Oglądajcie amerykańskie występy stand-upperów. Wiem, że dla widza przyzwyczajonego do ugrzecznionych i przy tym banalnych oraz miałkich polskich kabaretów (poza dwoma, trzema wyjątkami) wulgarność i ostrość stand up może być nie do przełknięcia. Ja jednak ten rodzaj komizmu uwielbiam. Głównie dlatego, że jest to ostatnia ostoja walki z poprawnością polityczną.
Oczywiście inkwizytorzy w tęczowych barwach i tam próbują narzucić swoją agendę. Widać wyraźnie, że to, co do niedawna było normą w amerykańskiej komedii, jest dziś filtrowane przez normy poprawności politycznej. Niemniej jednak to w satyrze chronionej przez 1 Poprawkę do Konstytucji amerykańscy komicy wyżywają się nie mając często żadnych hamulców. Działa tutaj zasada uderzania we własne środowisko (tylko czarnoskórzy używają słowa na „N”, a Żydzi opowiadają antysemickie kawałki), ale jednocześnie w żadnej innej gałęzi showbiznesu nie zobaczymy tyle precyzyjnych ciosów w dyktaturę poprawności politycznej. Można nawet odnieść wrażenie, że stand-up jest w dzisiejszym, coraz bardziej totalniackim, systemie politycznej poprawności tym samym, czym komedia była w PRL. Wentylem dającym ludowi miejsce, gdzie można śmiechem okiełznać swoją frustrację. To jeden z powodów, dlaczego tak bardzo showbiznes nie znosi swojego niedawnego kolegi po fachu, prezydenta Donalda Trumpa. Bezlitośnie i bezczelnie łamie on normy poprawności politycznej, a do na swoich wiecach wbija w znane osoby ostre szpile rodem z tzw. Roastów.
Trump jest też najczęstszym obiektem kpin stand upperów, co nie jest zaskakujące. W przeciwieństwie do kina czy telewizji, gdzie ideologiczne armaty są skierowane wyłącznie w jedną stronę, stand-upperzy nie unikają glanowania bliskiego sobie obozu. Na NETFLIXIE ( tak, tak na tym samym, gdzie widoczna jest politpoprawna polityka już w każdej oryginalnej produkcji) pojawiły się dwa występy, gdzie znajdziecie jazdę nie tylko po prawicy.
Tytuł „Czerwony stan. Niebieski stan” sugerował jedno: kolejny przejazd komika po prezydencie Trumpie. Colin Quinn proponuje jednak coś innego. Wystawiany pierwotnie na off-Broadwayu występ to przezabawny pojazd po całej amerykańskiej polityce. Dostaje się równo i liberałom, i konserwatystom. Quinn błyskotliwie przechodzi od Ojców Założycieli do Donalda Trumpa, od ateńskiej demokracji do wyborów w Północnej Karolinie, od starożytnego Rzymu do Facebooka („Dziś wszyscy jesteśmy cezarami dającymi kciuk w dół i górę”.) Bez napuszenia roszczącego sobie prawo do politycznego pouczania celebryty rozprawia się z „szaleństwem po obu stronach”. O wiele dalej poszedł jednak Dave Chappelle’s.
Czarnoskóry komik „nie bierze jeńców” w swoich występach i jedzie o wiele mocniej i dobitniej niż jego biali koledzy. Cóż, wolno mu więcej. Korzysta z tego. Jego nowy występ z Atlanty to żarty nie tylko z prawicy, ale z LGBT, genderyzmu („dlaczego panie nie chcą konkurować z nami w NBA?”), @metoo, pedofilii Michaela Jacksona ( hardcore hardcorów) i…aborcji.
Zatrzymajmy się chwilę w tym miejscu. Rozumiem, że żarty z aborcji są „nie na miejscu” i w naszej kulturze mogą być traktowane jako przekroczenie wszystkich granic. Co jednak jeżeli to właśnie w tych żartach znajduje się cała prawda o aborcyjnym koszmarze, w jakim tkwi zachodnia cywilizacja? Zwracam na to uwagę nie tylko ja, ale tekst o tej części występu Chappelle’a znalazłem na konserwatywnym i katolickim portalu antyaborcyjnym LifeSiteNews.
Komik zaczyna oczywiście od tego, że jest za prawem do wyboru. Tego świeckiego dogmatu nikt dziś w mainstreamie amerykańskiego showbiznesu nie podważa. Jednak Chappelle stał się przez przypadek bohaterem proliferskiego Twittera, gdzie fragment jego show jest hitem.
Jeżeli możecie zabić to dziecko, to dajcie mężczyznom prawo do jego porzucenia. Moje pieniądze. Mój wybór. Jeżeli się mylę, to może wszyscy się mylimy. Sami to g….rozkmińcie.
powiedział skonsternowanej widowni. Widowni z Atlanty, czyli stolicy stanu, gdzie niedawno wprowadzono niemal całkowity zakaz aborcji.
Nie wiem jakie ma gwiazda amerykańskiej komedii poglądy na temat aborcji. Możliwe, że jest przeciwny jej legalności i kryje się z tym za satyrą. Może jest jednak jej pełnym zwolennikiem, choć wtedy nie nazywałby dziecka dzieckiem. Mówiłby o zlepku komórek. Tak samo o aborcji mówił przecież jego kumpel, któremu złamano niemal karierę przez #metoo Louis C.K. W jednym ze swoich netflixowych stand-upów powiedział, że aborcja jest zabiciem dziecka, ale powinna być dozwolona.
„Albo aborcja jest jak wydalanie, albo jest zabiciem dziecka. Tylko te dwie możliwości!”- mówił. I dodał z przekąsem i ironią, że “oczywiście” jest za jej legalnością. „Ludzie nienawidzą antyaborcyjnych protestów. Oni ( pro-liferzy-przyp. Ł.A) są tak przeraźliwi i okropni! Uważają, że dzieci są zabijane! A co mają robić waszym zdaniem? ‘O w sumie to w porządku. Nie chcę być natrętem i psuć dnia tym co zabijają kilkoro dzieci każdego dnia’”- mówił zmieszanej widowni Gdy krzyczał ze sceny, że „kobiety powinny mieć prawo zabijać dzieci” widownia klaskała i wiwatowała. Przerażające. Możliwe do obnażenia tylko w satyrze.
Obaj trafili w punkt. Obaj uderzyli w najczulszy punkt aborcjonistów. Brak logiki i hipokryzję. Obaj mówią pod płaszczykiem wulgarnej komedii ważną rzecz: chcecie legalnej aborcji, to nie bawcie się semantyką. Nie fałszujcie pojęć. Nie ukrywajcie swoich czynów pod nowomową. Aborcja to zabicie dziecka. Przyznajcie, że popieracie legalne zabijanie ludzi w ich prenatalnej fazie rozwoju w imię uświęconych prawa człowieka. Oni to mówią pod ochroną satyry. Ale jednak to mówią. Jak smutne błazny…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/462326-nikt-tak-nie-obnaza-prawdy-o-aborcji-jakkomicy