Tym razem piszę o przedstawieniu teatru telewizji, które dopiero mogą Państwo obejrzeć - w poniedziałek 21 października. Mam głębokie poczucie, że po „Weselu” Wyspiańskiego-Kostrzewskiego to najważniejsza pozycja w tym roku. Roku Gustawa Herlinga-Grudzińskiego.
Pokaz przedpremierowy poprzedził wstępem prof. Włodzimierz Bolecki, który pomagał zdobywać prawa autorskie do spektaklu i konsultował go. Przypomniał wszystko, co było o książce „Inny świat” Herlinga Grudzińskiego do przypomnienia. Że autor napisał ją po dwóch latach spędzonych w sowieckim łagrze. Że wydana w roku 1951, stała się ważnym argumentem w debacie świata zachodniego – o sowieckich zbrodniach, wciąż wtedy kwestionowanych. I że przełożenie tych wspomnień z piekła na język teatru wcale nie było oczywiste. Są to historie opowiedziane przez jedną osobę, bez dialogów, wszystko trzeba był napisać od podstaw.
Dla mojego pokolenia Herling jako demaskator sowieckiego systemu, ale i jako opowiadacz ludzkich prawd, był niezwykle ważny. Ale dlatego właśnie na pierwszą poważną inscenizację tego utworu zareagowałem sceptycznie. Aranżowanie bezmiaru tragedii w konwencji teatralnej sztuczności wydało mi się tę tragedię umniejszać. Tak też odbierałem pierwsze sceny. Wśród umownych dekoracji Jana Polivki aktorzy (a właściwie tancerze) odprawiają symboliczne pantomimy mające oddać naturę łagiernego mrowiska. Nie da się tego przecież oddać!
Ale szybko mnie ten chłód opuścił. Kiedy Rafał Zawierucha grający jednego z więźniów opowiadał Phillipe’owi Tłokińskiemu, obsadzonemu w roli samego autora, jak powtarza cyklicznie swoje ucieczki z obozu, poczułem dreszcz. A od sceny upiornego przedstawienia odgrywanego przez łagierników dla łagierników zrozumiałem, że się nie uspokoję do wieczora. Że będzie mi się to śniło.
Świetny reżyser Igor Gorzkowski pojął naturę tej opowieści. Makrokosmos łagru zostaje rozbity przez bystrego obserwatora na masę mikrokosmosów. Jednakowo ważnych, nawet jeśli prawda o poszczególnych ludziach jest tyleż przejmująca, co czasem obrzydliwa czy wstydliwa. Może dawno nie poczułem tak mocno wagi najbardziej „zbędnego” ludzkiego żywota, jak oglądając telewizyjny „Inny Świat”.
Gorzkowski nie udaje, że odda naturalistycznie smak i zapach powolnej śmierci, nawet jeśli pośród umownych dekoracji pojawiają się opuchłe nogi, rany na rękach i kawałki jedzenia, które odgrywa tu wyjątkową rolę. On opowiada to wszystko inaczej, często przez metaforę, nie wprost. Tylko że od tego „nie wprost” dech zapiera, a oczy robią się mokre.
Tak naprawdę powinienem to przeczuć już przy scenie pierwszej. Ten sam bohater grany przez Zawieruchę odwiedza tego samego narratora-Tłokińskiego już po wojnie, we Włoszech. I składa na jego barki swój dylemat moralny. Nierozwiązywalny, nawet jeśli wiemy jak w teorii należało postąpić. Pamiętajmy, że takie dylematy istnieją. Zwłaszcza jeśli zwykle podsumowujemy przeszłość standardowymi deklamacjami, które nic nie kosztują. Tych ludzi kosztowało wszystko. Poczułem ten ciężar.
To również opowieść o logice totalitaryzmu. Ale także o fatalistycznej naturze różnych sowieckich narodów, która w jakiejś mierze do tego wszystkiego dopuściła. Przede wszystkim Rosjan – z mocnymi odniesieniami do literatury („Wspomnienia z domu umarłych” Dostojewskiego). I również o słabościach każdej ofiary systemu, także dzielnego Polaka. Bo nikt nie może być pewny siebie - w piekle.
Phillipe Tłokiński zagrał chyba rolę życia – bezstronny obserwator, ale przecież też się łamiący, zagubiony, wstydliwie bezbronny. Długo zapamiętamy jego oczy, w których ciekawość, wola zapamiętania wszystkiego, miesza się z przerażeniem – w różnych proporcjach. W końcu pozostaje głównie przerażenie. Choć i wola zachowania godności.
Zarazem kolejne epizody, jakie uruchamia swoją relacją, porażają prawdą. To poza Zawieruchą m.in. Janusz R. Nowicki jako oszalały ksiądz, Marek Barbasiewicz – kruchy profesor wśród brutalnych urków, Karol Pocheć – samookaleczający się więzień, Henryk Talar – przerażający, choć w pewnym momentach ujmujący komunista, który komunistą być nie przestał jako łagiernik. Chciałoby się wymienić wszystkich: Annę Smołowik, Mariusza Jakusa, Arkadiusza Janiczka, Pawła Paprockiego, Łukasza Lewandowskiego, Henryka Niebudka. Różni aktorzy, często nie ci najbardziej sławni, mają czasem minutę, dwie żeby opowiedzieć coś o człowieku, który ma być dla nas ważny. Robią to.
O największy dreszcz przyprawił mnie jednak Andrzej Mastalerz jak Dimka, pop. Nie da się przejść obojętnie wobec jego odkodowywanej mozolnie manifestacji człowieczeństwa. Takie jest to przedstawienie. Chce się po nim długo, bardzo długo milczeć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/469072-inny-swiat-manifestacja-czlowieczenstwa