Już nie tylko każde pokolenie chce mieć własnego „Hamleta”, a każde półrocze, i to w Polsce. Zalała nas fala szekspirowskich przedstawień. Jestem wciąż pod wrażeniem spektaklu z warszawskiego Teatru Dramatycznego. Tam opowiedziano mi klarownie całą tę historię, a Krzysztof Szczepaniak okazał się księciem Danii na miarę naszej wrażliwości.
Teraz zmierzył się z „Hamletem” teatr telewizji – premiera 28 października. Michał Kotański przyrządził go właściwie wspaniale. Świetne zdjęcia świetnego Adama Sikory, dobre ustawienie aktorów i sami znakomici aktorzy z Przemysławem Stippą w roli tytułowej na czele. W zgaszonych, niemal czarno-białych kolorach opowiada nam się o upadku jakiegoś świata. Postaci miotają się w niezwykłej scenografii Aleksandry Gąsior, na przemian w klaustrofobicznych pokoikach i pośród osaczających akcję skał. Jest duszno i strasznie. Muzyka Lubomira Grzelaka dobrze eskaluje napięcie.
Przeważają zbliżenia twarzy, przez co może nawet podwójnie uderza nas perfekcja tego tekstu. Niezwykłe ciągi paradoksów, nieoczekiwane przypływy czarnego humoru zmieszane z najczarniejszą rozpaczą, właściwie według stricte współczesnych recept. Dramatyczny grał to w nowym przekładzie Piotra Kamińskiego. Tu mamy tylko odrobinę bardziej staroświecką wersję Jarosława Iwaszkiewicza.
Przy okazji inscenizacji teatralnej ze Szczepaniakiem zwracałem uwagę, jak bardzo to przewrotny i niejednoznaczny tekst. W istocie mamy dramat kogoś, kto szukając sprawiedliwości, uruchamia spiralę niszczącą winnych razem z niewinnymi, a i samego uruchamiającego, który miał przecież wybór. Mógł przystać na kompromis z prawidłami świata, ba, może tak byłoby i lepiej. W każdym razie wolno pytać o ludzkie wybory.
W zależności od interpretacji możemy uznać, że Dania jest więzieniem, jak mówi Hamlet, albo że stryj Hamleta Klaudiusz po dokonaniu strasznego czynu bratobójstwa stara się być dobrym władcą, więc jest nadzieja. W interpretacji Kotańskiego Dania raczej jest więzieniem, zwłaszcza, ze fragmenty rehabilitujące nowego króla w większości wypadły. Ale i w takim przypadku mamy prawo pytać, czy można grzebać innych wraz z sobą w imię sprawiedliwości. A przy okazji dostajemy też upiorne rozważania duńskiego księcia o sensie życia. Nie dowiemy się nawet, czy jest ateistą, czy wierzy w Boga. Można wskazać strofy dowodzące jednego bądź drugiego.
Byłem więc na ogół zachwycony prowadzeniem telewizyjnej narracji przez Michała Kotańskiego. I równocześnie miałem poczucie pewnego niedosytu. Ten „Hamlet” jest już chwalony jako opowiedziany na miarę epoki Netflixa, żwawo, w konwencji thrillera. Prawda, można do woli dyskutować, czy da się utrzymać uwagę współczesnego widza dłużej niż półtorej godziny. Miałem jednak poczucie, że zwłaszcza na początku aktorzy grają za szybko, jakby musieli się wyrobić. I że sporo smacznych, pierwszorzędnych scen wypadło. Wiem, że inscenizacja to zawsze sztuka wyboru, ale i sam Hamlet wyposażony w kilkanaście zdań więcej, bardziej by się tłumaczył z własnych decyzji, i postaci drugoplanowe byłyby barwniejsze.
Podkreślę: to nie wina twórców, a bezwzględnego telewizyjnego formatu, który wtłoczył wszystko w godzinę i 50 minut. Może nie powinny to być trzy godziny jak w Dramatycznym, ale jeśli mierzymy się na publicznym kanale z klasyką, kilkanaście minut więcej nie zaszkodziłoby, a pomogło. Tak było w teatrze telewizji kiedyś.
Tak nie jest, co zresztą, powtórzę, nie wykasowało mojego zaciekawienia, a miejscami uniesienia. Może zresztą moje wyczulenie na pominięte „smaczki” wynikło z dwukrotnego oglądania ostatnio wersji teatralnej? Która tak mnie poruszyła.
Kotański poprzesuwał granice wieku postaci. Hamlet, Horacjo, Laertes to w tej wersji niemal czterdziestolatki czekające bez skutku na swoją kolej, swój moment. Argument, że kiedyś było się dojrzalszym wcześniej, więc role młodych mogą grać aktorzy nieco starsi, tylko po części to tłumaczy, skoro grają we współczesnych ubraniach i są jakby poza epokami. To jest gdzieś trochę i opowieść o ludziach upupionych przez ojców (albo przez duchy ojców).
Skądinąd w tym przesunięciu nie są twórcy konsekwentni. Jan Englert gra starego ducha ojca, ale Poloniusz Artura Żmijewskiego jest nie tak wiele starszy od swego syna Laertesa – Michała Czerneckiego. Także Piotr Cyrwus jako Klaudiusz jest zaskakująco młody, młodszy od królowej Marii Pakulnis, co może jednak dodatkowo tłumaczy nam całą historię. Oto pozostający w cieniu brata junior skorzystał z okazji…
Sam Hamlet ma w tekście 30 lat, to wynika wyraźnie z relacji Grabarza. Przemysław Stippa, odrobinkę dojrzalszy, szpakowaty, zasługiwał w oczywisty sposób na tę rolę. To jeden z najwrażliwszych na tajniki ludzkiej duszy polskich aktorów. Szczepaniak odrzucił pozę romantyka, a jednak był młodzieńczy. Stippa który też nie gra neurotycznego intelektualisty, jest dojrzale znużony. Właściwie od początku zmierza gorzko ku katastrofie, a jednocześnie ma w sobie siłę moralnej racji.
Skróty nie wszystko pozwoliły mu rozwinąć, wątek udawanego szaleństwa jest na przykład ledwie muśnięty. Ale Stippa okazał się mistrzem nie tylko klarownego podawania testu. Także czegoś, co nazwałbym delikatną charyzmą. I to kolejny po Szczepaniaku Hamlet z którym instynktownie sympatyzuję, nawet jeśli widzę niszczące skutki jego decyzji. „Cnota błaga grzech o wybaczenie” – w ustach Stippy brzmi to mocno, wiarygodnie.
A równocześnie to człowiek błyskotliwy, bystry, pełen talentu, jakby zmarnowany u startu przez powinność zemsty. Książęcy, co ułatwia mu instrumentalne posługiwanie się ludźmi. Bo to wielki walor tego przedstawienia, że nic nie jest w nim jednoznaczne.
A inni? Nieco dziwnie wygląda, kiedy najdojrzalszy z Laertesów, jakich widziałem, wysłuchuje infantylnych rad od ojca. Nie zmienia to faktu, że Michał Czernecki, niedawny świetny Czepiec z telewizyjnego „Wesela”, jest także jednym z najciekawszych Laertesów w moim życiu. Artur Żmijewski jako Poloniusz jest bardziej serio niż znakomita, niemal groteskowa kreacja Mariusza Wojciechowskiego z Teatru Dramatycznego. Ale prowadzi postać dojrzale i konsekwentnie.
Wiek plus osobowość aktora w wielu wypadkach przesądza o wymowie postaci. W Dramatycznym Mateusz Weber był Horacjem młodzieńczym i zagubionym – wraz ze swym przyjacielem księciem. Grzegorz Małecki gra człowieka mądrego, świadomego przyszłości. W inscenizacji Kotańskiego nawet epizody wartowników w wykonaniu Modesta Rucińskiego czy Mateusza Damięckiego zyskują na wyrazistości.
Maria Pakulnis nie jest w stanie nic poradzić na pewną enigmatyczność postaci królowej. Nie wiemy i nie dowiemy się, ile naprawdę wiedziała Gertruda. Charyzma aktorki pozwala jej jednak na coś co nazwałbym tragiczną obecnością, najbardziej intensywną w scenie pogrzebu Ofelii. Z kolei Cyrwus jako Klaudiusz wydał mi się obsadowym ryzykiem, Czy chodziło o jego twarz everymana? Ma jednak kilka mocnych momentów. Jeśli za mało, to z powodu cięć w tekście. To samo da się powiedzieć o Ofelii Magdaleny Grąziowskiej, która pracowała z Kotańskim w teatrze kieleckim. To urodzona tragiczka, niestety trochę zbyt ściśnięta przez galopujące tempo i cięcia w tekście.
Mamy tu i starych mistrzów: poza Englertem Daniela Olbrychskiego i Magdę Zawadzką jako aktorów, Mariana Opanię jako Grabarza. Nawet przy tym netfliksowym galopie mają okazję do parominutowych popisów. Ale popatrzcie też, jak ledwie paroma kreskami rysują znakomicie swoje postaci Szymon Mysłakowski jako Rozenkrantz i Wojciech Solarz jako Gildenstern – mimo że okrojono świetne sceny z ich udziałem i pozostały im głównie miny. Albo jak świetnie zostaje wykorzystany najmłodszy aktor Marcin Franc. Jego idealny dworak Ozryk przetrwa wszystko. I doczeka się Fortynbrasa. To balansowanie młodego aktora między dworactwem i finalnym przerażeniem – czyste mistrzostwo!
Z takich kapitalnych detali składa się – również – ten spektakl. Nie wychodzących poza tekst, a znajdujących nowe wątki, elementy. To odpowiedź na czyjąś uwagę w kuluarach pokazu prasowego, że ta wersja nie wnosi wartości dodanej. Nie ma co szukać w „Hamlecie” czegoś, czego w nim nie ma, własnymi udziwnieniami i fantazjami. Tego co jest, wystarczy dla pokoleń interpretatorów, wystarczy się wsłuchać, zapatrzeć.
Nie wiemy co przyniosą po śmierci głównych postaci, w tym Hamleta, rządy Norwega Fortynbrasa granego przez Piotra Stramowskiego, pierwszego „młodego”, któremu się udało. Złowrogi nastrój finału sugeruje, że raczej nic dobrego, że zagłada jednego świata nie otwiera światów lepszych.
Na koniec zachęcam do zabawy. Ilu gra tu aktorów, którzy kiedyś wystąpili w roli Hamleta? Sprawdźcie: Olbrychski. Englert, Czernecki, Solarz. A Zawadzka, telewizyjna Ofelia z 1974? Grała wtedy z Englertem. W polskim teatrze, potrzaskanym różnymi okolicznościami, pojawia się jednak czasem poczucie ciągłości. Teatr telewizji, nawet ściśnięty czasem emisji, to szczególna przestrzeń tej ciągłości.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/470058-dojrzaly-ksiaze-danii-telewizyjny-hamlet