Nie dziwie się, że maniakalny pożeracz filmów Quentin Tarantino nazwał Koreańczyka Bong Joon-ho „absolutnym wizjonerem” i „nowym wcieleniem Spielberga”. Rzeczywiście jest on jednym z najciekawszych reżyserów rozrywkowego kina („Snowpiercer. Arka przyszłości”, „Okja”) ze społecznym zacięciem.
Nagrodzony tegoroczną Złotą Palmą „Parasite” to brawurowa stylistycznie i przenikliwa opowieść klasowa o rozwarstwiającym się społeczeństwie koreańskim. Reżyser podkreślał w wywiadach, że chciał zrobić film o rodzinach, które w normalnych okolicznościach nie miałyby możliwości ze sobą się spotkać. Jedną rodzinę poznajemy w piwnicznej ruderze, gdy próbują złapać kradziony z pobliskich mieszkań i barów sygnał wi-fi. Chcą żyć życiem klasy średniej i korzystać z bogactwa Korei Płd. Jak jednak je osiągnąć, gdy jedyną pracą jest składanie opakowań do pizzy. Druga rodzina mieszka w wielkim, nowoczesnym i zaprojektowanym przez światowej sławy projektanta domu.
Ki-Woo jest inteligentnym chłopakiem, który pragnie wyrwać się z piwnicy z oknami wychodzącymi na podwórze, gdzie pijacy oddają mocz. Gdy kolega proponuje mu udzielanie korepetycji córce z bogatego domu, dostrzega szansę na wyjście z dosłownego rynsztoka. Z pomocą siostry fałszuje dyplom ukończenia studiów i wkracza w bajkowe życie wyższej klasy, którą znał do tej pory jedynie z telewizji. Dwójkę dzieci wychowuje naiwna i infantylna żona korporacyjnego prezesa oraz bacznie pilnująca ogniska domowego gosposia. Woo knuje intrygę by przejąć wraz z rodzicami i siostrą kontrolę nad życiem „burżujów”.
Bong Joon-ho w mistrzowski sposób przepływa między filmowymi gatunkami. Zaczyna od groteskowej komedii, potem przechodzi do sensacyjnego „heist movie”, ociera się o makabreskę, rasowy gore i gładko wchodzi w sentymentalne kino obyczajowe. Wizualnie „Parasite” nie tylko olśniewa, ale jest też precyzyjnie przemyślany. Z każdą sceną otwieramy kolejną szkatułkę i wchodzimy do „piekielnych kręgów” obu rodzin. Prowadzi to…no właśnie. To wszystko prowadzi do miejsca, którego naprawdę się nie spodziewacie, choć kino podobno już nam pokazało kompletnie wszystko. Ta mistrzowska żonglerka nie jest efekciarska. Nie ma pokazać wyłącznie kunsztu reżyserskiego koreańskiego idola Tarantino. „Parasite” od pierwszych scen, gdy na stole pojawia się robak-intruz, nie zbacza z konkretnego ideowego kursu.
Jest ostatnio moda na klasowe opowieści o społecznych nierównościach i pękniętych społeczeństwach. „Roma” czy „Faworyta” to przykłady tylko z ostatnich miesięcy. „Parasite” bardzo przypomina kapitalne i również tegoroczne „To my” Jordana Peele’a. Zarówno Amerykanin jak i Koreańczyk opowiadają o zemście klasowej i wyjściu stłamszonych i odtrąconych spod ziemi. Tytułowy pasożyt nie odnosi się jednak tylko do „burżujskiej klasy wyzyskującej lud”. Podstępne działanie osaczającej „bogaczy” biednej rodziny, jest nie mniej paskudne, niż trudno ukrywana pogarda plebsu przez wyższe sfery.
Bong Joon-ho patrzy szerzej na klasowe podziały bogatej Korei. Pod przykryciem brutalnej satyry i groteski kryje się niepokojąca opowieść o walce o przetrwanie, obawie o stratę pozycji społecznej i skundleniu przez system. Postacie „Parasite” dzieli materialna pozycja. Łączy ich jednak obawa przed stratą „czegoś co do nich niezmiennie przylega” ( wątek kamienia), podskórna i nie zawsze uświadomiona niechęć do drugiej klasy oraz strach przed bombą atomową psychopatycznych sąsiadów z Korei Płn. Niesamowite jak Bong wyrywa z wygodnych kapci widzów o najróżniejszej społecznej wrażliwości. Nikt nie będzie się podczas tego rollercoastera czuł komfortowo i jednocześnie nikt nie będzie mógł oderwać wzroku od bezczelnie przewrotnej opowieści, gdzie nawet potop nie oczyszcza. Wielkie kino.
6/6
„Parasite”, reż: Bong Joon-ho, dystr: Gutek Film
Film w kinach od 20 września
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/461155-parasite-to-genialna-opowiesc-o-wojnie-klasowej