Canal+ zaczął pokazywać „Śmierć Stalina”. Premiera filmu przed dwoma laty wywołała ożywienie, wszak główny bohater i jego epoka to wciąż zaległość kina– i rosyjskiego, i zachodniego, z wielu różnych powodów.
Scenariusz napisał i film wyreżyserował Armando Iannucci, autor zabawnego serialu „Figurantka”, o fikcyjnej wiceprezydent USA. Tu wziął się do realnej historii kraju i systemu, wszechstronnie zbadanego, a jednak trudno zrozumiałego dla Zachodu. Ja „Zagadką śmierci Stalina” Abdurachmana Awtorchanowa zaczytywałem się jeszcze jako student. Więc bałem się nastawienia, jakie ujawnił amerykański producent, kiedy mu wypomniano nieścisłości w filmie o starożytnym Rzymie. „Who cares?” – odpowiedział. Wśród czterech krajów produkujących film nie ma USA, aktorzy są przeważnie angielscy, ale dziś tak robią wszyscy.
„Gazeta Telewizyjna” orzekła, że wszystko się z grubsza zgadza, tylko skrócono czas zdarzeń. Faktycznie Stalin umarł w marcu 1953 r. Ławrentija Berię koledzy zabili w czerwcu. W filmie robią to w dniu pogrzebu Stalina, co poważnie zmienia historię. Ale od nieścisłości się roi. Twórcy mają kłopot z rozróżnieniem między Komitetem Centralnym a Biurem Politycznym. Rozumiem, że zredukowali liczbę członków ścisłego kierownictwa, ale dlaczego marszałek Żukow jest w momencie śmierci Stalina potężnym szefem sztabu generalnego, kiedy dopiero po tej śmierci wrócił z wygnania do Moskwy? Wiaczesław Mołotow (w tej roli jeden z Monty Pythonów Michael Palin) nie był w 1953 r. ministrem spraw zagranicznych. A historię prawdziwą da się pokazać.
Gorzej jeszcze, że portret partyjnych aparatczyków bywa niezgodny z duchem epoki. Byli wulgarni,ale nie opisywali rzeczywistości językiem zachodnich polityków, o wiele większą rolę przywiązywali do rytuałów. A już historia pianistki Judiny ślącej Stalinowi liścik z obelgami to absurd, zwłaszcza jeśli sprawia ona po tym akcie wrażenie, jakby nic się nie stało. Tak się nie zachowuje samobójca.
Zarazem… Nie ma tu teorii spisku (Beria mordujący Stalina), za to uchwycono klimat surrealistycznego absurdu, w którym codzienne życie sąsiaduje z aresztowaniami, torturami, grozą i śmiercią. Realny jest dramat kierownika radia, który po telefonie Stalina, żądającego przysłania płyty z pewnym koncertem, odkrywa, że w ogóle go nie nagrano. Prawdziwy jest ustawiczny wyścig do informacji, do uszu ważniejszych od siebie, panika, z jaką załatwia się nawet rzeczy drobne – bo one też mogą być kluczem do przetrwania.
Są i smaczki. Nikita Chruszczow odwiedza Mołotowa w bloku z popsutą windą. Mają wszystko, a materii nie są w stanie w swoim systemie okiełznać. W polskiej dyskusji pojawiały się wątpliwości, czy zbyt komediowy ton nie osła- bia wymowy historii. Pokazuje się nam przecież jądro zła. Ja jednak nazwałbym to groteską. Mam wrażenie, że wszystkie rozluźniacze przypominają, iż system był koszmarny, ale i absurdalny. Taki sens mają najlepsze role: Steve’a Buscemiego (Chruszczow) czy Jeffreya Tambora (doskonały Gieorgij Malenkow).
Tylko jak tę rewię śmierci pogodzić z tendencją zachodniej popkultury, obecną zawsze,a dziś jeszcze mocniejszą,aby rehabilitować zachodnich i niektórych wschodnich komunistów, także z tamtej epoki, także agentów, szpiegów? Przecież oni pełną parą tę rewię śmierci obsługiwali. Z tego powodu muszę sprzyjać temu filmowi, choć wątpię, aby stał się powodem głębszego namysłu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/456873-stalin-i-jego-rewia-smierci
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.