Byłem ciekaw filmu „Utoya, 22 lipca” Erika Poppe, sprzed roku. Zaczął go właśnie pokazywać Canal+. To jedna z bardziej sugestywnych tragedii, jakie przytrafiły się Europie w ostatnich latach. Aż się prosi o próbę oddania jej natury przez kino. I warto popróbować kina pięciomilionowej, chłodnej Norwegii.
Kojarzyłem jego najnowsze wcielenie przede wszystkim z serialem „Okupowani” (koprodukcja ze Szwecją). To adaptacja political fiction znanego norweskiego pisarza Jo Nesbø, może nie porywająca, ale solidna, a niepoprawna, bo bije w Rosję. Ale zerknąłem niedawno na „Quake. Trzę- sienie ziemi” Jona Andreasa Andersena, film mający przerazić Norwegów wizją kataklizmu zagrażającego ich krajowi. Niestety – był słabszy od amerykańskich katastroficznych obrazków, gdzie zagrożony świat imituje jedna ulica, bo nie ma więcej środków, a choć nasuwa się pokusa pokazania w takiej sytuacji małej grupki bohaterów w niebezpieczeństwie, nie umie się ich wykreować, za to zanudza się widza pseudonaukowymi wywodami pełnymi wykresów i ekranów. Ja je nazywam produkcyjniakami. Więc Andersen wykreował produkcyjniak idealny– z długą introdukcją dydaktyczną o naukowcu, który przestrzega przed zagrożeniem. Pieniędzy nie było wiele, więc gdy się zatrzęsło, miał wystarczyć jeden walący się stopniowo biurowiec. Nie wystarczył.
Czyżby byli specami od zanudzania? „Utoya” musi być inna, bo na faktach. Zastanawiałem się po filmie, co autorzy chcieli przekazać. Breivik pojawia się raz z daleka. Jedną z możliwych wersji był zbiorowy portret zaatakowanej młodzieży. Jakieś tropy są – na początku filmu. Chłopak mówi, że przyjechał na ten obóz, socjaldemokratycznej młodzieżówki, podrywać dziewczyny. Ofiary nie były więc typowymi aktywistami, na pewno nie wszystkie. Odbywa się też dyskusja polityczna. Główna bohaterka przemawia komunałami (choć może twórcy tak ich nie odbierają). Charakterystyczna jest jej reakcja na wieść o pierwszym zamachu – w Oslo. Dba przede wszystkim o przekonanie arabskiego kolegi, że nikt nie podejrzewa Al-Kaidy. Jest w tym pewnie prawda o realiach.
Ale od chwili, kiedy padają strzały, przestajemy się dowiadywać czegokolwiek. To ma być fabularyzowany dokument, choć z fikcyjnymi bohaterami. Więc żadnego tam biegania z kamerami za tym, co efektowne, filmowe. Żadnych wielu planów, zaskakujących sytuacji. Prawie nieruchomy obraz twarzy tej jednej dziewczyny ma nam przeważnie wystarczyć. Słuchamy, jak wykonuje telefony, jak pociesza umierającą. Nie szydzę z tego, Norwegom musi się ściskać serce i mnie ściska się także. Co nie zmienia tego, że film staje się monotonny, wręcz drażniący. Chcielibyśmy się dowiedzieć, co dzieje się za skałą, kiedy główna postać się ukrywa. Nie.
To celowy zabieg. Ta jedna bohaterka ma być symbolem wszystkich, film – ascetycznym hołdem. Taką masakrę można pokazać całkiem inaczej, wręcz poetycko, co nie oznacza braku empatii dla zabijanych. Przeciwnie. Dowiódł tego Gus Van Sant w genialnym „Słoniu”. Tu żadnej poezji nie ma. Ma być surowa, przekazana nieatrakcyjnie prawda. A ja mam przewrotną myśl,że skoro było 69 ofiar,może tym innym dzieciakom też się należała odrobina uwagi kamery. To raczej odczucie niż precyzyjna myśl. Bo groza takiej okrutnej, pozbawionej sensu śmierci wyziera już z początkowych napisów informujących o tym, co się zdarzyło. Zawsze. Ale po coś dokręca się do nich film.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/457674-utoya-niewykorzystana-szansa