Laleczka Chucky bez Dona Manciniego jest jak Freddie Krueger bez Wesa Cravena. Pozornie wszystko jest na swoim miejscu. Części „Koszmaru z ulicy Wiązów” nie sygnowane nazwiskiem Cravena też nie dorównywały oryginałowi i zdumiewającej ostatniej części. Jednak nawet one miały w sobie miłość do postaci stworzonej przez jednego z mistrzów amerykańskiego horroru. Problem remaku „Laleczki Chucky” polega na nie tylko na braku tej miłości, ale i szaleństwa Manciniego, który postać stworzył w 1988 roku.
No, ale gdzie ma być miłość, skoro nowa wersja nie ma nawet tego, na czym zbudowany był jeden z najpopularniejszych slasherów z „najntisów”. Nie ma tajemnicy demonicznego zła, którą upiorna laleczka została zarażona przez rutuał voodoo. Filmy Manciniego ewoluowały od horroru, przechodząc przez komedię i kończąc na rasowo odjazdowym kampie. Nowa wersja na starcie jest wykastrowana z całej demoniczności. Zamiast voodoo widzimy fabrykę w Wietnamie, gdzie sfrustrowany wyzyskiem informatyk przeprogramowuje jadącą do USA lalkę w zabójczego cyborga. A więc zło idzie wprost z fabryk budowanych przez tych „przeklętych turbokapitalistów” w typie Jeffa Bezosa? Trudno o większy banał.
Buddy jest sterowaną aplikacją i algorytmem zabawką w stylu Alexy właśnie Amazona. Spokojnie pasowałby ten skomunikowany z urządzeniami całego domu android do odcinka „Black Mirror”. Ba, mógłby nawet podać rękę kuriozalnemu robotowi Miley Cyrus z ostatniego sezonu ( taki odjazd bym w sumie chętnie zobaczył). Oparty na scenariuszu twórcy gier video Rylera Burtona Smitha (m.in. „Sleeping Dogs”) i wyreżyserowany przez Larsa Klevberga („Polaroid”) nawiązuje oczywiście do oryginału i próbuje grać schematami horrorów lat 80-tych. Jest więc kilka pomysłowych krwawych jatek (finał w sklepie zabawkowym!) i mrugnięcia okiem do fanów gatunku ( Chucky oglądający „Teksańską masakrę piłą łańcuchową 2”). Są też dzieciaki biorące na swoje barki walkę z potworem jak w świetnym remaku innego klasyku najntisów „To” czy opartego na tym schemacie „Stranger things”. Pojawiają się też żarty zrozumiałe dla widzów wychowanych na popkulturze lat 90-tych ( brawa za „zemstę za Tupaca”!).
Niestety wszystko to jest mechaniczne jak sama laleczka. Zło w niej jest ukryte w danych, a nie czymś „nie z tej ziemi”. A to powoduje, że cała koncepcja horroru nawiązuje do pierwszego „Terminatora” Jamesa Camerona. Mnie taki horror po prostu nie przeraża. Mnie przeraża tajemnica zła, o której nie zapomniał czuwający nad zeszłorocznym sequelem własnego „Halloween” John Carpenter. W „Laleczce” wyparowała ona wraz z kolejnym algorytmem.
Mark Hamill podkładający głos za laleczkę wypada świetnie ( czego innego można się spodziewać po tym Jokerze) i bez wątpienia wznosi film na wyższy poziom. Co jednak z tego skoro zamiast kampowego slashera dostajemy przestrzegający nas przed nowymi technologiami horror o cyborgu, który na dodatek całe zło przejmuje od otoczenia. Bo w przecież zło bierze się ze złego wpływu społeczeństwa a agresor jest zawsze ofiarą. Nawet jak jest Chuckym. Nie tego chciał chyba Mancini.
3,5/6
„Laleczka”, reż: Lars Klevbarg, dyst: Kino Świat
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/451738-laleczka-chucky-stal-sie-robotem-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.