Zbliża się koniec roku i początek najróżniejszych zestawień. Jak co roku prezentuję listę najlepszych i najgorszych filmów, jakie w mijającym roku pojawiły się na ekranach polskich kin, ale również w serwisach streamingowych. Lista nie obejmuje filmów pokazywanych na festiwalach filmowych czy specjalnych pokazach, które nie weszły od stycznia do grudnia 2018 roku do regularnej dystrybucji. Dwa tytuły pochodzą z platformy NETFLIX.
Na początku zaznaczę, że ten ranking nie musi oznaczać obiektywnie najgorszych filmów roku. Na liście znalazły się filmy, które nie tylko były źle nakręcone, nieumiejętnie zagrane czy słabo napisane. Na tej liście umieszczam głównie obrazy, które mocno mnie rozczarowały, a do których miałem oczekiwania. Nie ma na liście oczywistych filmowych wtop, po których nie spodziewałem się od początku niczego dobrego. Lista najlepszych filmów również jest subiektywna i wynika nie tylko z zimnej oceny filmu, ale emocji jakie towarzyszyły mi podczas seansu. Zgadzacie się z listą?
Lista zawiera fragment mojej recenzji. Cały tekst po kliknięciu w tytuł.
NAJGORSZE FILMY 2018 ROKU
10. Dziedziczki, reż: Marcelo Martinessi
„Dziedziczki” zdobyły dwa Srebrne Niedźwiedzie w Berlinie ( reżyseria i najlepsza rola kobieca Any Brun). Film jest wychwalany i wycmokany przez filmowych snobów całego świata. Zupełnie nie rozumiem fenomenu tego nudnego, banalnego i pretenjonalnego dzieła. Paragwajski film Marcelo Martinessiego opowiada o dwóch dojrzałych kobietach. Chel i Chiquita są potomkiniami bogatych roów. Mieszkają w pięknym majątku. Jednak po 40 tłustych latach ich sytuacja finansowa zaczyna się pogarszać. Gdy jedna z kobiet trafia do więzienia, druga musi utrzymać się ze świadczenia taksówkarskich usług innym zamożnym kobietom. Dodajmy, że obie dziedziczki są lesbijkami. Dostajemy więc nie tylko klasowy obraz dawnych arystokratek zmuszonych do zejścia do poziomu „zwykłych śmiertelników”, ale również historie emancypacji zamkniętej w konserwatywnych konwenansach kobiety. Nuda do sześcianu.
9. Maria Magdalena, reż: Garth Davis
Joaquin Phoenix to jeden z najbardziej wszechstronnych współczesnych aktorów. Jest równie wiarygodny jako Johnny Cash oraz Jezus z Nazaretu. Szkoda, że intrygująca rola Zbawiciela została stworzona się w tak kuriozalnym filmie. Wizja działalności i męki Jezusa okiem Mari Magdaleny ( Rooney Mara) nie ma w sobie antychrześcijańskiego zacięcia, ale uderza w prawdę zawartą w Ewangeliach. Garth Davies zrobił film rewizjonistyczny i feministyczny o infantylnej wymowie „Kodu Da Vinci” Browna. Maria to niezależna i mądra kobieta, która zostaje wyrugowana przez Apostołów ze swojego grona mimo tego, że była ukochaną uczennicą Jezusa. Przez patriarchalną zazdrość zrobiono z niej kobietę upadłą. Dlaczego? Bo tylko ona rozumiała w pełni miłosierdzie Jezusa, czego nie dostrzegł nawet czarnoskóry ( sic!) Piotr (Chiwetel Ejiofor). Politpoprawna wersja Ewangelii? Dziękuję, ale zostanę przy Melu Gibsonie i obrazoburczym, ale duchowo inspirującym Martinie Scorsese.
8. Czuwaj, reż: Robert Gliński
Gliński miał ambicję nakręcić rasowy thriller. Szybko rozdaje bohaterom konkretne role, z których do końca nie wychodzą. Reżyser pyta o granicę między dobrem a złem, ale robi to w ściśle określonych ramach gatunkowych. Jest przez to do bólu przewidywalny. Domyśliłem się, kto jest mordercą, po kwadransie. Nie zaskoczyła mnie finałowa wolta. Wyrachowana i sztuczna. Mająca nie tyle powiedzieć nam coś o współczesnym pokoleniu, ile po prostu zaszokować widza. Mam też problem z wiarygodnością przemiany nastolatków. Chłopak recytujący Baczyńskiego i jak ten „rzucony na szaniec” zbyt łatwo popada w paranoję oraz daje się porwać mrokom przemocy. Chłopak z poprawczaka jest zbudowany z klisz i mimo prób pokazania jego jasnej twarzy nie intryguje jako główny czarny charakter.
7. „Samson”, reż: Bruce McDonald
Od nakręcenia „Pasji” Mela Gibsona minęło 14 lat. Jak widać potrzeba kolejnych 114 lat by chrześcijanie nauczyli się jak robi się ewangeliczne kino według najlepszych wzorców. Twórcy „Samsona” mieli jednak jeszcze większe ambicje niż Gibson. Zamarzyli sobie epickie kino sandałowe rodem z lat 50-tych. Z „Ben Hurem” ma „Samson” wspólnego tyle, co krzesło z krzesłem elektrycznym. Od pierwszej minuty tego „widowiska” można czuć się rażonym prądem. Poraża zarówno infantylizm tej produkcji, jak i brak jakiegokolwiek zażenowania twórców własnym dziełem. A przecież Samson to fascynująca postać biblijna. Heros o nadludzkiej sile, gołymi rękoma zabijał lwy, oślą szczęka pokonał całą armię, został pogromcą Filistynów. Ten film gromi za to poczucie filmowego smaku. To nieznośnie kiczowaty protestancki christian movie, który nie sprawdzi się nawet na szkolnej katechezie. No, może polubią go przedszkolaki. Chyba, że oślepią ich śnieżnobiałe zęby i wymuskane ciała biblijnych postaci. Koszmar.
6. „Nowe oblicze Greya”, reż: James Foley
Tym razem Christian Grey i Anastasia będą badać granice swojej seksualnych fantazji w małżeństwie. Czy może to być związek „wyzwolony”? Czy kajdanki z zabaw sado-maso i kajdanki małżeńskie mogą być porówywane do…dobra kończę analizę tego „dzieła”. Możliwe, że Polacy ( „Greye” to najchętniej oglądane filmy w polskich kinach po 1989 roku) wiedzą coś o tej serii, czego ja nie dostrzegam. Nie będę więc się nad tą pasją znęcać. Szkoda mi tylko Jamesa Foleya, który z twórcy klimatycznych obrazów jak „W swoim kręgu” czy „Glengarry Glen Rose” przeistoczył się w hollywoodzkiego rzemieślnika do wynajęcia. Przejść od reżyserowania sztuk Davida Mameta do ekranizacji erotyki sprzedawanej w Biedronkach? Brrrr.
5. „Jestem taka piękna”, reż: Abby KohnMarc Silverstein
Jest jakaś mądrość w tej komedyjce. Ja również uważam, że dzisiejszy religijny kult ciała z dietetyczną dogmatyką, surowymi postami i w końcu bożkami spoglądającymi na nas z każdego billboardu i telewizyjnej reklamy, to nowa forma pogaństwa. Niestety nowa produkcja Schmuer to nie inteligentna satyra z konsumpcyjnego społeczeństwa, ale błaha i banalna opowiastka z irytującym w gruncie rzeczy przesłaniem. Lubię dawny ostry i radykalnie niepoprawny i uroczo wulgarny stand-up Schumer. Od jakiegoś czasu jest on niestety powtarzalny i nudny. Schumer bez błysku i dawnej autoironii opowiada żenujące żarty, osuwając się w totalnie niesmaczny ekshibicjonizm. Nie potrafi też wyważyć swojego ostrego dowcipu z ugrzecznioną komedią skrojoną pod masowego widza.
4. ”Zakonnica”, reż: Colin Hardy
Dajmy najgłośniej dudniącą grozą muzykę, w rytm której kroczy diaboliczna zakonnica, w każdym lustrze pokażmy potwory, które w zupełnie „zaskakujący” sposób przerażą tych good guys. Wokół zamku wsadźmy w ziemię krzywo stojące krzyże doświetlone z tyłu niebieskim blaskiem! Koniecznie też zróbmy z jednej opętanej zakonnicy zombie, wtrąćmy bohatera do zamkniętej trumny, a przełożona zakonu niech zachowuje się jak hrabia Dracula! Podziurawmy logikę serią z karabinu maszynowego z napisem „jestem fatalnym scenarzystą” i dodajmy dialogi, od których bolą nie tylko uszy, ale i nawet nos. Oto przepis na ten film. „Zakonnica” jest filmem tak skrajnie głupim, iż trudno uwierzyć, że wyszedł spod rąk ludzi odpowiedzialnych za budowę horrorowego uniwersum z logo „Obecność”. Czy są jakiekolwiek plusy? Tak. Z demonem wygrywa się siłą różańcowej modlitwy ( choć z pomocą latającego z dubeltówką wieśniaka-przystojniaka, pasującego bardziej do parodii „Wampirów” Carpentera), a krzyżowcy ze średniowiecza są ekranowymi herosami. I tyle. Resztę okryjmy ślubami milczenia.
3. „Slenderman”, reż: Sylvian White
Mrok kryjący się za fenomenem internetowej copypasty Slenderman nadaje się na solidny psychologiczny thriller. Tak wielowymiarowy temat jest marzeniem każdego miłośnika horroru. Szkoda, że w Hollywood zdecydowano by zrobić z niego żałośnie płytki straszak z doklejonym na siłę bełkotliwym morałem w finale. To zaskakujące bo scenarzystą obecnego na naszych ekranach horroru „Slander Man” jest autor scenariusza do znakomitej „Elle” Paula Verhoevena David Birk. Nie spodziewałem się, że ten sam przenikliwy autor wypuści z rąk tak marną opowieść. Zamiast choćby próby zrozumienia istoty zła Slendermena, która właśnie w USA miała najkrwawsze oblicze, twórcy osunęli się w banalny, skrajnie infantylny horror, polegający na ściganiu przez wielkiego człowieka bez twarzy podejmujących nielogiczne decyzje nastolatków. „Slender Man” Sylviana White’a potraktował internetowego upiora jak pierwsze lepsze straszydło z horroru klasy C.
**2. „ The Outsider”, reż: Martin Zandvliet**
Kuriozalne w tym filmie jest wszystko. Od scenariusza, przez aktorstwo Jareda Leto, aż po pokraczną reżyserię. Nominowany do Oscara za „Pole minowe” Duńczyk Martin Zandvliet zamiast pobawić się gatunkiem, nakręcił zupełnie niepotrzebną historię wojny dwóch klanów japońskiej mafii. „The Outsider” wygląda jak produkt zrobiony na zamówienie odbiorców Netflixa, którzy zażyczyli sobie historii osadzonej w Japonii. Wzięto więc bezmyślnie klocki z kina Kitano, zatrudniono gorącą gwiazdę Hollywood i podano danie klientowi. Problem w tym, że zatrudniono nieodpowiednich kucharzy i wyszedł zakalec. W tym wypadku sushi z przeterminowaną rybą.
**1. „M. Jak morderca”, reż: Johnny Martin
Nie jest to nawet jeden z tych filmów, który ratuje legendarna gwiazda. Al Pacino jest tutaj zblazowany niczym Nicolas Cage w 90% filmów, w jakich gra od kilkunastu lat by wyjść z potężnych długów. Pacino w jednej scenie daje aktorski popis, który i tak jest cieniutkimi popłuczynami po jego pamiętnych rolach w takich policyjnych thrillerach o seryjnym mordercy jak „Morze miłości” Beckera czy „Bezsenność” Nolana. „Podobnie jak „Siedem”, „M jak morderca” zabiera widzów w przerażającą i makabryczną podróż, wprowadzając ich do mrocznego świata seryjnego mordercy”- reklamuje film dystrybutor. Ten opis jest niemal prawdziwy. „M jak Morderca” jest…przerażająco i makabrycznie głupi.
NAJLEPSZE FILMY 2018 ROKU
„Winni” wgryzają się nie tylko jako kino psychologiczne, ale dotykają pytań religijnych. To film o odkupieniu. To nawet przypowieść o zbrukanym sumieniu,wołającym o oczyszczenie. Möller bardzo subtelnie dotyka istoty spowiedzi i skruchy za grzechy. Jednocześnie nawet na moment nie skręca w żaden rodzaj moralizatorstwa jak choćby Schumacher w „Telefonie”. U niego odkupienie ma wymiar intymny i introwertyczny. Cedergren tworzy rolę wybitną. Wszystkie możliwe emocje wyraża drobnymi gestami i mimiką. Buduje złożoną, niejednoznaczną i kryjącą tajemnicę postać grając samemu z kilkoma głosami w słuchawce telefonu. To niezwykły wyczyn. Hollywood zrobiłby z tego tematu historię szlachetnego bohatera czekającego po drugiej stronie słuchawki. „Winni” zadają pytanie o to, czy słuszne intencje zawsze prowadzą do dobra. Czy prawda zawsze oczyszcza?
9. Dogman, reż: Matteo Garrone
Western o zemście? Brak tu jankeskiego poczucia sprawiedliwości wymierzanego z cnotą męstwa na widoku. W tym świecie mężczyźni potrafią wyłącznie narzekać. Siedzą w osiedlowej trattori i obmyślają jak pozbyć się terroryzującego okolice osiłka. Nie mają jednak cojones by cokolwiek zrobić. Gdy znajdzie się jeden odważny, odwrócą się od niego plecami. Garrone umieszcza akcje w konkretnym czasie i miejscu. Jednak opowiada historię uniwersalną. Gdzieś na przedmieściach Rzymu w skąpanym w szarzyźnie i brudzie blokowisku mieszkają ludzie pozbawieni marzeń. Pełni frustracji. Zamknięci w klatce. Widzący świat zza krat beznadziei. Nie ma ucieczki? Nie ma, skoro męstwo jest parodią męstwa w neapolitańskiej Scampii, którą w „Gommorze” tak przerażająco ujął ten sam reżyser. Tutaj wierny może być tylko pies. Nawet ten agresywny, którego w pierwszej scenie Marcello ujarzmia swoim spokojem i miłością. Ludzi ujarzmić już nie potrafi. Dlatego wobec nic staje się wściekłym psem. A może każdy z nas takiego w sobie ma?
8. Nić widmo, reż: Paul Anderson
„Nić widmo” to kino symboli. Wielu warstw, które amerykański reżyser eksploatuje bez egzaltacji i napuszenia „artystycznego kina”. Prozaiczne czynności mają tutaj kolosalne znaczenie, co nie drażni jednak pretensjonalnością. Wieczny głód akceptacji zestawiony jest z obfitym angielskim śniadaniem. Ślad buta na królewskiej sukni ślubnej zderza się perwersyjnym pedantyzmem. Wszystko zamyka się w tęsknocie za matczyną miłością , której czystość objawia się w cierpieniu dziecka. Co zrobić by chorobliwy perfekcjonizm dał pełnie ludzkiego szczęścia? Można go zatruć, kontrolując toksyczne cząstki w krwiobiegu. Perfekcyjne dzieło z koncertem aktorskim Day Lewisa i Krieps, których postaci reprezentują dwa różne światy. Ich zderzenie dekonstruuje harmonię świata lat 50-tych. Czy prosta kelnerka jest zapowiedzią rewolucji, która nadeszła dekadę później?
7. Zimna Wojna, reż Paweł Pawlikowski
Pawlikowski świadomie utkał film nie tyle z realizmu, ile pewnych wyobrażeń o stalinowskiej Polsce.Bliżej mu do włoskiego neorealizmu niż dokumentalnego kina, z którego jest również znany mieszkający wiele lat w Anglii reżyser. Odrażający komunistyczni aparatczycy ( świetni Borys Szyc i Adam Woronowicz) są schematyczni i wyjęci z dzieł popkulturowych. Pawlikowski tego nie ukrywa, ocierając się otwarcie o klasyczne sceny z wczesnego kina Wajdy. Łukasz Żal genialnymi zdjęciami nadaje jednak wszystkiemu osobistego wymiaru. „Zimna wojna” to najbardziej osobiste dzieło Pawlikowskiego. Zadedykowane rodzicom. Spływający potem i kilkudniowym zarostem, rewelacyjny Tomasz Kot jest wyjęty z kina noir. W paryskim barze klubie jazzowym brakuje tylko jego głosu z offu. Kulig to zaś z jednej strony gwiazda polskiego folkloru, a z drugiej demoniczna femme fatale z tanich powieści detektywistycznych. Pawlikowski brawurowo to wszystko łączy, za co został nagrodzony za reżyserię w Cannes. Słusznie. Nakręcił arcydzieło melodramatu.
6.Lady Bird, reż: Greta Gerwig
Niezwykłe, że ten film ma tak konserwatywną wymowę. Katolicka szkoła jest prowadzona przez mądrą, wyrozumiałą, dowcipną zakonnice, która bez nachalności wszczepia w wychowanków tradycyjne wartości. Wybrzmiewa w filmie klasowe rozwarstwienie Ameryki. Jednak pustka materializmu nie jest przepuszczona przez agresywnie kontestujące tradycyjne wartości lewicowe spojrzenie. „Lady Bird” ma zaskakująco prorodzinną wymowę. Podaną w sposób zupełnie bezpretensjonalny, lekki, ale również bardzo mądry. Wielkość filmu Gerwig zamyka się w finale, w którym reżyserka nie boi się spojrzeć w stronę delikatnie ujętej epifanii, której coraz mniej w takim rodzaju kina. Wspaniały film. Olśniewający swoją prostotą i mądrością!
5. Fuga, reż: Agnieszka Smoczyńska
Smoczyńska w każdym kadrze dowodzi jak szalenie utalentowaną jest reżyserką. Jest też dojrzałą artystką, która doskonale wie, co chce powiedzieć. Nie grając ani razu na fałszywych nutach, precyzyjnie prowadzi widza po zakamarkach umysłu Alicji ( wybitna rola Gabrieli Muskały). Powoli, ale konsekwentnie układa kolejne puzzle składające się na obraz dramatu kobiety. Koszmarnego. Rozrywającego ją od środka. A więc kolejny dramat psychologiczny? Kolejna kinowa psychodrama? Nie, bowiem Smoczyńska jest reżyserką bardzo plastyczną i zrobiła ten film po swojemu. „Fuga” to film nie tylko pięknie sfotografowany przez Jakuba Kijowskiego (monochromatyczna paleta barw, klaustrofobiczne ujęcia podkreślające wyalienowanie Alicji), ale naznaczony pasją Smoczyńskiej o gatunkowego miszmaszu. Choć nie nakręciła tym razem horroru, to nie zrezygnowała z niepokojących introspekcji wyjętych z psychodelicznych filmów grozy. Nie jest to efekciarstwo. Pusty chwyt dla wychowanej na mocnych wrażeniach wizualnych widowni.
4. „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”, reż: Martin McDonagh
Zdeterminowana Haynes budzi współczucie i strach. Skrzywdzona kobieta domagająca się sprawiedliwości będzie musiała stanąć przed granicą, gdzie prawy mściciel zamienia się w oprawcę. Naprzeciw niej stają dwaj policjanci. Szeryf Bill Willoughby (Woody Harrelson) to współczesny John Wayne. Wielbiony przez mieszkańców twardy stróż prawa i kochający ojciec rodziny. Oficer Dickson ( Sam Rockwell) to zaś redneck. Rasista, prostaczek i przygłup bawiący się w gliniarza. Banał narracyjny? Nie w rękach McDonagha, który wymyślił, że nieskuteczny twardziel jest śmiertelnie chory, zaś brutalny prostak staje się wyznacznikiem granicy między złem i dobrem. Obie postacie są wspaniale napisane. Przepełnione sprzecznościami, ludzkimi słabościami, ale też heroizmem pojawiającym się w najmniej spodziewanym momencie. Cały film McDonagha taki jest. Pełen wyrazistych i bliskich nam bohaterów wrzuconych do pełnej rozczarowań, niesprawiedliwości i egzystencjalnego bólu groteskowej rzeczywistości. Relacje między bohaterami zmieniają się jak w kalejdoskopie. Przyziemność miesza się z iście grecką tragedią, dialogi tną ucho ostrością a wyciszony, kontemplacyjny finał nokautuje dowodząc, że Irlandczyk nakręcił po prostu ponadczasowy, wybitny film.
3. Donbas, reż: Siergiej Łożnica
Wstrząsająca jest scena ulicznego samosądu ludu przepojonego propagandą na schwytanym ukraińskim żołnierzu. Złowieszcze jest ujęcie stojącego w polu systemu rakietowego Buk, z którego, jak wiemy, wystrzelono pocisk w malezyjski samolot. Łożnica doskonale operuje obrazem. Wbija go do głowy tak mocno, że trudno go się pozbyć. A jedocześnie jako wybitny dokumentalista pokazuje nam ludzi takimi, jakimi są. Weselnicy zrzucający na moment kałasznikowy z ramienia, zamożna damulka szukająca w ciemnych piwnicach swojej matki, groteskowy biurokrata wykorzystujący do swoich działań prawosławną symbolikę – Łożnica utkał film z takich epizodów, dopiero w finale odsłaniając grozę tej wojny. Kolejne wspaniałe dzieło mieszkającego na obczyźnie rosyjskiego artysty, który dowodzi, że rosyjskim politykom nie udało się zgnieść piękna rosyjskiej sztuki.
Wielkość tego dzieła jest zbudowana subtelną ręką reżysera i operatora Alfonso Cuaróna. To miał być film osobisty jak dawne dzieła wielkich twórców kina autorskiego. Nie przez przypadek zdjęć nie zrobił etatowy współprcownik Cuarona, Emmanuel Lubezki. Reżyser chciał ugnieść tą historię wyłącznie własnymi rękoma. Bez pośpiechu. Bez spoglądania na słupki oglądalności i liczbę widzów w kinach. Może dlatego do zaprezentowania swojego najbardziej osobistego dzieła wybrał „domowego” Netflixa? Nie wyobrażam sobie by nie zgarnął za to wspaniałe dzieło Oscarów. Obejrzałem film na dużym telewizorze ( premiera równocześnie na Netflix), ale pójdę do kina, by odpowiednio posmakować wykwintnego filmowego dania spod ręki meksykańskiego maestro. Tak wygląda arcydzieło.
1. Niemiłość, reż: Adriej Zwiagincew
To apokalipsa na wielu poziomach. Słyszymy ją w propagandowych putinowskich mediach relacjonujących zakłamaną narrację wojny w Dombasie. Widzimy ją w losach bohaterów. Pozbawionych miłości. Wyrzekających się miłości doskonałej i czystej- miłości do dziecka. Przenikliwy twórca „Powrotu” mówi o zdemoralizowaniu Rosji. Nie jest to zdemoralizowanie taplającej się w biedzie prowincjonalnej zezwierzęconej biedoty z nokautującej „Łagodnej” Łożnicy. Nie jest to też demoralizacja rosyjskiej administracji splecionej z cyniczną cerkwią w „Lewiatanie”. Tutaj widzimy wyjałowienie duchowe Rosjan z klasy średniej. To specyficzna grupa. Bryluje w mediach społecznościowych, jada w dobrych restauracjach, żyje od jednego selfie do drugiego. Śni sen ludzi zachodu. Jest jednocześnie egoistyczna i zimna jak skąpane w śniegu kadry „Niemiłości”. Zwiagncew w niezwykle inteligentny sposób buduje metaforę współczesnej Rosji. W końcu uderza w sam splot słoneczny rosyjskiej duszy. W tym filmie jej nie ma. Nie ma też rosyjskiej tożsamości. Jest za to kobieta biegnąca w dresie z rosyjską flagą na piersi. Widzimy ją zza szklanych drzwi ekskluzywnego apartamentu. Szybko schodzi z bieżni. Zdyszana. Zmęczona. Biegnąca bez celu. Tak jak Rosja.
Czytaj również:
TOP 10 najgorszych i najlepszych filmów 2017 roku. RANKING Łukasza Adamskiego
TOP 10 najgorszych i najlepszych filmów 2016 roku. RANKING Łukasza Adamskiego
Top 10 najgorszych i najlepszych filmów 2015 roku. Ranking Adamskiego
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/426473-top-10-najgorszych-i-najlepszych-filmow-2018-roku