Czego można się spodziewać po biografii muzyka, który w Wikipedii nie ma nawet swojego zdjęcia? Niczego. Dlatego „Ikar. Legenda Mietka Kosza” jest już na starcie biografią intrygującą. Chłopak ze wsi, który traci w wieku 12 lat wzrok. Potem w ośrodku w Laskach rodzi się wielki talent, który eksploduje na Jazz Jamboree w latach 60-tych. Następnie sława, alkohol, woda sodowa uderzająca do głowy i tajemnicza, prawdopodobnie samobójcza śmierć.
Jest więc „Ikar…” opowieścią ułożoną według schematu biograficznego kina o gwieździe estrady. Wznoszącej się i upadającej. Alkohol rujnujący życie, ego niszczące talent i dramat geniusza zderzającego się z kajdanami rzeczywistości. Oglądamy to w każdej biografii muzycznej. Maciej Pieprzyca nie stara się na szczęście wyważać otwartych drzwi. Podobnie jak w „Chce się żyć” i „Jestem mordercą” umiejętnie korzysta z gatunkowych prawideł.
Niewidomy muzyk porównywany do Billa Evansa (w filmie spotykają się przy jednym stole) nagrał tylko jeden album w życiu. Występował na paryskich scenach i zachwycał brawurowymi improwizacjami. Gnębiły go przez całe życie demony. Odrzucenie przez ojca, samotność i nieumiejętność poradzenia sobie z relacjami z kobietami. Ten sam scenariusz można by było przyłożyć do życia wielu innych muzyków. Różnica jest taka, że Kosz był ślepy. Tak jak Ray Charles. A gdyby Kosz nie był niewidomy? Czy jego historia byłaby równie ciekawa? Przez cały film towarzyszyła mi ta myśl. Głównie dlatego, że zdałem sobie sprawę, że ja historię o niewidomym geniuszu muzycznym pokonującym bariery wbrew środowisku już widziałem. O tym samym jest „Ray” Taylora Hackforda o Rayu Charlesie.
Pieprzyca opowiadając o sprawie Marchwickiego czy uwięzionym w niepełnosprawnym ciele bystrym chłopaku potrafił nakreślić nie tylko nietuzinkowe postacie, ale mówił też wiele o społeczeństwie i otaczającej bohaterów smutnej rzeczywistości. Brakuje mi tego w opowieści o Koszu. Wciąż Pieprzyca ma wielką empatię dla swoich bohaterów. Umie pokazać w poruszający sposób niepełnosprawność dziecka, bez popadania łzawość i patos.
Brakuje mi jednak w scenariuszu wytłumaczenia dlaczego taki geniusz ostatecznie nie zagrał wspólnego koncertu z Evansem i Rayem Charlesem. Czy naprawdę winna była wyłącznie nieznajomość języka? Przecież Kosz grywał za granicą. Nie był spętany PRL-owskimi kajdanami jak choćby polscy piłkarze, pragnący pracować za granicą. Nie wierzę też do końca w opowieść o pożerających Kosza wewnętrznych demonach i samotności.
Jest to film o oswajaniu samotności. Akceptacji stanu, jaki jest naturalny dla niewidomego, co sam ekranowy Kosz przyznaje. Skąd więc prawdopodobna decyzja o samobójstwie? W filmie mamy dwie sceny sugerujące, że niewidomy muzyk lubił balansować na parapecie wysokiego okna. To samo robił Jim Morrison w „The Doors” Stone’a i Tomek Chada w pokazywanym również w Gdyni „Procederze” Węgrzynów. Pierwszy był zafascynowany śmiercią. Drugi cierpiał na problemy psychiczne. Pieprzyca nie daje nam poznać motywacji Kosza. Człowieka artystycznie spełnionego, który nawet świadomie odrzuca możliwość operacji wzroku w imię ocalenia swojego słuchu.
Może to jednak nie problem scenariusza, ale roli Dawida Ogrodnika. Aktor, który był bezbłędny w „Chce się żyć” gra tutaj różne postacie. Raz jest jak autystyk przypominający Tomka Beksińskiego z „Ostatniej rodziny”. Przemienia się w kryjącego swoje cierpienie wrażliwego geniusza pijącego jak Charles Bukowski wódkę z żulerką spod bloku. Na premierę płyty bierze ze sobą chlora, pokazując tym samym środkowy palec establishmentowi. Przez cały film jednak do tego establishmentu dąży. Ba, staje się jak on, gdy wchodzi w skórę klasycznego nabzdyczonego dupka gardzącego swoimi przyjaciółmi i wykorzystującego status gwiazdy. Nie klei mi się ta postać. Zbyt wiele w niej improwizacji i anarchii.
Nie czuję przemiany bohatera. A może Kosz taki był? Może siedziały w nim tak różne osobowości? Szkoda w takim razie, że Pieprzyca ich mocniej nie spenetrował. Szkoda, że nie pokazał dlaczego to Kosz zasługuje na miano Ikara bardziej niż każdy inny muzyk upadający i powstający w czasie swojej kariery.
„Ikar. Legenda Mietka Kosza” jest natomiast znakomity pod kątem muzycznym. Widać tutaj rękę Leszka Możdżera pilnującego by wybrzmiała muzyka Kosza. Kapitalne są aranżacje takich szlagierów jak „Take the A Train”, „San Francisco”, czy „Kasztany”. To zresztą najlepsze sceny Ogrodnika, który doskonale pokazuje energię i geniusz Kosza przy fortepianie. Czuć pulsujący bez przerwy bunt Kosza. Bunt przeciwko muzycznym kanonom i utartym schematom. Bunt przeciwko kolegom muzykom zazdroszczącym mu umiejętności ( udany wątek fikcyjnego gwiazdora jazzu granego przez Piotra Adamczyka). Tylko przy fortepianie widać jakim outsiderem był ten Ikar i jak potrafił wznieść się ponad przeciętność otoczenia. Tylko przy fortepianie widać, że on naprawdę potrafił latać.
3,5/6
„Ikar. Legenda Mietka Kosza”, reż. Maciej Pieprzyca, dystr: Next Film
Film pokazywany na 44.Festiwalu Filmowym w Gdynii. Premiera kinowa w październiku
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/464472-ikar-legenda-mietka-kosza-bez-wysokich-lotow-recenzja