Jest to propagandysta doskonały. Świetny manipulator. Zabawny, błyskotliwy i posiadający doskonały warsztat. Kiedyś napisałem, że polska prawica powinna mieć w swoich szeregach propagandystę tak zdolnego jak Michael Moore. Podtrzymuję swoją tezę. Taką propagandę po prostu przyjemnie jest łykać. Wciąż jest to trucizna, ale w małych dawkach przynosi grzeszną frajdę. „Zabawy z bronią” (2002), za które dostał Oscara oglądałem z otwartymi ze zdumienia ustami. Również dlatego, że ten film rzeczywiście mówił pewną trudną do zniesienie prawdę o fiksacji Amerykanów na punkcie broni. „Fahrenheit 9/11” z 2004 roku ( Złota Palma w Cannes) to już erupcja manipulatorskich zdolności Moore’a. Wciąż urocza, choć bezczelnie łopatologiczna. „Sicko” (2007) i „Kapitalizm: moja miłość” (2009) były odcinaniem kuponów od najważniejszych filmów czołowego lewaka Hollywood, który na szerokie wody walki z amerykańską prawicą wypłynął świetnym „Roger i ja” ( 1989). Przyznaję się bez bicia, że czekałem na nowe dzieło Moore’a. Dają mi one guilty pleasure. Jak horrory gore i christian movies.
No i przyszedł czas, gdy ten nie dawno walczący z przywilejami 1% najbogatszych ( sam do nich należy) dokumentalista odzyskał swoją dawną formę. Prezydentem USA został sam diabeł. Donald Trump. Dawny przyjaciel Hollywood i celebryta, który wcielił się w postać wyjętą z najgorszych koszmarów lewicy. „Jak to się k…stało?”- pyta w swoim stylu Moore. Jego monolog zazębiony z niedawnymi wypowiedziami liderów opinii, publicystów, profesorów, prawicowych i lewicowych analityków oraz celebrytów z Hollywood o tym, że nie jest możliwe by ktoś taki jak Donald Trump został prezydentem USA jest przezabawny.
Kogo należy winić za ten koszmar? W pierwszej kolejności…piosenkarkę Gwen Stefani. Tak, każdy kto zna ironiczne poczucie humoru Moore’a wyczuje istotę tych słów. Stefani dostała wyższy kontrakt w NBC niż Donald Trump, który był wówczas czołową gwiazdą tej telewizji jako prowadzący „The Celebrity Apprentice”. Według Moore’a Trump ogłaszając start w wyborach chciał wpłynąć na szefów stacji, by dali mu podwyżkę. Wszystko poszło jednak w drugą stronę. Kontrakt został zerwany, a Trump widząc wokół siebie tłumy na wiecach doznał olśnienia: walka o prezydenturę będzie jego kolejnym show.
Trump nie chciał wygrać tych wyborów? Chciał w glorii oszukanego przez system milionera zbudować prywatną telewizję? To stara teoria, mówiąca, że nikt w sztabie Trumpa nie spodziewał się słabości kampanii Hillary Clinton. Nie wierzę w tą teorię. Nawet odpowiednio podkręcone przez Moore’a muzyką z horrorów zmartwione twarze rodziny Trumpa podczas wiecu wyborczego nie przekonają mnie, że Donald Trump nie chciał tej prezydentury i trafiła mu się ona przypadkiem. W ostatniej książce Boba Woodworda „Strach” doskonale widać jak bardzo przemyślaną i wyrachowaną miał Trump kampanię.
Donald Trump to również świetny manipulator. Człowiek mediów potrafiący grać na emocjach bałwana zwanego opinią publiczną. Nic dziwnego, że Michael Moore przestrzegał zblazowanych liberałów i lewicę przed lekceważeniem tego gościa. Czym skończyło się lekceważenie w Polsce „moherowej” Polski przez elity, widać w ostatnich latach. W USA nastał podobny proces. To bunt przeciwko establishmentowi. Bunt widoczny również w Italii czy we Francji. Tyle, że nie jest to prosty bunt. Nie ma twarzy ani prawicy, ani lewicy. No bo czy robotnicy głosujący na kapitalistę Trumpa chcą rewolucji płynącej z lewej, czy prawej strony? Miszmasz i eklektyzm ideologiczny jest zbyt silny by rzucać się w tak proste podziały. Robi to niestety Michael Moore.
Tutaj dochodzimy do sedna goszczącego na naszych ekranach kinowych dokumentu, a raczej zjadliwego felietonu filmowego, „Fahrenheit 11/9”. To już nie jest film Moore’a lewicowca zatroskanego o Partię Demokratyczną. To jest film Moore’a rewolucjonisty chcącego obalić system. Moore nie jest zwolennikiem Partii Demokratycznej, którą chlasta na ekranie równie mocno jak znienawidzonych Republikanów. Partia Demokratyczna to dla filmowca zdrajcy pracującego ludu. To chodzący na pasku wielkiego biznesu i korporacji skorumpowani oszuści służący bankierom i firmom zbrojeniowym.
Zakochany w socjalizmie milioner pracujący w korporacji zwanej showbiznes za największego zdrajcę uważa Baracka Obamę. Nadzieja lewicy, zdaniem Moore’a przyjęła więcej środków od Goldman Sachs niż inni prezydenci USA. Nie różnił się niczym od potępianego z lewicowych pozycji przez Moore’a Billa Clintona również w kontekście wsparcia polityki neokonserwatystów. Moore podkreśla, że Obama zabijał wrogów dronami, prześladował nielegalnych imigrantów i ręka w rękę z nazywanym przez Moore’a zbrodniarzem gubernatorem Michigan Rickiem Snyderem trutych ołowianą wodą mieszkańców Flint. Moore od swojego debiutu pokazuje problemy rodzinnego Flint. Jest blisko mieszkańców tego poniewieranego przez upadek branży samochodowej miasteczka. Tym razem nie chce jednak ratowania go w ramach systemu amerykańskiej demokracji.
On chce rewolucji. Czerwonej. Socjalistycznej. Ubranej w czerwoną apaszkę na szyi robotników. Chce ściśniętej pięści. Chce wywrócenia stolika i zniszczenia systemu, który stworzył Donalda Trumpa. Moore winą za wieczne zwycięstwo kandydatów wpieranych przez wielki biznes obarcza system z głosami superdelegatów, który w jego przekonaniu wyeliminował z prawyborów Partii Demokratycznej świętego, błogosławionego i kanonizowanego Bernie Sandersa. Ten system spowodował, że Hillary Clinton, która dostała de facto więcej głosów niż Trump przez głosy elektorskie przegrała wybory.
Michael Moore widzi szanse na oczyszczenie systemu wśród młodych ludzi, dla których słowo socjalizm nie jest już czymś jednoznacznie negatywnym, jak dla ich rodziców. Dlatego też skupia się na pokazaniu wychowanych w mediach społecznościowych licealistów walczących po kolejnych strzelaninach w szkołach z powszechnym dostępem do broni palnej. On celebruje energie tych dzieciaków. W jaki sposób jego zdaniem dokona się rewolucja? Za pomocą pospolitego ruszenia na Twitterze i Facebooku.
O really Mr. Moore? Naprawdę Pan uważa, że na kontrolowanym przez znienawidzone przez pana KORPORACJE narodzi się system zmiatające te korporacje z powierzchni ziemi? Czy afera z facebookowymi algorytmami, pompowaniu treści probrexitowych i protrumpowskich w imprerium Zuckenberga niczego Pana nie nauczyła? Naprawdę wierzy Pan, że ci lewicowi idealiści z liceum nie zderzą się z rzeczywistością jak naładowany pięknoduchostwem Barack Obama?
Urocza byłaby ta ideologiczna naiwność Moore’a, gdyby nie finał jego nowego filmu. Koniec „Fahrenheit 9/11” jest pozbawioną ironii i sarkazmu erupcją nienawiści Moore’a do Trumpa. Banalną, żałośnie ograną nienawiścią, która obnaża nicość ideową reżysera. Donald Trump jest bezpośrednio porównany w finale do Adolfa Hitlera. Ba, Moore podłożył pod przemówienie Hitlera przemowę Trumpa. Można wyobrazić sobie bardziej prymitywne zagranie? Moore zupełnie wprost zestawia ze sobą spalenie Reichstagu i atak na WTC 11/09.
Nie jest to debilna teoria spiskowa godna plotek, że Żydzi nie przyszli do pracy 11 września 2001 roku wiedząc o zamachach. Moore mówi, że rząd USA wykorzystał strach Amerykanów do przejęcia kontroli nad ich wolnością. Wolnością oddaną w imię bezpieczeństwa. Cóż, to samo mówią libertarianie. Oni jednak są przeciwnikami socjalizmu, czyli systemu polegającego na oddaniu wolności w imię bezpieczeństwa. Czego więc chce Michael Moore? Socjalizmu czy wolności?
Argument ad Hitlerum pokazuje, że na pewno nie jest w stanie pokierować nową rewolucją. Jego myślenie jest zanurzone w ciągnącym się od dziesiątków lat podziale na faszystów i komunistów. Czarne albo czerwone. Z tym anachronizmem tylko wzmocni znienawidzony system.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/423953-socjalistyczna-rewolucja-w-usa-banalnosc-michaela-moorea