„Bandersnatch”. To słowo pojawiało się wczoraj u moich znajomych na Facebooku w każdej możliwej odmianie. Nie natrafiliście na nie? Cóż, ja mam to szczęście, że mam w znajomych gromadę kinomanów, dzięki którym dowiedziałem się o zdumiewającej premierze Netflixa na koniec roku.
„Black Mirror” powróciło w nowej odsłonie. Gdy wydawało się, że Charlie Brooker w 19 odcinkach 4 serii wyeksploatował do cna swoją fenomenalną wyobraźnie, niespodziewanie dostaliśmy Bandersnatch. Osadzona w 1984 roku opowieść o programiście Stefanie, który pracuje nad mroczną grą fantasy nie pasuje na pierwszy rzut oka do świata „Black Mirror” . Filmy Brookera pokazują mroczną stronę symbiozy ludzkości z technologią. W latach 80-tych wirtualna rzeczywistość dopiero pokracznie raczkowała. Skąd więc zainteresowanie Brookera tym okresem?
Rok 1984 to dziś już symbol nachalny. Orwellowska wizja totalitaryzmu jest przez popkulturę mielona na każdą stronę. Można mieć różne zastrzeżenia do „Black Mirror” ( choć ja ich nie miewam), ale na pewno nie można zarzucić mu banalności i braku oryginalności. Brooker wymyślił więc, że wyświechtany temat kontroli jednostki przez system opowie w interaktywny sposób. Kontrolowany będzie bohater serialu, a sterującym nim okiem wielkiego brata będziemy my. Widzowie. Jak? Za pomocą trzymanego w ręku pilota od telewizora albo kontrolera komputerowego. Szaleństwo!
Podobną rewolucje zapowiedział Steven Soderbergh w serialu „Mozaika”, który w amerykańskim HBO dostępny był w wersji interaktywnej, pozwalającej na oglądanie tego samego zdarzenia oczami różnych bohaterów. Brooker pozwala nam wpływać na los Stefana, klikając co jakiś czas na dwa wybory jakie pojawiają na dole ekranu. Możemy więc wybrać rodzaj płatków, jakie na śniadanie zje bohater, ale również zdecydować czy podąży za inną ważną postacią, czy jednak wybierze rozmowę z inną. Część z tych wyborów realny ma wpływ na przebieg fabuły.
Brooker stawia pytanie o granice między rzeczywistością a fantazją. Twórca staje się u niego tworzywem, a obserwator przestaje być biernym widzem. Stefan jest marionetką w naszych rękach. To czy dokończy tworzenie swojej gry i czy będzie ona sukcesem zależy od naszych wyborów.** Nieraz brutalnych i wyjętych z horrorów gore. No, ale czyż nie z tego znany jest „Black Mirror”? To przecież opowieść o wyborach moralnych, etycznych i popadaniu w niewole technologii oraz obłąkanie. Tym razem wyboru dokonują widzowie. Nawet takiego jak zabójstwo.
Można zadać sobie pytanie czy taka produkcja jest jeszcze sztuką. Czy wpływ widza na rozwój wypadków w życiu bohatera filmu nie jest uderzeniem w wizję autorów dzieła? Z drugiej strony Brooker musiał nakręcić kilka wersji zakończenia opowieści o Stefanie i jego artystyczna koncepcja polegała na oddaniu nam możliwości wpływania na akcje. Czy nie jest to sztuka? Czy dobre kuglarstwo nie może być sztuką?
Stajemy przed nową erą kina, które zapewne połączy się w interaktywnością gier komputerowych. Nie jestem graczem, ale wypróbowałem ostatnio Gogle VR Playstation. Totalny odjazd działający na zmysły, emocje i błędnik. Stając na ringu z Rockym Balboa albo jadąc uzbrojony po zęby wagonikiem w nawiedzonym domu zrozumiałem, że spielbergowska wizja z „Player One” już tu jest. Na razie w „prymitywnej” wersji. Przyszedł czas, gdy nie możemy pytać „czy”, ale „kiedy”.
Rewolucja już się zaczęła ? Tak, „Black Mirror: Bandersnatch” to początek rewolucji w kinie. Wierzę głęboko, że będzie to rewolucja, która nie zabierze nam prawa wyboru jak filmowemu Stefanowi. Cieszę się, że po seansie tego interaktywnego szaleństwa mogłem kliknąć pilotem w zrobioną według wzorców z lat 50-tych poprzedniego wieku „Romę”. Netflix wciąż daje taką możliwość. A co jeżeli algorytmy, już teraz kreujące naszą percepcję i funkcjonowanie w sieci, zostaną ustawione tak, że świat realny nie będzie mógł nawet konkurować z tym wirtualnym? Co jeżeli to my jesteśmy już teraz Stefanem, mającym tylko iluzję wolnego wyboru?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/427447-black-mirror-bandersnatch-to-totalna-rewolucja