Naprawdę nie rozumiem jak ten film mógł nie znaleźć się w konkursie głównym ostatniego festiwalu filmowego w Gdyni. „Córka trenera” byłby jednym z czterech moich ulubionych filmów festiwalu. Grający do tej pory drugi plan Jacek Braciak tym razem gra pierwsze skrzypce, tworząc pełnokrwistą i znakomitą rolę.
Widać, że Łukasz Grzegorzek dobrze by się czuł kręcąc niezależne filmy w USA, pokazywane potem na Sundance. Już debiutancki „Kamper” (2016) pokazał, że reżyser potrafi przeszczepić ten rodzaj kina na polski grunt. „Córka trenera” wypełnia wszystkie założenia jankeskiego kina drogi w wydaniu indie. Grzegorzek słodko gorzką miksturę, która przez jedną fałszywą nutę bardzo łatwo może stać się niestrawna, podaje w idealnie wyważonych proporcjach.
Film otwiera scena treningu 17 letniej Wiktorii (Karolina Bruchnicka) i jej ojca Macieja (Jacek Braciak). Ojciec i córka przepychają między sobą wielką oponę. Typowy trening wytrzymałościowy symbolizuje przesłanie całego filmu. Karolina podąża trudną drogą, by stać się zawodową tenisistką. Jej ojciec trener niczego bardziej nie pragnie niż jej sukcesu. W upalne lato jadą przez Polskę, zaliczając kolejne turnieje tenisowe. Wykańczające treningi, kolejne wyrzeczenia i poświęcenie- to ich wakacyjna codzienność. On kładzie na szali swoje zdrowie. Ona poświęca swoją młodość, która nie przebiega na imprezowaniu z przyjaciółmi, ale ciężkiej pracy. Maciej bierze pod swoje skrzydła poznanego na jednym z turniejów Igora ( Bartłomiej Kowalski). Widzi w nim wielki talent, marnowany przez niezdyscyplinowanie. Idealna harmonia między ojcem i córką, zostaje zachwiana pojawieniem się tego trzeciego.
Najmocniejszym punktem „Córki trenera” jest świetnie skrojony i inteligentny scenariusz Krzysztofa Umińskiego i Grzegorzka. W półtoragodzinnym filmie zawarli dwie ważne opowieści. Z jednej strony dostajemy film sportowy, pokazujący jak w wygląda pierwszy krok do zrealizowania marzeń o byciu następcą Radwańskiej i Fibaka. Prowincjonalne i przaśne turnieje o puchar wójta, przydrożne motele przy stacjach benzynowych, pole namiotowe na Mazurach i codzienny morderczy trening. Surowa rzeczywistość, a nie bajka z Wimbledonu. O wiele ważniejsza jest relacja ojca i córki. Ten film ma coś, czego nie ma przesadnie oklaskiwany hollywoodzki „Whiplash” Chazelle’a. Tutaj surowy i skrajnie ambitny trener ma ludzką twarz. Nie jest sierżantem Hartmanem z „Full Metal Jacket”.
Braciak tworzy wspaniałą rolę kochającego ojca. Ojca, który wybrał przyszłość córce. „Powiesiłem nad jej kołyską piłkę tenisową”- opowiada poznanej na Mazurach kobiecie ( Agata Buzek). Czy córka poświęca się karierze nie z miłości do tenisa, ale miłości do ojca? Czy on bierze pod uwagę, że jej marzenia mogą być inne? Braciek płynnie przechodzi między skrajnymi emocjami. Maciej wzrusza, bawi i wzbudza zażenowanie. Dobrze wypada też debiutująca Bruchnicka pokazująca zarówno bunt niesfornej nastolatki, jak i potrzebę bliskości z ojcem.
Wszystko jest okraszone lekkimi, inteligentnymi i zabawnymi dialogami. Mimo lekkości, pięknie pokazanej Polski letnią porą nie zapominamy, że jest to film traktujący o poważnych sprawach. Każdy rodzić dorastającego dziecka może się w „Córce trenera” przejrzeć. To samo może zrobić zbuntowany nastolatek. To największa siła filmu Grzegorzka.
5/6
„Córka trenera”, reż: Łukasz Grzegorzek, dystr: Akson
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/434238-corka-trenera-slodko-gorzkie-i-madre-kino-drogi-recenzja