Jako pierwsi publikujemy fragmenty książki „Ta historia wciąż trwa – wspomnienia Jana Olszewskiego” autorstwa Justyny Błażejowskiej, która ukaże się nakładem wydawnictwa „Zysk i spółka”.
W niewoli u małp
Począwszy od pierwszej rozmowy z naczelnikiem Kampionim, rzeczywistość, z którą miałem do czynienia, stanowiła wstrząs dla człowieka niestykającego się nigdy przedtem z podobnymi instytucjami. Było to tak dalece widoczne, że po paru dniach zwrócił uwagę na moje zachowanie jeden z dwóch przedwojennych autentycznych prawników, zatrudnionych tam jeszcze wtedy. Obydwu, chociaż pozostawali bezpartyjni, trzymano w komórce zajmującej się rewizjami nadzwyczajnymi, specjalnymi problemami prawnymi. Praktycznie biorąc, w całej instytucji tylko oni mieli wy- kształcenie i pewną klasę. Zdzisław Łukaszkiewicz pełnił zaraz po wojnie funkcję prezesa sądu okręgowego w Siedlcach. Pracował także w Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich. Rzeczywiście posiadał ładną kartę z tego czasu, m.in. zajmował się badaniem sprawy niemieckich obozów śmierci zorganizowanych w okupowanej Polsce. Zwrócił na mnie uwagę i… Gdzieś w budynku ministerstwa, o ile pamiętam w toalecie, najpierw przedstawił się przede wszystkim, a potem powiedział: „Wie pan, kolego, od paru dni obserwuję pana i widzę, że pan nie bardzo może się tutaj zorientować, pogodzić z tym, co się dzieje. Dlatego mam dla pana dobrą radę. Niech pan przyjmie, że jesteśmy w niewoli u małp”. Po czym dał odpowiednią instrukcję, jak w stosunkach z małpami trzeba się zachowywać6. Zapamiętałem to sobie na okres PRL i było to niezwykle pomocne. Udzielona porada oddawała rzeczywistość panującą w Ministerstwie Sprawiedliwości. Spędziłem tam prawie rok i przekonywałem się, jak dolegliwym, okropnym elementem kary więzienia wykonywanej w warunkach całkowitego zamknięcia, jest ciągła bezczynność. Może wydawać się, że sytuacja, w której człowiek musi przeżyć dzień, nic nie robiąc, to żaden problem. To jednak jest problem, jak zapełnić osiem godzin, a niekiedy trochę więcej ze względu na konieczność pozostania na dyżurze czy w związku z jakąś dodatkową akcją. Jak przeżyć dzień, żeby nic nie robić i w miarę możliwości zachować formę. Nigdy później, a w niektórych momentach życia pracowałem bardzo intensywnie, po kilkanaście godzin dziennie, nie wracałem do domu tak śmiertelnie zmęczony, jak po godzinach urzędowania w Ministerstwie Sprawiedliwości. Byłem zdolny jedynie położyć się i spróbować przespać stracony czas.
Zawsze kieruję się pewnym adwokackim przyzwyczajeniem. Wątpliwości, każdy fakt o dwuznacznej wymowie, traktuję na korzyść zainteresowanego. Przypuszczam więc, że 4 czerwca Wałęsa miał przez moment zdrowy odruch i chciał powiedzieć, jak było, a przynajmniej przyznać się do tego, co robił w latach 70. Ktoś musiał mu to jednak wyperswadować. Uważam to za zdrowy odruch, tylko bardzo późny. W moim przekonaniu gdyby przyznał się zaraz po wyborze na najwyższy urząd w państwie, znalazł jakąś formułę przekazania prawdy, to oczywiście wywołałoby to w społeczeństwie wstrząs, ale miałby sprawę z głowy… W wystosowanym i szybko wycofanym oświadczeniu potwierdził jedynie podpisanie kilku dokumentów w 1970 r., to w jego stylu, rzeczywiście… W każdym razie był w zachowaniu prezydenta zdroworozsądkowy odruch pójścia we właściwą stronę. Nie da się zaprzeczać oczywistym rzeczom, więc trzeba się przyznać, choćby częściowo. Wtedy zapewne nie bardzo orientował się, co zachowało się w materiałach. Jak mówię, ktoś niewątpliwie odwiódł Wałęsę od uczynienia takiego kroku, nie sądzę, żeby sam się zreflektował. Nie wykluczam, że w pierwszej chwili potraktował sytuację jako okazję do pozbycia się obciążenia i potwierdzenia przynajmniej tego, co musiał wiedzieć, że dokumenty zawierają. Przecież akta bezpieki znajdowały się w gdańskim Urzędzie [Ochrony Państwa].
Może efektownym zakończeniem byłoby zderzenie owego zdrowego odruchu z zachowaniem Wałęsy akurat tamtej nocy, na nocnym posiedzeniu sejmu. Do dzisiaj pamiętam zbiorowy śmiech jego i całego grona jego współpracowników, który wybuchł w momencie, jak [Kazimierz] Świtoń występował i ujawniał, że prezydent figuruje na liście1. Śmiech, mający szczególny charakter nerwowego odruchu. Coś rzeczywiście koszmarnego zupełnie, czegoś takiego, chociaż miałem już sześćdziesiąt dwa lata życia za sobą, nigdy wcześniej nie słyszałem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/449598-tylko-u-nas-fragmenty-wspomnien-jana-olszewskiego