Sam Elliott to jeden z ulubieńców mojego pokolenia. 74 letni aktor został dziś nominowany do Oscara. Trafiłem na wywiad, gdzie w zaskakująco zdroworozsądkowy sposób opisuje polityczną temperaturę w USA. Jego słowa pasują też do wojny politycznej w Polsce.
Moje pokolenie go uwielbia. Pokolenie ery VHS. Pokolenie wychowane w latach 90-tych. Po reakcjach w mediach społecznościowych widać dobitnie, jak wiele dla nas znaczy gość z sumiastym wąsem, i jak wielu chce by wygrał Oscara, do którego dziś został pierwszy raz w karierze ( sic!) nominowany. 74 letni Sam Elliott pojawił się w tak ważnych dla pokolenia VHS filmach jak „Wykidajło”, „Tombstone”, „Maska” czy w końcu „Big Lebowski”. Mistrz drugiego planu o tubalnym głosie nawet w słabych filmach tworzy zapadające w pamięć epizody. To właśnie ten głos był słyszany w wielu amerykańskich reklamach. Elliott nie wychodził jednak nigdy poza charakterystyczny drugi plan albo znaczące epizody. Dopiero ostatnie lata przyniosły mu większą popularność. Wszystko dzięki znakomitemu serialowi „The Ranch” z Netflixa, gdzie wciela się w ultrakonserwatywnego farmera. Serial bije rekordy popularności, a postać Beu Bennetta, 100 procentowego fana Reagana i Partii Republikańskiej, już teraz stała się kultowa.
Rola hołdującego konserwatywnym wartościom, surowego i prawego ojca rodziny ( postać wyjęta z seriali lat 80-tych!) pchnęła na stare lata jego karierę do przodu. W 2017 roku Eliot zagrał główne role w „The Man Who Killed Hitler and Then The Bigfoot” i „The hero”. Został też obsadzony w ważnej roli w „Narodzinach gwiazdy” Bradleya Coopera, która zdobyła dziś 8 nominacji do Oscara. Jedna z nich przypadła właśnie jemu. Elliott gra brata gwiazdy southern rocka Jacksona Maine’a ( Bradley Cooper), który nie tylko jest kimś w rodzaju jego managera, ale również obrońcy przed autodestrukcją. Elliott w zaledwie kilku scenach tworzy wspaniałą kreację twardego faceta, który poświęca własną karierę muzyczną dla brata i musi patrzeć jak ten ją topi w kolejnych butelkach z alkoholem. Cieszę się, że nominację w kategorii Najlepszy aktor drugoplanowy dostał Sam Rockwell, z którym miałem przyjemność przeprowadzić wywiad, ale moje serce jest przy wąsatym twardzielu z Sacramento.
To rozdzierająca serce rola. Piękno braterskiej miłości i męskiej przyjaźni jest zamknięta w kilku spojrzeniach Elliotta i jego zaszklonych oczach po kluczowej rozmowie z toczącym się ku przepaści bratem. To inna rola niż w „Big Lebowskim”, gdzie zagrał prawiącego mądrości kowboja. Kto by pomyślał, że Elliott w prawdziwym życiu niewiele odbiega od kalifornijskiego narratora perełki braci Coen.
Szperając dziś w sieci informacje o nim, trafiłem na bardzo ciekawy wywiad. Pokazuje on jak wielkim jest Elliott indywidualistą. Potrafi nim być nawet w Hollywood, które szleje obecnie w antytrumpowskiej manii. On jest również krytyczny wobec prezydenta USA. Jest przy tym jednak cholernie zdroworozsądkowy. W Polsce zostałby uznany za symetrystę. Przy tak bardzo rozgrzanej temperaturze politycznej nad Wisłą, jego słowa również u nas mają swój wydźwięk.
Od wyborów wyłączam wiadomości. I nie chodzi o „strzał” w wiadomości. Ja po prostu nie chcę słyszeć tego całego g….. Nie chce słyszeć ludzi na siebie krzyczących. Oglądałem kiedyś Fox News i CNN. Po równo. Dokładnie tyle samo czasu oglądałem obie stacje. Teraz jednak wszyscy się kłócą. To samo jest w radio.
mówił w 2017 roku w wywiadzie dla amerykańskiego Metro. Elliott jest bardzo krytyczny wobec Trumpa. Używa słowa „niepojęte” w kontekście jego wygranej. Jednak jest daleki od histerii, jaka dotyka Hollywood, gdzie gwiazdy nie mają już żadnych hamulców i nazywają prezydenta USA „motherfucker”.
Trump wygrał bo nie miał przeciwko sobie nikogo wybieralnego. Ale on przemówił do tej większości , która była zawsze zaniedbana i zapomniana. Jego zwycięstwo pokazuje stan naszego państwa. Nie rozumem dlaczego nie możemy zobaczyć większego obrazu i pracować dla większego dobra. Dlaczego jedna strona musi się zawsze mylić? Dlaczego druga strona ma zawsze mówić bezwartościowe rzeczy? Wróćmy do centrum. Tam wszyscy powinniśmy być. Wielu ludzi mnie krytykuje za te słowa. Mówią, że muszę się określić i nie mogę tańczyć na środku drogi. Jeżeli oni nie zamierzają przekroczyć drogi i przynajmniej ze sobą rozmawiać, próbując osiągnąć kompromis, to ogarnia mnie smutek.
No właśnie. Smutek. Tylko to można czuć patrząc na stan debaty w naszej tonącej mediokracji. Czy te słowa nie odmalowują doskonale również polskiej debaty publicznej? Trzymajmy kciuki za tego gościa na Oscarach. Mądrze prawi nam kowboj z ranczo…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/430718-symetrysta-w-hollywood-trzymam-kciuki-by-wygral-oscara
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.