Ricky Gervais to komik, który zupełnie szczerze i w niewyrachowany sposób niszczy normy poprawności politycznej. Nie dlatego, że ostatnio jest to modne. On naprawdę nie uznaje żadnych świętości. Ma do tego w sobie brytyjski pazur niestępiony sztucznym uśmiechem Hollywood, co było widać, gdy prowadził Złote Globy.
Tak bardzo oburzył żartami hollywoodzkich celebrytów, że ci przez długi czas atakowali go w mediach. W końcu odniósł się do niezrozumienia swoich żartów przez przesiąkniętych politpoprawnością Amerykanów w Netflixowym stand-upie „Humanity”. Teraz Netflix wyprodukował jego autorski serial. „After life” ma wszystko, co fani Gervaisa w nim kochają. Ten zaś w zdumiewający sposób odsłania zupełnie nieznaną stronę swojej osobowości. Wrażliwą! To on dał nam oryginalną wersję serialu „Biuro”. Wiecie więc, jakiego rodzaju humoru się spodziewać.
Gervais wciela się w Tony’ego, faceta w średnim wieku z prowincjonalnego miasteczka nad morzem. Rak zabrał mu ukochaną żonę. Tony pozostał sam z psem i nagranym przez żegnającą go kobietę filmikiem, który odtwarza w przerwach między piciem, paleniem haszyszu a zaniechanymi (przez wyraz pyska swojego wiernego czworonoga) próbami samobójczymi. Nic nie zostało z jego pogody ducha ani radości życia. Gardzi pracą w lokalnej gazecie, gdzie opisuje dziwactwa mieszkańców miasteczka, pragnących chociaż raz pojawić się na jej łamach. Szydzi ze współpracowników i bezczelnie dokucza zatrudniającemu go szwagrowi. Ciepłe uczucia ma tylko do siostrzeńca i swojej suczki. Nawet do cierpiącego na alzheimera ojca przychodzi z przymusu. Cynizm, sarkazm i ironia – oto co charakteryzuje zamieniającego się w zombie Tony’ego. Znajdziecie tutaj całą masę typowego dla Gervaisa czarnego humoru. Tony jest do bólu szczery wobec otoczenia. Nie zwraca uwagi na konwenanse ani nie interesują go społeczne maski.
„Dobry dzień jest wtedy, kiedy nie chodzę, mając ochotę zacząć strzelać do nieznajomych ludzi, a potem zabić się sam” – mówi Tony, oblewając nas kolejnymi depresyjnymi wywodami, które, o zgrozo!, udzielają się widzowi. Do czasu. Tym razem reżyser i scenarzysta sześciu odcinków (każdy ma pół godziny, więc serial się połyka w jedno popołudnie) chce przekazać coś więcej o ludzkiej kondycji. Jest więc „After life” poważną, choć podlaną komicznym sosem, opowieścią o radzeniu sobie z traumą po śmierci ukochanej osoby. Co ciekawe, znany z celebrowania swojego ateizmu brytyjski komik odrzuca nie tylko religię, lecz również psychoterapię, wyśmiewając kozetkę w wyjątkowo ostry i okrutny sposób. Ostatecznie wiecznie niepoprawnie mizantropiczny Gervais pochyla się nad istotą miłości i… dbania o wspólnotę. Banał i ckliwość? Tak, ale w ujęciu twórcy „Biura” wyśmienicie go się chrupie.
Dawno żaden serial nie nastroił mnie tak dobrze do życia. No, może przesadzam. Równie uroczy i słodko-gorzki jest „The Kominsky Method” z tej samej platformy VOD. Jak już Gervais podtrzymuje na duchu, to może jest nadzieja dla świata.
5,5/6
Serial dostępny na Netflix
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/437860-after-life-ricky-gervais-na-prawie-powaznie-recenzja