W końcu odwiedziłem liberalną stolicę USA. Krainę płynącą tęczowym mlekiem i miodem poprawności politycznej. Spędziłem kilka dni w Hollywood i Beverly Hills. Wspaniała wizyta dla psychofana kina. Jazda po Mulholland Drive, szukanie Whiskey a Go Go na Sunset Strip, poczucie niedopasowania do świecącego blichtru jak u Axela Foleya z „Gliniarza z Beverly Hills”. Moja Ameryka to ulice Brooklynu. Moja Ameryka to redkeckowe miasteczka gdzieś w górze stanu New York. Moja Ameryka to pic up truck z shotgunem na tylnej kanapie. Jednak i Los Angeles polubiłem. Choć Beverly Hills znokautowało mnie swoją europejskością, od której tak chętnie uciekam za ocean. Organiczne miasto z organicznym żarciem.
Polityczna poprawność wylewa się z każdego rogu. Na zewnątrz. W środku samochodów kierowców Ubera jest już inaczej. Imigrant z Iranu wiozący mnie z lotniska w LA zachwycał się mądrością Donalda Trumpa, a mający armeńskie korzenie Amerykanin z Zachodniego Hollywood z hultajskim uśmiechem na ustach wyśmiewał Afroamerykanów w drogich furach z głośnym basem, używając, o zgrozo!, zakazanego słowa na „N”. Głośno tego nie powiedzą. Zgniecie ich politpoprawne imadło.
Nie ma kto w Hollywood prowadzić w tym roku Oscarów. Kolejni komicy odmawiają coraz mocniej politpoprawnej Akademii. W końcu znaleziono czarnoskórego komika Kevina Harta, który po kilku dniach zrezygnował z prowadzenia gali. Wszystko przez to, że kilka lat temu na Twitterze żartował z homoseksualistów. Hart przeprosił środowiska LGBTQ, oddał pokłon politpoprawnemu Bałwanowi i uciekł do swojej złotej klatki. Niewielu skrytykowało ten stan rzeczy. Na pewno nie młodzi komicy ze zniewoloną duszą i umysłem. Legendarny komik Jerry Seinfield powiedział, że Akademia strzeliła sobie w stopę. Sam jednak nie zbliża się ze stand upem to amerykańskich uniwersytetów, gdzie polityczna poprawność jak rak przeżarła mózgi młodych Amerykanów. W ostatnich latach wyjątkowo mocno wyśmiewają to twórcy South Park, porównując PC ( political correctness) śnieżynki do ryczących bachorów.
No, ale Seinfeld i twórcy libertariańskiego South Park są z innego pokolenia. Myślałem, że Sara Silverman również. Ta koncesjonowana przez kapłanów PC buntowniczka dokonała samokrytyki i nazwała swoje dawne żarty z gejów, czymś co można porównać do określenia „kolorowy” na Afroamerykanów.
„Moja córka ma 14 lat. Moja żona mówi do niej: wiesz, w następnych latach będziesz pewnie się chciała kręcić więcej w weekendy po mieście by poznać jakiś chłopaków”. Wiesz co moja córka powiedziała? ‘To seksizm!’. Oni używają właśnie takich słów. ‘To rasizm. To seksizm. To uprzedzenie’. Nie wiedzą nawet o czym mówią”- opowiadał w jednym z wywiadów autor kultowych „Kronik Seinfelda”. Będzie jeszcze gorzej. Już teraz amerykański Netflix dostał przez śnieżynki z przepranymi przez PC mózgami za emitowanie kultowego w latach 90-tych serialu „Przyjaciele”. Bachory nie mogły znieść natężenia „homofobicznych i seksistowskich” żartów.
Z rasy, orientacji seksualnej żartować się nie powinno. Kalifornijska poprawność polityczna musi dać jednak upust najostrzejszej satyrze. Jak? Choćby na lotnisku w Los Angeles, gdzie kupić można takie oto prezenty:
Donald Trump powinien określić się jako pomarańczowoskóry. Może jak utnie sobie jaja, to politpoprawne normy ochronią jego zmianę płci. Tyle, że on wygrał wybory m.in przez zagospodarowanie zmęczenia Amerykanów polityczną poprawnością. Na wszelki wypadek kilka gadżetów hejtujących prezydenta USA na amerykańskiej ziemi sobie kupiłem. PC normy zbyt szybko się zmieniają, by tracić taką okazję.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/425731-balwan-poprawnosci-politycznej-i-oscary