Jestem wdzięczny Krzysztofowi Kłopotowskiemu i Jakubowi Morozowi, że w swoim programie „Tanie dranie” (TVP1) wzięli na warsztat film Krzysztofa Zanussiego „Eter”. Zajęli się nim wprawdzie po argentyńskim horrorze i marokańskim filmie społecznym, ale poświęcili mu połowę czasu. Zapraszając do stołu Mateusza Wernera, filmoznawcę, którego cenię.
Jestem wdzięczny, bo mam wrażenie, że za mało się o „Eterze” rozmawia. Ale i dlatego, że dzięki temu ja mogę napisać o nim kilka zdań w felietonie telewizyjnym. Film widziałem jeszcze wiosną, pokazał mi go sam twórca – w związku z moim wywiadem z nim. Teraz mamy premierę.
Dzięki rozmowom z 80-letnim reżyserem widzę film w kontekście zaproszenia do debaty. To, co przy tej okazji mówi Zanussi, różni się fundamentalnie od tonu wypowiedzi elit artystycznych – tych polskich i tych zachodnich.
Łukasz Adamski tym razem utrafił w sedno: ktoś, kto podejmuje serio temat diabła w naszym życiu, jest z definicji osobą ciekawą. Bo świat woli zapomnieć, pomijając konwencję rozrywkowego straszenia. Zanussi szuka dla tej rozmowy kostiumu filmu historycznego, po części nawet miękkiego horroru, ale podnosi tematykę jak najbardziej współczesną i poważną. Także z punktu widzenia kogoś, kto opowieści grozy w kinie nie trawi.
Diabeł jest pewny siebie szczególnie wtedy, gdy się w niego nie wierzy. Drugim tematem filmu jest bezkompromisowy scjentyzm, wiara w nieograniczone możliwości nauki, w brak granic, również moralnych, dla jej rozwoju. Reżyser szuka momentu, kiedy wiele zjawisk się zaczęło. Rok 1912 jest datą umowną. Ale I wojna światowa, która zaraz potem wybuchła, to początek wielkiego kryzysu tradycyjnego europejskiego świata. Kryzysu, który trwa do dziś.
Mateusz Werner wymienił listę filmów, które opowiadały o tym przed Zanussim – dotykając tematu Fausta. Ale przecież żadnego wątku, archetypu nie zamkniemy w jednym dziele. I dlatego warto obejrzeć tę opowieść o lekarzu eksperymentatorze, który szukał wyzwolenia od wszelkich ograniczeń w austro-węgierskiej twierdzy wojskowej, podczas gdy jego śladem podążał pewien tajemniczy dżentelmen.
Były w telewizyjnej dyskusji o „Eterze” fragmenty zaskakujące. Na przykład wówczas, kiedy Werner postawił śmiałą hipotezę: Zanussi obsadził w roli wyzwolonego lekarza-Fausta Jacka Poniedziałka, człowieka głoszącego, że nie wiąże go moralność, gdyż podjął w ten sposób swoistą grę o duszę aktora. Nie wiem, czy to prawda. Równie dobrze można przypuszczać, że staromodny konserwatysta szukał w aktorach radykalnych postępowcach (drugim jest Andrzej Chyra) osłony przed zgnojeniem swojego filmu przez establishment. To spotkało przecież poprzednią produkcję tego reżysera.
Zarazem panowie, no może najmniej Jakub Moroz, potraktowali „Eter” jako ambitną artystyczną porażkę. Dla mnie ten film, pewnie nie szczytowe osiągnięcie Zanussiego w skali życia, był wysmakowany w swoim bezlitosnym chłodzie, z jakim szukał tajemnicy w odległej, a dziwnie bliskiej epoce. Mnie ten rodzaj wysmakowania zaciekawiał, nie nudził. Nie widziałem tu, inaczej niż Kłopotowski, martwoty, chyba że jako celowy zabieg. To świat widziany oczami doktora-Poniedziałka wydaje się martwy. Tak podobno widzą rzeczywistość opętani. I może warto się przekonać samemu, kto ma rację. Bo – powtórzę – temat jest arcyważny, a rozmowa o tym w kinie to ewenement.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/425443-zanussi-i-dusza-poniedzialka
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.