”. Niechcący dał nam jednak intrygującą teologicznie i prowokującą opowieść o kondycji Kościoła katolickiego w czasie kryzysu wiary zlaicyzowanej zachodniej cywilizacji.
Ta wizja nie potrzebowała sequela, czego dowodem jest pierwszych sześć odcinków (tyle obejrzałem przedpremierowo) „Nowego papieża”. Nie jest to jednak serial zły. Ba, jest to serial magnetyczny, wizjonerski i przezabawnie bezczelny. Niestety Sorrentino zgubił całą głębię i niejednoznaczność „ jedynki” kosztem pójścia w stronę mieszanki infantylnych (choć uroczych) „Dwóch papieży” Netflixa z „Rodziną Borgiów”.
Pius XIII (Law) zapadł w śpiączkę. Jego oddech jest transmitowany w radiu przez garstkę wyznawców koczujących pod weneckimi oknami kliniki. Ma przypominać o jego tajemniczości i milczącym proteście przeciwko odejściu świata od wiary. Papież pojawia się jako duch w wizjach swoich przyjaciół i ważnych postaci Kościoła. Unosi się nad pogrążonym w kryzysie Watykanem, gdzie dzięki machlojkom potężnego sekretarza stanu kardynała Voiello (Silvio Orlando) na tronie zasiada traktowany jak marionetka Franciszek II. Ten jednak tylko gra naiwniaka i zgodnie z franciszkańskim duchem zapowiada rozdanie majątku Watykanu biednym. Otwiera też bramy imigrantom i zabiera przywileje przerażonym hierarchom. Umiera na zawał serca po kilkunastu tygodniach pontyfikatu. Jak Jan Paweł I. W jego miejsce przychodzi brytyjski arystokrata sir John Brannox (John Malkovich), który przybiera imię Jan Paweł III. Zwolennik status quo i umiarkowany tradycjonalista podobnie jak Pius XIII jest napędzany traumami dzieciństwa, które przekładają się na jego pontyfikat.
Już to pokazuje, że Sorrentino odcina kupony od błyskotliwego „Młodego papieża”, osadzając na tym samym szkielecie historię „Nowego papieża”. Brannox jest ekscentryczny jak Belardo. Jest w nim wewnętrzna uczciwość, ale napędzają go osobiste uprzedzenia. Belardo wyrzekł się w imieniu Kościoła taniego poklasku „człowieka masowego” i blichtru związanego z „kremówkową wizją papiestwa”. Skoro rodzice symbolizujący wolną miłość lat 60. odrzucili jego, on odrzucił przepojony duchem roku 1968 świat. Brannox wyrzekł się natomiast siebie. W imię dobra surowych rodziców i pamięci po zmarłym bracie bliźniaku. Teraz znów wyrzeka się siebie, ale w imię Kościoła. Też go znienawidzi jak rodziców? „Potrafię być papieżem, bo wiem, jak przyjąć cierpienie. Pierwszy raz będę podziwiany” – mówi.
Sorrentino idzie wydeptaną ścieżką, odwracając leniwie wektory. Hipisowskich rodziców zastępuje konserwatywna arystokracja, a konserwatywnego buntownika na Tronie Pio- trowym – zniewolony tradycją kryptoliberał. Zamiast prowokacyjnej, ale ożywczej intelektualnie debaty o klerykalizmie i korporacjonizmie w Watykanie dostajemy zbanalizowaną opowieść o finansach Watykanu i unikaniu płacenia podatków oraz teorie spiskowe godne „Ojca chrzestnego III”.
A jednak daję temu sezonowi szansę. Paolo Sorrentino zniewala plastycznymi ujęciami łączącymi sacrum i profanum. Intryguje śpiący Pius XIII i jego rola w finałowych odcinkach. Nieustannie moje serce kradnie kapitalnie napisana postać ironicznego kardynała Voiello, łączącego w sobie cynizm Franka Underwooda, dobroduszność opiekującego się niepełnosprawnymi wiejskiego proboszcza i fanatyzm kibica Napoli. Wkurza mnie, że Sorrentino spłaszczył intelektualny wymiar opowieści. Mimo to nie mogę oderwać od niej wzroku, czekając na przebudzenie Belardo. No, ale ja czekam właśnie na takiego papieża. W rzeczywistości. Nie w kinie.
„Nowy papież” na HBO GO od 10 stycznia
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/481114-nowy-papiez-sorrentino-traci-glebie-pierwszego-sezonu