Już sądziłem, że końcem sezonu artystycznego będzie dla mnie „Piękna Lucynda” w Teatrze 6. Piętro. Ale nie, został jeszcze Kabaret na Końcu Świata. To jedno z najbardziej ekskluzywnych dóbr kultury. Zwykle dają po dwa występy widowiska, którego nikt nie rejestruje – w salce Przodownik na warszawskim Mokotowie, gdzie mieści się niewiele osób. Owszem kultowe piosenki typu „Konie. Cebula” (popis Wojciecha Solarza) przetrwały w sieci. Ale cała reszta, w tym niepowtarzalna atmosfera, ginie na zawsze. Niektóre skecze przetrwają, przeniesione do telewizyjnego programu „La la Poland”, czasem upchnięte w którymś z polsatowskich kabaretonów. A inne? A konferansjerka przywoływanego tu Solarza
Występ Kabaretu na Koniec Świata to podwójne zdarzenie. Nie było go przez kilkanaście miesięcy. Ta ekipa zajęła się kręceniem La la Poland. Reżyser Wawrzyniec Kostrzewski robił po drodze „Wesele” dla TVP. Teraz wrócili z dwoma spektaklami: w czerwcu i w lipcu. Mocno zdekompletowani. W tym lipcowym wystąpili: Wojciech Solarz, Maciej Makowski. Sebastian Stankiewicz, Zuzanna Grabowska, Olga Sarzyńska i Paweł Koślik. W najbardziej rozbudowanych skeczach na scenie pojawiał się nawet jako aktor, i zresztą dobrze sobie radził, muzyk Mateusz Wachowiak, który pisze dla nich i akompaniuje z mikroskopijnym bandem.
A więc mniej liczni, zmęczeni, w dziwnej porze roku, kiedy ludzie myślą o wakacjach, albo już na nich są. I jednak te dwa ostatnie „odcinki”, a ten lipcowy w szczególności, to powrót największego bogactwa wyobraźni, jakie znam z Przodownika. Bo Na Koniec Świata to nie jest zbiór numerów kabaretowych. To jest własny, oddzielny świat. Nie każdy go przyjmie, ale ten co przyjął, będzie nieustannie zadziwiany. Bogactwem skojarzeń, mieszaniną czystej abstrakcji i zabawy ludzką naturą. To co dostajemy na scenie to trochę Polska, trochę świat cały, a trochę wymyślona planeta. Planeta Wawer (popularna ksywka Kostrzewskiego)? Planeta Solarz? Po trosze planeta każdego z występujących tu aktorów, bo tu się nie da tylko odtwarzać wyuczonej roli. Tu trzeba tworzyć. Więc tworzą.
Czasem sięgają po powtórki po samych sobie. Tym razem były prawie same nowe – dla mnie - rzeczy. Nawet Rodziniada prowadzona przez Karola Szoskotleta (fenomenalny Maciej Makowski), z Pawłem Koślikiem jako zaborczym generałem, była już wprawdzie w La La Poland, ale dodano do niej nowe elementy. Nawet piosenka o opalaniu, też z finału jednego z odcinków La La Poland, brzmi całkiem inaczej, kiedy rapującej Oldze Sarzyńskiej towarzyszy nie jak w telewizji kobieta, a Sebastian Stankiewicz, sławny Stanky, nie bojący się zabawy własnym kosztem. A równocześnie perfekcyjny w technicznych szczegółach tej zabawy.
Ramami dla tego odcinka były dwa większe segmenty. Na początku „Trudne Dziady”, dramat narodowy odgrywany jednak w konwencji interwencyjnego telewizyjnego tasiemca „Trudne Sprawy”. Zrobili to już z „Hamletem” w La La Poland i efekty były świetne. Kiedy oglądałem postaci z „Dziadów”, recytujące drewnianym tonem owych nieszczęsnych nieporadnych „aktorów”-amatorów, zatrudnianych przez Polsat, powtarzające się formułki („Nie mogłem w to uwierzyć”), pytałem sam siebie: Czy to tylko zabawa, czy coś jeszcze? I owszem, to jest coś jeszcze. To traktacik o trywializacji, banalizacji, która może sięgnąć po wszystko. Traktacik napisany zarazem przez kogoś, kto rozumie, czym są „Dziady” – jak zauważył zaprzyjaźniony aktor siedzący na widowni. Trudno żeby było inaczej, skoro pisał to znawca klasyki Kostrzewski.
Segment końcowy to z kolei… Tak, napisali kiedyś operę. Muzyka Mateusza Wachowiaka (przednia, z rozmaitymi muzycznymi aluzjami i smaczkami), libretto Wojciecha Solarza. Opera „Polowanie na szynszyla” już kiedyś była pokazana. Ja jej jednak wcześniej nie widziałem. To z kolei czyste szaleństwo – zabawa teatrem w stanie czystym. Wszyscy są w nim znakomici, ale wyróżniłbym Olgę Sarzyńską. Jej parodia operowej śpiewaczki i operowej konwencji może się śnić po nocach.
A w środku.. W środku mnóstwo delicji, tym razem mało politycznych, raczej ciążących ku życiu codziennemu, ku prezentacji galerii dziwaków, nieudaczników, fantastów, zmanierowanych typów. Choć chwilami mamy portrety nas wszystkich. Jak w przedniej piosence „Czterdziestolatki”. Było o czym pomyśleć patrząc .jak dostają zadyszki.
Nie mogły mi się nie wryć w pamięć „Mosty” – skecz o prezenterze programów (Wojciech Solarz) nakłaniającym dwóch statystycznych Polaków (Maciej Makowski i Paweł Koślik) do szukania punktów wspólnych w poglądach na świat i gustach. Rzecz kończy się zgoła niespodziewanie. Ja to słyszałem już wcześniej w radiowej Trójce, gdzie Makowski i Solarz wraz z dziennikarzem Michałem Migałą dwa razy w tygodniu, w programie „Całkiem inne popołudnie” (poniedziałki i czwartki o 13.30) śmieszą, tumanią, przestraszają odjechanymi dialogami, w stylu Monty Pythona. Tyle że na potrzeby Kabaretu zmieniono finał skeczu (na zabawniejszy), dodano trochę efektów komicznych. Jeśli ktoś posłucha tego cyklu w radio, przekona się, jak można uprawiać inteligentny humor zupełnie oszczędnymi środkami. Na czym to polega, że same głosy Makowskiego i Solarza są zabawne, chociaż tak zwyczajne, wyzbyte wszelkiej szarży, nienachalne?
Oczywiście, starzy bywalcy Na Koniec Świata są już na takim etapie, że ci ludzie poruszą na scenie małym palcem, a my się śmiejemy, czasem na zapas. Tyle że tego stanu nie osiągniętoby bez tej szczególnej magii. A to przecież oni ją wytwarzają. Staranność inscenizacyjna Kostrzewskiego uzupełnia się z surrealistyczną spontanicznością konferansjera Solarza. Ten pierwszy ciągnie teksty w stronę większego konkretu (który tak dobrze zagrał w La La Poland, to była jednak przypowiastka o Polakach). Ten drugi preferuje bajkę, ale bajkę o rzeczywistym człowieku.
Teksty pisze także Makowski, wciąż utrzymujący się jako aktor w konwencji Bustera Keatona, ale jednak cieplejszego niż tamten komik. Temperamenty Koślika (może najśmieszniejszego aktora w Polsce), Stankiewicza, Grabowskiej czy Sarzyńskiej chwilami rozsadzają tę niewielką scenkę. Ta ostatnia może zagrać wszystko – Krystynę Jandę, albo Guślarza. Tak naprawdę opowieść o tym kabarecie to historia przekraczania granic wyobraźni.
Wiele razy zastanawiałem się w swoich recenzyjkach, jak bardzo to humor dla wszystkich, a na ile dla smakoszy. Po kolejnym spektaklu jestem dumny ze swego smakoszostwa. Proszę o więcej i pytam: Dlaczego to wszystko ma zniknąć, przepaść? Grane tak niewiele razy, nieutrwalone? Nie wiem. I nie zgadzam się.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/455768-tu-planeta-na-koniec-swiata
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.