To była moja czwarta z kolei Arlekinada. Festiwal Małych Form Teatralnych w Inowrocławiu ma swoją renomę. Jest jedną z setek podobnych imprez odbywających się w Polsce – powtarzałem nie raz, że teatry szkolne i młodzieżowe to oddzielny świat o którym wciąż za mało wiemy. Tyle że charyzmatyczna organizatorka Arlekinady Elżbieta Piniewska, polonistka z Liceum im. Jana Kasprowicza i skądinąd radna sejmiku wojewódzkiego, która prowadzi własny Inowrocławski Teatr Otwarty, dba o to aby na jej imprezie było jak najbardziej niezwykle.
Dba aby zespoły z całej Polski, dobierane naprawdę starannie, miały poczucie udziału w czymś dużym i ważnym. Udaje się to dzięki hojnemu wsparciu władz miejskich i wojewódzkich. Już spora sala teatralna, w mieście bez stałego zawodowego teatru, wytwarza takie poczucie. A są dla uczestników warsztaty z różnych dziedzin, jest finałowy koncert (w tym roku Damiana Ukeje), jest profesjonalne jury – tym razem przewodniczył mu reżyser filmowy Tomasz Wasilewski, który chodził kiedyś do liceum Kasprowicza, a radzili wraz z nim aktorka Marta Nieradkiewicz i poeta z Torunia Jerzy Rochowiak.
Tak naprawdę te wszystkie zespoły (w tym roku dziewięć) przyjeżdżają do Inowrocławia naładować akumulatory – poprzez wzajemne obejrzenie i porównanie swoich produktów, nawiązanie kontaktów między sobą, poczucie udziału w czymś ważnym. Potem wrócą do siebie, gdzie są autentycznymi rozsadnikami kultury teatralnej i zresztą kultury w ogóle. Tam miewają wierną publikę. Wiem, bo nieraz pośród takiej publiki oglądałem spektakle.
Tematyka tych przedstawień wymaga co roku oddzielnej analizy, widzę tu nawet szersze prawidłowości, którym zamierzam poświęcić odrębny tekst. Uwaga wstępna, jaka mi się nasuwa, jest taka, że poziom jest tu tak wysoki, że w tym roku nie dałoby się wskazać przedstawienia zdecydowanie słabego. Ja miałem swoje małe objawienie drugiego dnia, kiedy obejrzałem widowisko „Zabić ją” wyprodukowane przez Teatr Nieskromny z II LO z Olsztyna – pod opieką polonistki i instruktorki teatralnej Barbary Święcickiej.
Niezwykły jest fabularny punkt wyjścia. To opowieść o autentycznym wydarzeniu z 1916 roku, znalezionym w internecie. W pewnym miasteczku w stanie Tennessee w USA nie tylko zdecydowano się zabić słonicę, która spowodowała przecież bez premedytacji śmierć człowieka, ale zrobiono to z całym rytuałem sądowym, z ławą przysięgłych, choć wydawało się, że procesy zwierząt to domena Średniowiecza (polecam skądinąd kapitalny film na ten temat „Godzina świni”). Olsztynianie opowiadają nawet nie tylko o nieszczęśliwym losie zwierzęcia, ale o czymś więcej – mechanizmie zapamiętania zdarzenia i odwoływania się do niego po latach, na różne sposoby.
A co więcej, robią to w niezwykłej formie. To nie jest gotowy tekst literacki, a swoisty, przygotowany przez nich samych na podstawie zdarzenia scenariusz, wypełniany za każdym razem po części improwizacją. Powstaje perfekcyjny reportaż teatralny, który jest w pewnej części produktem ich wspólnej wyobraźni, co nie przeszkadza mu być bardzo sugestywnym.
Dziesiątka aktorów wciela się w różne role, gra w normalnych współczesnych ubraniach. I to wcale nie znosi emocji, jakie opowiedzianej historii towarzyszą. Ba, może właśnie dzięki temu ich aktorstwo jest tak naturalne. Oni nie wcielają się w nikogo na siłę, spokojnie opowiadają nam to, co chcą przekazać. Chapeau bas. Na dwie godziny przed werdyktem orzekłem, że to było najlepsze przedstawienie Arlekinady. I oni dostali najgłówniejszą nagrodę.
Pierwszego dnia najbardziej zachwyciło mnie „Ciao ciało” Teatru Bez (Pre)tekstu z poznańskiego LO im. Marcinkowskiego. Ja to widowisko już widziałem: dwa lata temu, kiedy wygrali konkurs Coolturalne Szkoły w swoim rodzinnym mieście. Pisałem wtedy: „To przypowiastka o ludzkiej biologii, o związkach między cielesnością i duszą. Choć zbite głównie z nowoczesnych tekstów (Beckett, Różewicz, Grochowiak, Szymborska, ale i własna twórczość), mnie kojarzy się ze średniowiecznym moralitetem. Ale nie mogłem się też opędzić od analogii popkulturowych, choćby ze sławnym teledyskiem Chemical Brothers z piosenki „Hey Boy, Hey Girl”, gdzie w klubie muzycznym tańczą szkielety. Wszystko jak na taką tematykę bezpretensjonalne i arcysprawnie wykonane. Perfekcyjna choreografia (chwilami to prawie balet), zgranie ruchów. I doskonała dykcja, jak nie w szkolnym teatrze”.
Dopiero co, też dwa lata temu, ten sam teatr wygrał Arlekinadę przedziwnie konserwatywnym manifestem „Scenki rodzajowe”, przestrzegającym rówieśników przed konsekwencjami pewnych życiowych decyzji. Teraz polonistka z „Marcinka” Wiesława Wójcik (która reżyserowała oba spektakle z Anną Rozmianiec) ma już inny zespół - tak jest zawsze ze szkolnymi teatrami. Ale perfekcja im pozostała. Będę śledził ten teatr dalej. W Inowrocławiu dostali trzecie miejsce, plus nagrodę dla pań reżyserek.
Teatr Avis z Nowej Soli, który widzę tu trzeci raz, tym razem zachwycił bardzo widowiskową baśnią „Parafanały” o miłości rusałki do człowieka w reżyserii Anny Czyżak-Fitas i Katarzyny Niemiec. To jest grupa, która konsekwentnie stawia na skorelowanie muzyki z tłem plastycznym. Efektem jest mocny ładunek poezji nagrodzony drugim miejscem i dodatkowo nagrodą za scenografię. To nie jest mój ukochany typ teatru, ale doceniam.
Przeżyłem coś w rodzaju objawienia, kiedy usłyszałem z tej sceny słowa sławnej przypowiastki o Polsce opowiedzianej przez Pannę Młodą i Poetę słowami Stanisława Wyspiańskiego. Bo spektakl „Raz dokoła” w reżyserii Joanny Chojnowskiej, wystawione przez Teatr Cedeen z Młodzieżowego Domu Kultury ze Świdnicy polega na odegraniu fragmentów „Wesela”. Wobec pominięcia dużych fragmentów rzecz nie jest do końca przejrzysta. Wychodzi trochę ułomny bryk, a jednak z ładnymi fragmentami świadczącymi o jakiejś próbie zmierzenia się z tym narodowym dramatem, ba uwspółcześnienia jego przesłania. Młodzież chwilami całkiem dobrze posługuje się tym wierszem. Jeśli trochę się obsunęli, to przecież z wyższego niż inni konia.
Mnie w serce zapadła także pierwsza inscenizacja festiwalu – skromna, nagrodzona wyróżnieniem, „Eligia” Teatru Talia zespołu szkół w małym Chrostkowie (województwo kujawsko-pomorskie), w reżyserii Anny Gołębiewskiej-Polak. Odgrywa to prawie bez dekoracji trójka bardzo młodych aktorów, a przecież ta opowieść francuskiej pielęgniarki o murzyńskiej dziewczynce wciągniętej jak masa jej rówieśników z Afryki w potworności wojny domowej, jest wstrząsająca. Zagrane to zostało zaskakująco dobrze, przedstawione z wielką empatią, co także jest ważne, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z młodymi ludźmi jako odbiorcami.
Słuchałem z zapartym tchem dialogów czwórki rodzeństwa z dramatu „Za daleko do brzegu” w reżyserii Adama Brzezińskiego z Teatru Ekspozycja z Młodzieżowego Domu Kultury w Poznaniu. Mocne, dołujące, dojrzale zagrane. Z ciekawością patrzyłem jak młodzież z Gminnego Ośrodka Kultury w Tarnowie Podgórnym (Teatr Zamiast) wskrzesza „Kartotekę rozsypaną” Tadeusza Różewicza. Nie jestem pewien, czy tekst wypadł do końca klarownie. Ale coś musieli w nim znaleźć, ten osobisty stosunek się wyczuwało. Reżyserowała Grażyna Smolibocka.
Andrzej Motak, polonista i świetny lider teatralny, przybył do Inowrocławia z Teatrem Matysarek z niewielkiego Złotowa na pograniczu Wielkopolski i Pomorza. Mam do tej grupy stosunek szczególny – bo jest pierwszą do której pojechałem i którą opisałem w roku 2016. To teatr, który ukształtował przed 20 laty świetnego aktora Przemysława Stippę. „12 demonów Witkacego” to mozaika urywków z kilku utworów skrajnego ekscentryka zmienionego dziś w klasyka. Mam wątpliwości, czy młodzi aktorzy nie pogubili się trochę w tej mocno pulsującej wyobraźni. Ale były w tym widowisku ładne momenty, choćby związane z zawsze ważną w Matysarku muzykalnością aktorów. I była imponująca zespołowość, zagrało w nim aż siedemnaście postaci.
W finale jak przed rokiem czekał nas monodram. Tym razem Kamil Żebrowski z Teatru Trupa w Lubartowie w widowisku „Kochany panie Ludwiku”. I teatr i sam Kamil jest na Arlekinadzie za moich czasów po raz trzeci. Spektakl powstał zaś pod batutą doświadczonej instruktorki teatralnej Jolanty Tomasiewicz, choć też młody aktor miał spory udział w jego przygotowaniu. Opowiada o Ludwiku Sempolińskim, sławnym kabareciarzu z czasów i II RP i PRL-u, z którym Żebrowskiego łączą rodzinne relacje.
Efektem osobistego stosunku była osobista pasja, której doświadczyliśmy jako widzowie. Rzecz literacko może niezbyt wymyślna, ale widzę z reakcji publiki, a spektakl oglądam drugi raz po lubelskiej Wtoopie, że jest głód takich ludzkich opowieści, choćby nazwiska dawnych aktorów wymienianych w spektaklu nic młodej widowni nie mówiły. I że Kamil to zapotrzebowanie spełnił z dużym wdziękiem. Nie dziwię się więc, że został obsypany nagrodami aktorskimi, także przez dwa odrębne młodzieżowe jury działające przy Arlekinadzie.
Wyróżniłbym jednak na koniec także innych aktorów – znów z Teatru Nieskromnego. Taniec Piotra Garbowskiego i Juliana Knafa do popularnego amerykańskiego standardu, trochę późniejszego niż rok 1916 ( ale od czego teatralna umowność), pamięta się długo. Jest groteskowy, a tak naprawdę upiorny. Skądinąd obaj panowie grają sugestywnie i inne role.
Warto zaś wymienić wszystkich występujących poza nimi w „Zabić ją”: Natalia Banaszkiewicz, Natalia Głąbińska, Kinga Meller, Julia Ślesicka, Daria Wysocka, Jakub Gąsior, Krystian Milewski, Adam Pisarczyk. Krążąc po scenie z kukłami wyobrażającymi ludzi z miasteczka, po raz kolejny przekonali mnie, jak żywotny potrafi być teatr jako środek wyrażania myśli, uczuć, niepokojów. Reszta zespołów też, choćby stylistyczną i tematyczną różnorodnością. Do następnego razu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/440690-swieto-teatru-w-inowroclawiu