Obejrzałem w końcu i jestem oburzony. Ba, nie tylko jestem oburzony, ale jestem też zniesmaczony i zażenowany. Zażenowany, zniesmaczony i oburzony jestem na to jak można być tak zacofanym, nieczułym i podłym, by zrobić coś takiego. Dziś. W czasach, gdy jesteśmy tak blisko wyeliminowania starego reżymu białego, heteroseksualnego kapitalisty.
O „Królu Lwie” piszę nowym. Tak, tak! O nowej wersji słusznie zapomnianego filmu Roba Minkoffa i Rogera Allersa z 1994 roku piszę! Myślałem, że jak już Disney, który dziś pilnuje się by przestrzegać przykazań Urzędu Nauczycielskiego Kościoła Postępu, bierze się za ekranizacje takich rzeczy, to w końcu będę mógł pokazać tą piękna historię mojemu dziecku.
Niestety, heloł! Nadal musiałem po seansie ze łzami w oczach tłumaczyć mojemu dziecku dlaczego osoby homonormatywne nie są w tym filmie poprawnie i zgodnie z parytetem reprezentowane, a kobiety są pogardzane. Ale od początku. Znacie pewnie treść „Króla Lwa” z 1994 roku. Przecież całe pokolenia się wychowały na tym filmie, co zresztą skutkuje wciąż silnym patriarchatem społecznym. Dzisiaj te osoby przecież głosują na Trumpa, Orbana, Kaczyńskiego i Salviniego! Treść jest mnie więcej taka, że dżunglą rządzi król lew Mufasa. Zostaje podstępem zabity przez zazdrosnego brata Skazę, który nie może znieść, że syn Mufasy, Simba przejmie kiedyś królestwo. Doprowadza do tego, że Simba ucieka z poczuciem winy, że dopuścił do śmierci ojca. Kara na Scarę spadnie po latach, gdy Simba wróci po swoje.
Liczyłem, że w nowej wersji te wszystkie zacofane chrześcijańsko-szekspirowskie wątki ustąpią miejsca znakom naszych czasów. Naprawdę reżyser Jon Favreau powinien wyeliminować te nawiązania do tych bajeczek biblijnych o kuszącym szatanie, ofierze, odkupieniu i inspirujące Simbę głosy ojca płynące z nieba. Nowoczesny człowiek musi być zażenowany takim religijnym opium dla ludu. Pan Favreau wyreżyserował pierwsze „Iron Many” i widocznie przesiąkł cynizmem i nieczułością kapitalisty Tonyego Starka.
Już machnę ręką na to, że lwy nie zostały zamienione na czarne pantery. Poza Skazą. On winien być lwem z obowiązkową pomarańczową czupryną, która powinna symbolizować rasizm Donalda Trumpa. Jednak z uwagi na to, że wszystkie główne lwy i lwice mówią w wersji oryginalnej głosami czarnoskórych aktorów (m.in. Beyonce) więc można wybaczyć ten kiks rasowy. Problem z nową wersją „Króla Lwa” leży gdzie indziej.
Jak można dziś, w czasach emancypacji kobiet i osób LGBTQIAPK robić film o tym, że jeden samiec przejmuje władzę w królestwie pełnym lwic samic i żadna go nie pokonuje? Jak można na dodatek pokazywać dzieciom, które są przyszłością tej ziemi ( o ile do końca nie zatrują jej latający wielkimi samolotami burżuje, Janusze robiący grilla i chowane na, tfu!, mięso pierdzące krowy), że te samice uwolnione są przez powracającego z wygnania samca? W czasach, gdzie nawet James Bond będzie czarnoskórą kobietą samice muszą czekać na samca silnego? To bardzo bolący szowinizm.
Mógł Disney uczynić Simbę gejem albo osobą transpłciową przynajmniej. Tego wymaga nie tylko parytet, ale zwykła przyzwoitość. Mógł też pokazać, że dżungla jest niszczona przez globalne ocieplenie i mięsożerców. Dlaczego Simba nie zmienia praw dżungli, które by były bardziej eko i bez glutenu? Dlaczego Hakuna Matata nie jest śpiewane w rytm „Imagine” Johna Lennona? Dlaczego?!!
Disney jak widać został złamany przez kroczący faszyzm Donalda Trumpa i cofa naszą cywilizację do lat 90-tych. Albo i dalej. W końcu chwalenie Simby, że zamiast wprowadzić demokrację socjalistyczną nadal kontynuuje monarchię jest bardzo znamienne. Pisane przez Trumpa:(
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/457819-skandalicznie-patriarchalny-pomijajacy-lgbtqiapk-krol-lew