Chad Stahelski stworzył arcydziełko kina akcji. Trylogia o Johnie Wicku, nazwanym przez rosyjskich mocodawców Babą Jagą, z każdą częścią jest lepsza, co jest fenomenem również w tak specyficznym gatunku kina jak action movie. Przecież nawet Sylvester Stallone, który „Niezniszczalnymi” pchnął modę na retro lat 80-tych i 90-tych w filmie, z każdą kolejną częścią rozmywał świeżość bezczelnej „jedynki”. Stahelski natomiast eksploatuje swoją wizjonerską bezczelność do granic możliwości. „Trójka” Wicka, jak byśmy rzekli pędząc po kasetę VHS w dzieciństwie, jest totalnym dociśnięciem pedału gazu do dechy.
Chciał się John Wick (Keanu Reeves) wycofać z fachu najlepszego na rynku seryjnego mordercy. Udało mu się na krótko. Na raka umarła mu żona, a pazerny na jego Mustanga synalek z rosyjskiej mafii ( nieświadomy z kim ma do czynienia) w napadzie zabił mu ukochanego psa. John Wick wyrżnął więc Rosjan panoszących się w Nowym Jorku. Z właściwą sobie gracją i umiłowaniem do gargantuicznej rozpierduchy. W „dwójce” Baba Jaga złamała jedną z zasad międzynarodowej korporacji morderców. Teraz jest więc ścigany przez wszystkich topowych zabójców świata. „John Wick przeciw wszystkim? Szanse są z grubsza wyrównane”- mówi grany przez zawsze fantastycznie zdystansowanego Iana McShane manager hotelu dla zabójców. Cytat godny złotej ery kopanego kina.
Infantylna intryga? Taka powinna być w rasowym filmie akcji. Prosta, przejrzysta akcja skupiona na archetypicznej, komiksowej postaci oraz przyciągające do ekranu mordobicie i strzelaniny- to przepis na dobry film akcji. Ta trylogia ma to wszystko i wiele więcej. Rola Wicka jest doskonale skrojona pod Keanu Reevesa, potrafiącego wykorzystywać unikalną urodę i uroczo drewniane aktorstwo do budowania kultowych postaci. Neo z „Matrixa” i Jonathan Wick to role dzięki, którym na stałe zapisze się w historii popkultury. Trzecia część Wicka z podtytułem Parabellum (od niemieckiego pocisku kaliber 9 mm) jest jak ulepszona wersja udanego dania. Proporcje smaków zostały utrzymane, ale podkręcono ich intensywność.
Chad Stahelski stworzył coś więcej niż kino akcji z wymyślną choreografią walk. On każdą scenę naparzanki z pietyzmem wymuskał. Pojedynek jadącego na koniu Wicka z motocyklistami, strzelanina pod wodą, nożowy pojedynek w muzeum białej broni czy mordobicie w nowojorskiej bibliotece publicznej z pomocą grubaśnych książek poderwała mnie z fotela i dała na facjacie (choć może w dziś w Polsce to słabe wyrażenie) banana. Neonowa dżungla odbijająca się w szklanych wieżowcach przełamana jest zupełnie odjechaną bitką na ulicach Casablanki ( Halle Berry z zabójczymi psami to postać na miarę kina „Sin City” Millera/Rodrigueza), a potem zostaje podlana autoparodystyczną sceną na marokańskiej pustyni. Wszystko zakończone kolejnymi pomysłami na pokazanie najlepszych headshotów w historii kina. O yeah!
Stahelski jest kinomanem. Nowy Wick momentami przypomina moje ulubione dzieło Tarantino „Kill Bill”. Ba, japoński super morderca tutaj robi sushi jak Hattori Hanzo! Twórcy „Johna Wicka 3” inspirują się nie tylko baletem śmierci Johna Woo, ale puszczają oko do fanów dolarowej trylogii Sergia Leone. Do tego składają hołd całej tradycji kina kung fu. Nie jest już „John Wick” absurdalnie prostą opowieścią o vendetcie jak „jedynka”. Widać, że twórcy budują uniwersum, rozszerzając macki korporacji zabójców i pchając postać biegającego z prawosławnym krzyżem Wicka na filozoficzne tory. Nie zapominają jednak, że w tym filmie chodzi przede wszystkim o zabawę i choreograficzne popisy krwawego baletu. W końcu wyrażenie „zabili go i uciekł” wraca w wielkim stylu. Dzięki białoruskiej Babie Jadze.
5,5/6
„John Wick”, reż: Chad Stahelski, dystr: Monolit
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/447089-john-wick-3-zabili-babe-jage-i-uciekla-recenzja