„Wilkołak” Adriana Panka to zupełnie zdumiewające dzieło, które wpisuje się w rodzaj kina, jaki uwielbiam. Eklektyczne gatunkowo kino postholokaustowe? Tego w polskim filmie jeszcze nie było.
Lato 1945 roku. Ośmioro dzieci zabrane z wyzwolonego obozu koncentracyjnego Gross-Rosen trafia do prowizorycznego sierocińca stworzonego w zarekwirowanym po wojnie dworku. Dzieciaki nie wiedzą czy ich rodzina przetrwała niemieckie piekło. Opiekunką dzieci jest Jadwiga ( Danuta Stenka), która podczas jednego z wypadów do lasu ginie zagryziona przez dzikie zwierzę. Dzieci zostają same pod opieką 20 letniej Hanki ( Sonia Mietielica). Ona również przeżyła obóz koncentracyjny. Wie dobrze, jakie demony mogą pojawić się w domu przez najmniejsze zagrożenie. Wyzwolenie obozu powinno być dla dzieci początkiem nowej drogi i próbą powrotu do dzieciństwa. Niestety czeka je nowy koszmar.
W lasach otaczających dworek krążą obozowe wilczury, szkolone przez esesmanów do mordowania ludzi. Głodne, wściekłe i zaprogramowane na zabijanie otaczają dom. Dom pozbawiony pożywienia i z licznymi miejscami, przez które można dostać się do środka. Koszmar powraca. Dzieci muszą uruchomić instynkty, które pozwoliły im przetrwać obóz.
Kiedy myślałem, że nie da się już nic nowego powiedzieć o holokauście pojawił się właśnie film Panka. Reżyser zjawiskowego „Daas” pokusił się na coś, co nie jest popularne w kinie dotykającym Holokaustu. Zanurzył film w różnych gatunkach. Kiedyś na taki krok zdecydował się Roberto Benigni, którego „Życie jest piękne” zawierało w sobie taką samą ilość grozy, komedii i romansu. Polski horror nigdy tak naprawdę nie istniał. Poza „Diabłem” (1972) Andrzeja Żuławskiego trudno mówić o naszej odmianie tego gatunku. Nadzieją dla jego fanów są młodzi twórcy, co pokazują takie filmy jak „Demon” śp. Marcina Wrony, „Wieża. Jasny dzień” Jagody Szelc czy „Córki Dancingu” Agnieszki Smoczyńskiej.
„Wilkołak” ma świetnie zbudowaną atmosferę. Gęstą, klaustrofobiczną i kapitalnie podbudowaną nagrodzoną w Gdyni muzyką Antoniego Komasy-Łazarkiewicza. Panek nie przez przypadek został nagrodzony za reżyserię „Wilkołaka” na festiwalu w Gdyni. Doskonale poprowadził dziecięcą obsadę, grającą z ośmioma wytresowanymi wilczurami. Praca z dziećmi i zwierzętami to koszmar dla każdego reżysera, co sam Panek przyznaje. Panek wykreował koszmar na ekranie, wciągając w niego widza.
Las, zdewastowana posiadłość ze skrzypiącymi podłogami. Kryjące się zło za niewinnymi twarzami dzieci i potwór czający się w lesie. Panek doskonale zbalansował elementy klasycznego kina grozy. Nie nakręcił prostego horroru o wilkołakach. On zadaje pytania egzystencjalne i moralne. Jak daleko można się posunąć by ocalić życie? Czy można poświęcić własne człowieczeństwo dla przetrwania? Ile w każdym z nas jest dzikiej bestii, gdy śmierć zagląda nam w oczy? Mocne i mądre kino trzymające za gardło od pierwszej sceny aż do metaforycznego finału.
5,5/6
„Wilkołak”, reż: Adrian Panek, dystr: Velvet Spoon
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/438340-znakomity-wilkolak-czyli-ile-w-nas-bestii-recenzja