Poczciwy staruszek grany przez Daniela Olbrychskiego jest ofiarą wypadku z udziałem premier polskiego rządu. Jego Seicento dachuje po zderzeniu z rządowym BMW, a on zostaje „przemielony” przez policję, która musi udowodnić, że to on jest winny kraksy. Okazję w jego nieszczęściu upatruje lider opozycji o lśniących jak u Grzegorza Schetyny zębach.
Staruszek dostaje miejsce na liście wyborczej. Mężczyzna jest ideowcem, ale przewodniczący partii tłumaczy mu, że ideowość w polityce jest dla frajerów, a on ma być jedynie twarzą na plakacie. Wystarczy, że głośno powiedział, iż nie lubi prawicy. Staruszek wchodzi do Sejmu i otwiera jako marszałek senior jego pierwsze obrady. Wygłasza tyradę przeciwko partyjniactwu, dzieleniu Polaków, hejtowi i okradaniu państwa. Następnie zdejmuje spodnie i pokazuje posłom goły tyłek. Zbliżenie, potem cięcie i obraz Olbrychskiego, któremu brakuje tylko szabelki z „Potopu”. To Patryk Vega jako nowy Kmicic pokazuje dupę w finale „Polityki”.
Pokazuje goły tyłek partii rządzącej i opozycji. Pokazuje go krytykom filmowym i fanom jego gangsterskich opowieści spod znaku polskiego blaxploitation, oczekujących kolejnej krwawej jatki z bluzgami latającymi z szybkością AK47. Pokazuje go też tym, którzy chcieli go wziąć na sztandary polityczne. Jedyne czemu go nie pokazuje jest kasa z biletów. Na uroczystej premierze w Warszawie Vega miał się chwalić, o ile więcej warta jest kampania promocyjna jego filmu, niż „Kleru” Wojtka Smarzowskiego. To istota powstania filmu „Polityka”. Gdy Vega zobaczył, że Smarzowski zrzucił go z tronu króla polskiego kina komercyjnego, zakasał rękawy, zrobił badania rynku i uznał, że na uderzeniu w PiS zarobi więcej niż na kolejnej części „Kobiet mafii”. Sequel jego feministyczno-gangsterskiej sagi miał ponad połowę mniej widzów niż „Kler”. To musiało zaboleć.
Nie wypowiadałem się na temat „Polityki” przed obejrzeniem filmu. Nie chciałem brać udziału w przemyślanej przez Vegę kampanii reklamowej, w którą jak naiwne dzieci dała się złapać początkowo prawica. Wszystkie opowieści Vegi o rzekomych próbach cenzury, wykradnięciu scenariusza przez pisowców, wyjechaniu do Japonii ze stołem montażowym i wrzucenie filmu na serwery chińskie jak reżim PiS go zablokuje ( reżim komunistów z Chin go za to miał obronić jak rozumiem) był bezczelnie skuteczną kampanią reklamową. Z każdą wypowiedzią prawicowego komentatora, polityka partii rządzącej i oburzeniem Bartłomieja Misiewicza Vega mógł liczyć wirtualne banknoty tych, którzy przed premierą kupili bilet do kina. W showbiznesie jest to metoda stara jak świat. Doprawdy nie rozumiem jak można się jeszcze na nią nabierać. Patryk Vega jest biznesmenem, potrafiącym doskonale grać mediami. Dostać w tym samym roku Nagrodę im. Grzegorza I Wielkiego (przyznawaną przez środowisko Gazety Polskiej) i zrobić antypisowski film, to mistrzowski poziom autopromocji.
Problem Vegi polega teraz na tym, że po pierwszych pokazach filmu temperatura będzie tylko opadać. W moim przekonaniu nie dobije „Polityka” frekwencyjnie do poziomu jego „Botoksu”, nie mówiąc już o „Klerze”. „Polityka” zawiedzie wszystkich. Zaskoczy tylko tych, którzy spodziewali się po zwiastunie ( ja należałem do tych osób) wulgarnej wersji „Ucha prezesa” i satyry politycznej. Ten film nie jest satyrą. To „vegański” moralitet. Kuriozalny, przedziwny i rozbrajający swoją naiwnością.
„Ja jestem dosyć oderwany od życia. Nie mam od 12 lat telewizora. Nie czytam bieżącej prasy. Unikam nawału newsów w internecie.”- mówił mi rok temu w wywiadzie dla Sieci i wPolityce.pl Patryk Vega. Chyba nie kłamał, że dalekie mu są analizy polityczne i polityczna publicystyka. W każdej scenie „Polityki” widać, że jej reżyser nie ma zielonego pojęcia o świecie, jaki miał obnażyć. Miał przecież to być film z wiedzą insiderską. Miał pokazać Polakom rzeczy, które wywrócą do góry nogami scenę polityczną. Zamiast tego widzowie zobaczą gołe pośladki Vegi wypięte na polską klasę polityczną. Tylko tyle. Vega ubezpieczył się i nie użył nazwisk polityków, których pokazuje. Na potrzeby tego tekstu jednak będę używał prawdziwych nazwisk pokazanych tutaj postaci. Nie przez przypadek są łudząco podobne do pierwowzorów.
Zamiast wiedzy o prawdziwych mechanizmach działania pokazywanego środowiska (Vega zawsze ją miał przy filmach o policji i mafii), dostajemy cytaty z najbardziej prymitywnej antypisowskiej propagandy. „Polityka” pod względem faktograficznym jest gorszą wersją „Botoksu”, czyli filmu będącego zlepkiem scen opartych na opisach służby zdrowia z tabloidów. Wypadek kolumny premier Beaty Szydło, skandaliczne wybryki i aresztowanie Bartłomieja Misiewicza, romans Stanisława Pięty, biznesy ojca Tadeusza Rydzyka, paranoiczna podejrzliwość Antoniego Macierewicza, wszechwładność Jarosława Kaczyńskiego i kompletny brak ideowości polskiej opozycji. Oto obraz polskiej polityki w wersji memowej. W niego zdaje się wierzyć Vega. Bo ten film jest szczery i w pewnym stopniu dla niego osobisty.
Tomasz Raczek wyśmiał finał filmu, stawiając tezę, że Vega kreuje się na Wyspiańskiego. Rafał Ziemkiewicz szyderczo napisał, że opozycja ma swojego nowego Andrzeja Wajdę. Może Vega rzeczywiście zapatrzył się w Wajdowskie „Wesele”, choć raczej chciał pokaz autorowi innego „Wesela”, czyli Smarzowskiemu, że on też potrafi pisać definiujące duszę dzisiejszego Polaka monologi. „Polityka” to „Wesele” „vegańskie”. Z discopolo granym w tle narzekania wujka Janusza, że „kuaaaa oni wszyscy kradną i Rydzykowi dają nasze ‘piniondze’.” Nie wątpię jednak, że Vega wierzy w tekst Olbrychskiego, napisany przez scenarzystę jego ostatnich czterech filmów (dzięki temu filmy mają przynajmniej w miarę spójną strukturę) Olafa Olszewskiego.
Tak jak w „Botoksie” wykrzyczał szczerze swój sprzeciw wobec aborcji, tak tutaj krzyczy w populistycznym tonie, że politycy mają „służyć obywatelom”. Zanim doprowadzi do tej trywialnej i łopatologicznej sceny, sprzedaje nam obraz zepsutego świata polskiej polityki. Co ma pokazać nam „Polityka”? Władza korumpuje? Politycy z gębami pełnymi frazesów mają romanse pozamałżeńskie? Kariery robią imbecyle wierni partii? Może chodzi więc o to, by pokazać, że Jarosław Kaczyński steruje partią i wyznacza kolejne ruchy politycznie swojej ekipy, zmieniając strategicznie miejsca swoich generałów? Czyż całe „Ucho prezesa” o tym nie było? Vega uderza w swoje dawne tony ze „Służb specjalnych” (2014), gdzie pierwszy raz pokazał Antoniego Macierewicza jako paranoika. Nosi też zeszłoroczne garnitury kabareciarzy śmiejących się z Misiewicza i broszek Beaty Szydło. Naprawdę film o politykach odsuniętych kilkanaście miesięcy temu ( w polityce to wieczność) na boczny tor ma wpłynąć na wyniki wyborów?
Nawet Vega w to chyba nie wierzy. Dlatego kreśli te postacie grubą kreską, niechcący nawet ocieplając ich wizerunek. Nie ma jednak o pierwowzorach zielonego pojęcia. Filmowa Szydło (Ewa Kasprzyk) to dobroduszna „baba ze wsi” wykorzystana przez makiavielicznego prezesa. Po skończonej misji bycia twarzą rządu, wraca do ubierającego się w lumpeksach męża i obiera z nim ziemniaki. Znów jest „kobieciną z sąsiedztwa”. Każdy, kto minimalnie zna polską politykę i nie opiera wiedzy o niej na Soku z buraka, wie jak nieprawdziwy jest to wizerunek. Mateusz Morawiecki (Marcin Bosacki) mówi na posiedzeniu rządu wykoślawionymi teksami z taśm u Sowy, natomiast komiksowo pazerny i przebiegły niczym Talleyrand Ojciec Dyrektor ( Zbigniew Zamachowski) mógłby pojawić się w uderzającym w ewangelickich pastorów-milionerów z „mega kościołów” komediowym serialu „Prawi Gemstonowie”. Tyle, że Vega nie nakręcił żądnej satyry. On jest zaskakująco poważny.
Robi za też coś zastanawiającego i jednocześnie paskudnego. Sugeruje homoseksualizm nie tylko Antoniego Macierewicza ale samego Jarosława Kaczyńskiego. Bez żadnych dowodów. Bez żadnego związku z intencjami wytłumaczenia agendy rządzącej partii. Na to nie zdecydowali się najostrzej hejtujący PiS kabareciarze. Nie wiem nawet czy Jerzy Urban rozpuszczał takie plotki w „Nie”. Vega robi to na dwa różne sposoby. Filmowy Macierewicz , grany w parodystycznym tonie przez Janusza Chabiora, jest klasycznym pederastą zafascynowanym ciałami młodych chłopców. W tym wypadku chodzi o Misiewicza granego przez Antoniego Królikowskiego, którego minister MON porównuje nawet do…Aleksandra Macedońskiego. Sugestia homoseksualizmu Kaczyńskiego ma wymiar zupełnie inny. Prezes (Andrzej Grabowski) jest zafascynowany swoim rehabilitantem (Maciej Stuhr), w którego towarzystwie „jest w końcu sobą”. Filmowy prezes to samotny, oderwany od rzeczywistości, zamknięty w żoliborskiej willi i w gabinecie na Nowogrodzkiej starszy Pan, tłumiący własny popęd seksualny do mężczyzn. Widać, że Stuhr przyjął rolę w filmie tylko po to, by wykrzyczeć w twarz prezesowi, że ten wbrew sobie potępia LGBT i jest „małym księciem”. „To by się źle skończyło”- mówi do niego prezes, głaszcząc go po twarzy.
Patryk Vega zapowiedział już kolejne części „Polityki”. W maju przyszłego roku ma wejść do kin film o prezydencie Andrzeju Dudzie. Podejrzewam, że jest już nakręcony i będzie złożony ze scen, które nie weszły do „jedynki”. Vega robi filmy hurtowo i nie ukrywa, że jest to dla niego wielki biznes. Uznał, że po wypaleniu się tematów gangsterskich może zarobić na obnażaniu polskiej polityki. Tyle, że on nic nie obnaża, a ekranizuje najbardziej powierzchowną propagandę. No dobra. Obnaża. Własne pośladki, które pokazał politykom. Tylko czy to cokolwiek zmienia?
2/6
„Polityka”, reż: Patryk Vega, dystr: Kino Świat
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/462404-polityka-patryk-vega-pokazuje-goly-tylek-recenzja