Eddie Murphy wrócił w wielkim stylu. Od czasu nominacji do Oscara za „Dreamgirls” (2006) gwiazda afroamerykańskiej komedii a lat 80-tych i 90-tych nie miała szczęścia do projektów filmowych. „Nazywam się Dolemite” dowodzi jak utalentowanym aktorem jest Murphy, gdy ma za sobą dobrego reżysera i świetny scenariusz. Cieszę się, że Murphy jest w takiej formie w trakcie przygotowań do powtórzenia swoich dwóch najważniejszych ról. 58 letni aktor w przyszłym roku ma zagrać w „Książe w Nowym Jorku 2” i „Gliniarzu z Beverly Hills 4”.
Eddie Murphy przypomniał też dlaczego na Youtube przy jego wczesnych występach stand-up widnieje przydomek „Mr. Fuck You Man” . Po premierze „Nazywam się Dolemite” Samuel L. Jackson powinien poczuć się zagrożony jako afroamerykański król wystrzeliwanych z prędkością kałacha wulgaryzmów.
Rudy Ray Moore- nam niewiele mówi to nazwisko. Dla Afroamerykanów jest to ikona. Ikona kiczu, złego gustu, ale i solidnego stand upu oraz rewolucji kina blaxploitation. 1970 rok. Moore (Eddie Murphy) pracuje w słynnym sklepie z płytami Dolphin’s of Hollywood w Los Angeles. Próbuje w każdy sposób zaistnieć w showbiznesie. Na próżno. Wpada na pomysł stworzenia postaci Dolemite- wulgarnego alfonsa mówiącego głośno, to o czym inni boją się nawet pomyśleć. W tle jego pełnych przekleństw, ale i błysku rymowanek grali muzycy jazzowi i R&B. Wydane w latach 1970-71 albumy z jego występami trafiły nawet na listę Billboard.
W 1975 roku Moore postawił wszystko na jedną kartę i zapożyczając się po uszy wszedł w zupełnie obcy sobie świat kina. Odrzucany początkowo przez wszystkie wielkie studia w Hollywood i potem chlastany niemiłosiernie przez krytyków film „Dolemite” dziś jest kultowym dziełem afroamerykańskiego kina blaxploitation, którym zafascynowany jest m.in. Quentin Tarantino ( „Jackie Brown” był hołdem dla gwiazdy tego gatunku- Pam Grier).
Dolemite przeszedł do historii czarnej popkultury jako brutalny i bezczelny alfons masakrujący wrogów z pomocą swojego pokracznego kung-fu. Wpływ tej postaci widać dziś w rapie ( Wu-Tang Clan i japońskie sztuki walki, P.I.M.P w teledyskach Snoop Doga), a sceniczne rymowane potyczki słowne Moore’a dały podwaliny pod raperskie pojedynki, czyli beefy i dissy. Nie przez przypadek epizody w fimie zagrali Snoop Dog i dzisiejsza gwiazda czarnego stand upu Chris Rock. Show kradnie w kilku scenach Wesley Snipes jako zmanierowany aktor D’Urville Martin przechwalający się na planie podrzędnego „Dolemite”, którego notabene wyreżyserował, że grał u samego Romana Polańskiego w „Dziecku Rosemary”.
“Nazywam się Dolemite” został napisany przez mistrzów kina biograficznego Larry Karaszewskiego i Scotta Alexandra. Film Craiga Brewera („Hustle & Flow”) jest w pewnym stopniu złożony z najlepszych elementów ich scenariuszy. Bohaterem jest niepoprawny politycznie, wulgarny i pokazujący środkowy palec utartym schematom skandalista („Skandalista Larry Flynt”, „Człowiek z księżyca”) i zanurzony w kiczu i fatalnym guście, niepoprawny marzyciel, na dodatek dumny ze swoich bohomazów („Ed Wood”).
Bezbłędny Eddie Murphy obnaża potrzebę akceptacji wrażliwego artysty, kryjącego za maską błazna cierpienie z powodu odrzucenia. Z jednej strony był Richard Pryor, z drugiej jego prostacko- kiczowata wersja zwana Dolemite. Bez jednego i drugiego nie byłoby dzisiejszej afroamerykańskiej popkultury, co doskonale duet Karaszewski/Alexander pokazują.
5/6
Film dostępny na NETFLIX
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/470286-nazywam-sie-dolomite-znakomity-eddie-murphy-w-roli-ikony