Ostatni polski film historyczny z tak wielkim budżetem to „1920. Bitwa Warszawska” Jerzego Hoffmana z 2011 r. Ponad 25 mln zł zostało utopione w efekty 3D i sceny batalistyczne, które pokazały smutną prawdę, że maestro Hoffman najlepsze lata ma już za sobą. Jedną z głównych ról w „Bitwie…” zagrał Borys Szyc. 8 lat po premierze tamtego filmu, który pokazał czym różni się wysokobudżetowe kino historyczne made in Poland od tego z Hollywood, dostaliśmy „Legiony” Dariusza Gajewskiego. Budżet 27 milionów i jak na ironię w jednej z ról Borys Szyc. Czy można było mieć obawy, co zobaczymy? Ja miałem.
Nie tylko dlatego, że w zasadzie od „Ogniem i mieczem” (1999), również Jerzego Hoffmana, nie dostaliśmy filmu, który w epicki i pełne rozmachu sposób mówiłby o polskiej historii. Dariusz Gajewski jest reżyserem znanym z kameralnego psychologicznego filmu „Warszawa” (Złote Lwy w Gdyni w 2003 r.) czy „Obcego nieba” (2015), a nie kina batalistycznego z budżetem bliskim 30 mln zł. Maciej Pawlicki wyprodukował natomiast pokraczny „Smoleńsk”, który za oceanem pewnie zamknąłby mu kurek z takimi pieniędzmi na następny projekt. Potem pojawiały się kolejne doniesienia o problemach „Legionów”, które miały być gotowe na rocznice 100-lecia odzyskania niepodległości, a ostatecznie do kin weszły rok później. Siadałem więc do seansu z niepokojem.
„Wszyscy czuliśmy, że to musi być film z rozmachem, epicki, a batalistyczne sceny mają wbijać w fotel. Godny swego tematu, ale także przemawiający do widza, który na co dzień ogląda hollywoodzkie produkcje. (…) „Legiony” miały być porywającą opowieścią filmową. Poruszającą emocje także tych, którzy o polskiej niepodległości wiedzą niewiele lub nic. Nie opowiadamy o postaciach stojących na pomnikach, ale o pokoleniu, o zwykłych chłopakach i dziewczynach, dzięki którym nie mówimy dziś po rosyjsku czy niemiecku i na masową skalę powróciło pragnienie niepodległości, wolności, pragnienie własnego państwa”-
pisał przed tygodniem na łamach „Sieci Pawlicki”. W większości zrealizował swoje zamierzenia.
„Legiony” to film poruszający z bardzo dobrymi scenami batalistycznymi. Za niecałe 7 milionów dolarów w Hollywood kręci się niskobudżetowe kino artystyczne. Pełne rozmachu filmy wojenne to wydatek rzędu 100-150 mln dol. Twórcy „Legionów” dali nam film, którego wizualnej strony nie trzeba się przed Amerykanami wstydzić. Mają nawet pewną przypadłość wielu wysokobudżetowych historycznych widowisk zza oceanu. O ile film cieszy oko, to zawodzi scenariuszowo. To typowe m.in. u producenta Jerry Bruckheimera („Pearl Harbor”, „Król Artur”), który przekłada wizualną stronę filmu nad jego treścią. „Legiony” jeżeli gdzieś się potykają, to właśnie w scenariuszu.
Dobrym pomysłem było opowiedzenie historii legionów oczami młodych ludzi. Rację ma Pawlicki, który w tekście dla „Sieci” napisał, że młodzi legioniści Piłsudskiego walczyli nie tylko z poczucia moralnej powinności oraz obowiązku wobec ojczyzny oraz swoich przodków. Oni szli się bić, bo mieli dosyć tego, że ktoś „ukradł im dom”. Podobną perspektywę przyjął Jan Komasa w „Mieście 44”. Na Powstanie Warszawskie patrzyliśmy oczami młodych ludzi pragnących się bawić, kochać i cieszyć niewinnym życiem. Zamiast tego trafili do najgorszego piekielnego kręgu wojny. Mój kolega z amerykańskiej armii i weteran z Iraku, mówił mi, że przede wszystkim walczył dla kolegi z plutonu. Nie w imię górnolotnych haseł, ale w imię braterstwa. Pawlicki z Gajewskim wokół tej wartości budują całą historię. Uścisk dłoni jest klamrą spinającą „Legiony”.
O niej mówi pojawiający się na chwilę na ekranie Józef Piłsudski (Jan Frycz), nakazujący młodym legionistom wymienić się orzełkami. Ona pojawia się w scenie skopiowanej z „Szeregowca Ryana” Stevena Spielberga (cieszy, że takie kino jest wzorem dla naszych filmowców), gdy rosyjski snajper powoli rozstrzeliwuje na pustym placu polskiego legionistę, próbując wyciągnąć na linię ognia zza muru jego kolegów i koleżanki. Braterstwo i poświęcenie dla kolegi z plutonu jest punktem zwrotnym w ostatnim akcie. Braterstwo naznaczone krzyżem zamyka film w symbolicznym ujęciu oddania hołdu zamordowanemu przyjacielowi.
Uniwersalny wymiar „Legionów” jest jego znakiem eksportowym. Dzięki temu ma szanse trafić do widza na całym świecie. Twórcy ograniczyli opowieść o legionach do ich walki z carską Rosją. W filmie nie istnieją Austriacy i Prusacy. Wytłumaczenie zachodniemu odbiorcy, czym były rozbiory wymagałyby pewnie serialu. Polski widz historię zna, więc bez problemu skupi się na takiej narracji.
Dobrym pomysłem scenarzystów (Pawlicki, Gajewski oraz Michał Godzic i Tomasz Łysiak) było obudowanie akcji wokół romansu trójki postaci. Józek (Sebastian Fabijański) to dezerter z carskiego wojska. Gdy jego kolega ułan i strzelec z Drużyn Strzeleckich Tadek (Bartosz Geler) zostaje uznany za zmarłego, Józek zakochuje się w jego dziewczynie Oli (Wiktoria Wolańska), agentce wywiadu I Brygady oraz członkini Ligi Kobiet Pogotowia Wojennego. Romans jest wdzięcznym filmowym tematem i można za jego pomocą wywołać emocje. Problem w tym, że ten romans się rozjeżdża. O ile jego zawiązanie jest czytelne, a koniec emocjonalnie rozsadzający, to w środku filmu wątek zupełnie siada. Opowieść zaczyna być dygresyjna i pełna nowych postaci.
Z trójki bohaterów najlepiej skonstruowany jest Józek. To dezerter chcący jedynie dojść do Łodzi. Uratowany przez legionistów, nie zamierza walczyć w szeregach polskiej armii, w siłę której nie wierzy. Dopiero zamordowanie na jego oczach matki z dzieckiem przez rosyjskiego snajpera budzi w nim chęć odwetu. To on zabija na wieży żołnierza nożem zabranym z polowej kuchni. Od tego czasu zostaje nazwany Józef Wieża. A może raczej Józef Wierzę? Wiara w braterstwo i wolność pchają go w końcu do heroicznych czynów.
Gajewski z Pawlickim w 130-minutowy film wsadzają tyle scen batalistycznych i wątków z prawdziwymi postaciami, że główna oś scenariusza się kruszy. Obok Piłsudskiego w filmie zobaczymy Stanisława Kaszubskiego ps. Król (Mirosław Baka), Zbigniewa Dunina-Wąsowicza (Borys Szyc) i Jerzego Topóra-Kisielnickiego (Antoni Pawlicki). Tylko ten pierwszy dostaje tyle miejsca, byśmy nabrali uczuć do jego postaci. Można odnieść wrażenie, że obsadzenie Borysa Szyca i Antoniego Pawlickiego służyło tylko temu, byśmy zobaczyli jak „dumnie i patetycznie” umierają obaj w bitwie pod Rokitną. Śmierć obu jest pięknie sfotografowana przez Arkadiusza Tomiaka (resztę zdjęć w filmie zrobił Jarosław Szoda) i pokazana w zwolnionym tempie przez montażystę Marcina Kota Bastkowskiego. Wszystko zostaje podlane odpowiednio wzniosłą muzyką Łukasza Pieprzyka. Szkoda tylko, że na naszych oczach umierają nie ludzie, ale pomniki.
Inaczej wygląda to przy Kaszubskim. Mirosław Baka kreuje obraz dumnego, przepojonego patriotycznym duchem podporucznika I Brygady, odrzucającego ofertę, by wstąpić do wojska carskiego w zamian za odstąpienie od egzekucji, po tym jak trafił do niewoli po bitwie pod Łowczówkiem. Kusi go Polak znakomicie grany przez Grzegorza Małeckiego. To dawny przyjaciel Kaszubskiego, walczący po stronie, jak sam mówi najsilniejszej i imperialnej armii świata, „innej od zgnilizny zachodu”.
Rozmowa Kaszubskiego z cynicznym polskim żołnierzem, który sprzedał duszę Rosji to jeden z najmocniejszych epizodów filmu. Uniwersalnych i odnoszących się również do tych, co i dziś są czarowani przez imperializm „konserwatywnego” Putina. Kapitalny jest też Piotr Cyrwus jako prosty kucharz z mocnym wschodnim akcentem. „Kradnie” każdą scenę, w jakiej się pojawia i pokazuje ofiarę, jaką w wojnie ponosili zwykli ludzie.
„Legiony” są zrobione z epickim rozmachem. Szerokie ujęcia, piękne plenery kręcone zarówno latem, jak i zimą z imponującym atak ułanów. Czuć siłę ich szturmu, czuć krew Rosjan i Polaków ginących na polu walki. Dostajemy dobrze rozegrany patos. Kamera nie odwraca się od przemocy i krwi. Bez obciachu użyty został slow motion, podkreślający dramaturgię nie tylko scen batalistycznych, ale też indywidualnej śmierci. To różni „Legiony” od teatralnego „Piłsudskiego” Michała Rosy, będącego brykiem z historii dla wycieczek szkolnych. „Legiony” to też film mający wpajać patriotyczne wartości młodemu widzowi. I w tym widzę jego zwycięstwo.
4/6
„Legiony”, reż: Dariusz Gajewski, dyst.Kino Świat
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/464533-legiony-liczy-sie-nie-tylko-rozmach-recenzja