Odrzucenie Boga, wejście w pakt z diabłem, koszmarna spłata długu – trzy etapy zanurzenia duszy w mroku. To symbol, który zakorzenił się w naszej kulturze. A jednak zachodnie kino nie dotyka już tego archetypu. Krzysztof Zanussi jest wyjątkiem. „Taka jest rola artysty, że próbuje pociągnąć widzów tam, gdzie ich nie ma, a nie idzie ze stadem. Zrobiłem film o Fauście, bo o Fauście dzisiaj mało kto myśli. To mit, który trochę zblakł, bo ludzie przestali wierzyć w duszę” – mówił w mojej audycji Krzysztof Zanussi.
Zanussi pozostał ostatnim „takim” religijnym twórcą zachodniego kina. Po odejściu Tarkowskiego i Bressona nikt już nie mówi o metafizyce w tak głęboki sposób. Znawca kina ks. Andrzej Luter napisał kiedyś, że Zanussi robi „kino metafizycznego niepokoju”. To prawda. Od zawsze stara się szukać odpowiedzi z pogranicza nauki i wiary. Metafizyki i fizyki. „Arystokrata ducha” – pisze o Zanussim znakomity filmoznawca o. Michał Legan. Z wiekiem reżyser jest coraz bardziej dosłowny. Anachroniczny i oderwany od nowych trendów. Dlatego jest niezrozumiały i odrzucany. Zanussi zawsze był bardziej ceniony na Zachodzie niż w Polsce (zachodni krytycy porównywali go do samego Bergmana). Dziś jednak jest sprowadzony do roli „przestarzałego dziadka”. Niesłusznie. Wciąż ma ostry jak żyletka umysł. Otwarcie wypowiada się przeciwko politycznej poprawności i woła na puszczy, by polscy konserwatyści zrozumieli, czym jest mądry i przebiegły dialog w kulturze przejętej przez skrajną lewicę. Kard. Gianfranco Ravasi z Papieskiej Rady ds. Kultury pisał w przedmowie do pracy „Cierpienie i nadzieja w twórczości Krzysztofa Zanussiego”, że reżyser zawsze kręcił filmy „brzemienne w znaczenia, nigdy nie powierzchowne”. Dziś, w czasie dyktatury relatywizmu, znaczenia straciły moc. Prawda jest relatywna. Dobro zostało oderwane od Boga.
Zanussi to dostrzega i postanawia o tym mówić własnym językiem. Dlatego jego wchodzący 30 listopada na ekrany kin „Eter” zostanie odrzucony. Nie tylko dlatego, że nie jest to wciąż film dorównujący takim perłom Zanussiego jak „Rok spokojnego słońca”, „Życie rodzinne” czy „Spirala”, ale dlatego, że prostolinijnie pokazuje archetypiczne zło. A może się mylę, skoro w prestiżowym „The Hollywood Reporter” dostał po festiwalu w Rzymie entuzjastyczną recenzję?
Kino naznaczone Faustem
Przez całą karierę Zanussi ciągnie temat diabelskiego kuszenia. Już w genialnej „Iluminacji” z 1977 r. mamy delikatnie zarysowany mit Fausta. A arcydzieło „Barwy ochronne”? Przecież to film o kuszeniu, walce o duszę idealisty. Wychodzący od przypowieści o św. Bernardzie z Clairvaux obraz „Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową” (2000) to ostatni polski film tak głęboko penetrujący metafizykę śmierci. Jednak i tam przecież pojawia się postać młodego lekarza, który jest wystawiony na pokuszenie światopoglądem umierającego profesora ateisty. Zanussi rozwinął wątek rozdartego między wiarą a karierą młodego lekarza w „Suplemencie” (2002). Mefistofeles z „Doktora Faustusa” Tomasza Manna został przerobiony przez Zanussiego w „Dotknięciu ręki” (1992) z Maxem Von Sydowem w głównej roli. Tyle że mieliśmy odwrócenie diabelskiego paktu. Zanussi pokazał w pewnym stopniu pakt z aniołem. Do tej pory reżyser dyskretnie się z mitem Fausta zmagał. Teraz 79-letni filmowiec dotknął go bezpośrednio. Zdumiewająco dosłownie. Motyw Fausta jest tak mocno obecny w zachodniej kulturze, że dziś znamy go głównie w kontekście jasełkowym. Zanussi chce zerwać z tym stanem rzeczy.
W wywiadzie, który z nim przeprowadzałem, mówił, że zło ma konkretną twarz. Wcale niebanalną, jak pisała Hanna Arendt. Za banalnością ludzkich czynów kryje się coś, co ich do nich pchnęło. A to już banalne nie jest. Nie zło metaforyczne, ale realne, osobowe zło leżące naprzeciw dobra od zarania dziejów. Zło, które spowodowało wypchnięcie ludzi na wschód od Edenu. Dla Zanussiego modna w dzisiejszym kinie transgresja, przekraczanie tabu i wszelkich granic w imię wolności jest antywartością. Zanussi sam siebie woli nazywać liberałem, a nie konserwatystą. Jego liberalizm jest jednak klasyczny. Nieoderwany od odpowiedzialności i Dekalogu. Zanussi nie chce konserwować dzisiejszej kultury. Ona już w jego pojęciu upadła pod jarzmem nauk włoskiego komunisty AntoniaGramsciego, którego lekcji konserwatyści wciąż nie odrobili. Może więc jest wiecznym kontrrewolucjonistą?
Zanussi dostrzega zgubne skutki wiecznego karnawału, w jaki wszyscy wpadliśmy. Zapomnieliśmy, że po karnawale powinien nastąpić post. My postu nie chcemy. Chyba że chodzi o budowanie kultu doskonałego ciała. Post duszy jest czymś niemodnym, obciachowym. „Dlatego patrzę na wszelkie nawoływania do transgresji z niepokojem. Z niepokojem patrzę na poprawność polityczną, która jest bardzo niebezpieczną zasłoną. Pozwala kiełkować najbardziej groźnym myślom bez konfrontacji z rzeczywistością” – pisał trafnie w swojej książce „Strategie życia, czyli jak zjeść ciastko i je mieć”. W „Obcym ciele” Zanussi mierzył się z agresywnym feminizmem. W tym artystycznie niespełnionym filmie również dotykał motywu czysto religijnego. Zderzał miłość do Boga z miłością damsko-męską. Pustkę hedonizmu z bogactwem duchowego życia. Pokusa, cielesność, duchowość, walka z grzechem – to wieczne elementy kina Zanussiego. Kto za tymi grzechami stoi? Władca ciemności.
Ostatnie kuszenie lekarza
Zanussi, decydując się w „Eterze” opowiedzieć o pakcie człowieka z diabłem, nie zerka w stronę współczesnego horroru, który jest pełen zinfantylizowanego obrazu kusiciela. Sięgnął do absolutnej klasyki. „Eter” jest bezpośrednio zainspirowany „Faustem” Goethego. Reżyser dodał do tematu doskonale pasującą muzykę Wagnera. Cofnął się do początków XX w. i rewolucji medycznej, która miała zaprzeczyć istnieniu Boga. Czyż dziś również nie żyjemy w czasie takiej samej rewolucji? Transhumanizm, zabicie Stwórcy, kult hedonizmu i powszechnego szczęścia. Człowiek w miejscu Boga.
Zabory. Podole. Tuż przed I wojną światową. Lekarz (Jacek Poniedziałek) fascynuje się działaniem eteru. To najnowszy cud medycyny uśmierzający ból. Już w pierwszych scenach medyk usypia, gwałci i zabija młodą kobietę. Zostaje za to skazany na śmierć. Unika stryczka i ucieka do zaboru austriackiego, gdzie może kontynuować swoje eksperymenty w wojskowej twierdzy dowodzonej przez komendanta (Andrzej Chyra). Obsesyjnie doskonali swoją wiedzę o eterze. Manipuluje bólem. Bawi się ludzkim pożądaniem. Ingeruje w wolę poddanych mu ludzi. Bawi się w Boga. Tyle w „części jawnej”. „Część tajna” pokazuje, w jaki sposób lekarz odniósł (pozorny) sukces i jaka była cena uniknięcia kary za jego czyny. Zanussi mocuje się z mitem Fausta. Eter w jego filmie jest, jak sam przyznaje, „pierwszym krokiem na drodze pozbawienia człowieka wolnej woli, a hipoteza o tym, że wypełnia przestrzeń kosmiczną, daje bohaterowi płonną nadzieję na władzę nad całym światem”.
Zanussi to ostatni religijny twórca wyjęty z kina minionych dekad. Wciąż interesuje go duchowość w rozumieniu chrześcijańskim. Dobro vs zło. Bóg vs diabeł. Wiara vs niewiara. A brak wiary to pustka, którą wypełnia się czymkolwiek. W przypadku filmowego lekarza jest to pragnienie pełni kontroli nad ciałem i umysłem. „Eter” nie jest jednak kinem w duchu Terrence’a Malicka, wybitnego chrześcijańskiego bojownika zachodniej kinematografii. Brakuje malickowskiej niejednoznaczności i ukrytych znaczeń. Zanussi jest dosłowny. Diabeł nie jest u niego pokazany w półcieniu. Pojawia się w świetle, jak Louis Cyphre w „Harrym Angelu” Alana Parkera. Zbudowany jest zgodnie z archetypicznym wyobrażeniem o eleganckim i przystojnym Księciu Ciemności. Hollywood uwielbia taki wizerunek diabła. Zanussi nim się jednak nie bawi. Przenosi go z kina, które już nie istnieje. Z zupełnie innego świata, który mówił otwarcie o odwiecznej walce dobra ze złem.
Zanussi nie przeciwstawia nauki wierze. Nie potępia umysłu i wiedzy. Reżyser pokazuje, co się dzieje, gdy Boga zastępujemy kultem człowieka. Lekarz z „Eteru” chce panować nad bólem. Czy dlatego, że jest on nieodłączną częścią życia? „Po co ból ma uszlachetniać?” – pyta. To antropocentryzm w jego skrajnej odmianie. Antropocentryzm, który świadectwem zwalczał cierpiący na oczach milionów Jan Paweł II. „Eter” jest filmem dobrze zagranym przez Jacka Poniedziałka (jego lekarz to pełen buty, ale jednocześnie lęku nikczemny łajdak, któremu jednak współczujemy), nastrojowo sfotografowanym przez Piotra Niemyjskiego.
Czy „Eter” to wielki powrót mistrza? Nie, ale dowodzi, że Zanussi jest w formie by dać nam jeszcze jedno, ostatnie arcydzieło.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/422911-eter-czyli-zanussi-pokazuje-diabla