W roku 2014 broniłem filmu Roberta Glińskiego „Kamienie na szaniec”. Konserwatyści, szcze- gólnie harcerscy, zarzucali mu, że spłycił portret pokolenia „Rudego” i „Zośki”, nie oddał ich ideowych motywacji, a z historii akcji pod Arsenałem zrobił prawie teledysk. Tłumaczyłem, że reżyser chciał przybliżyć swoich bohaterów współczesnej młodzieży, niczego w sposób rażący nie wypaczył. W szczególności odrzucałem oskarżenie o estetyczny zamach z premedytacją.
Gliński istotnie nad harcerskim kodeksem się w tamtym filmie nie pochylił. Teraz jakby chciał to nadrobić. „Czuwaj” z 2017 r., pokazany w Canal+, to kryminał umieszczony na har- cerskim obozie w dzisiejszej Polsce. Od początku filmu jest jasne, że nie chodzi o samą intrygę. Że zaciekawiło go to samo co mnie – paradoksalność zderzenia dawnych zasad i rytuałów ze współczesnymi, mocno je podważającymi realiami.
Kiedy byłem młody, harcerskie podejście do świata mnie drażniło. Byłem człowiekiem luźnym, nielubiącym, jak ktoś mi organizuje życie. Ale w obecnej rzeczywistości harcerze budzą moją sympatię. Bo próbują być inni niż cała reszta, bo w tylu momenach współczesnej historii okazywali się potrzebni. Naturalnie widzę zarzewie najróżniejszych konfliktów, dwuznaczności, nawet przejawów dwójmyślenia. I tak ten film się zresztą zaczyna. Obrazkami, które na to zwracają uwagę w zaciekawiający sposób. I bez brania czyjejkolwiek strony. Tylko że to wrażenie mija.
Sam pomysł harcerskiego zwierzchnika, granego przez Leszka Lichotę, który sprowadza na głowę oboźnemu (dobra rola Mateusza Więcławka, pamiętnego z „Obietnicy” i „Belfra”) grupę „dresów” z domu dziecka, aby ich socjalizować, wydał mi się absurdalny. Dzieci, które same mają kłopot z trwaniem przy swoich normach, mają wychować inne dzieci, mocno już zdemoralizowane. Coraz bardziej jednak czujemy, że Gliński chce coś przez to wykazać. Co?
Relatywność norm? Rzekomą równość wszelkich postaw, bo w ostateczności wszyscy mamy być podszyci kompleksami prowadzącymi do przemocy?
Służy temu eskalacja kryminalnej intrygi. Akcja staje się coraz bardziej toporna – w duchu swoistej pedagogiki relatywizmu. Dres musi być koniecznie nie gorszy od oboźnego, który w toku prywatnego dochodzenia, kto zabił jego kolegę, ujawnia cechy nieledwie młodego faszysty. Dokłada do tego Gliński trochę publicystycznych rozprawek, choćby na temat mielizn patriotycznego wychowania. Nie warto czcić dawnych bohaterów, trzeba ich najwyżej z daleka żałować. Wychodzi z tego banał.
Łukasz Adamski twierdził, że od początku można było przewidzieć, kto zabił. Może, bo pierwszoplanowych postaci nie ma za wiele. Tak czy inaczej, nie spoilerując zanadto, bądźmy przygotowani na tezę zasadniczą. To „harcerskość” ma być źródłem zła, skażenia, brudu. Jeśli ktoś zechce zabijać w imię czystości…
To werdykt postępowca, który nie ma choćby ciekawości tego, czego nie zna lub nie rozumie. Dokładają się do poczucia rozczarowania słabości scenariuszowe, psychologiczne nieprawdopodobieństwa. Miał rację Adamski – policja przerwałaby obóz po pierwszym morderstwie. Nie wiadomo,na co czeka Zbigniew Zamachowski jako stereotypowy gliniarz. Także reakcje młodych ludzi na cudze śmierci wydają się mało realne. Wszystko po to, aby doprowadzić do zaplanowanego finału. Triumf reżysera nad harcerskością, i tak podmywaną przez ducha czasów, wydał mi się łatwy, osiągnięty za cenę uproszczeń. Szkoda.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/451095-czuwaj-czyli-mroczni-harcerze