W sekwencji przedstawień Teatru Telewizji na stulecie Niepodległości w ten poniedziałek będzie „Lato” Tadeusza Rittnera w reżyserii Jana Englerta. Który pozostaje twórcą konsekwentnie osobnym. Na rocznicę zbiorowości, nacechowaną zbiorowymi emocjami, on sięgnął po komedię o życiu prywatnym ludzi około roku 1912. To klasyka, ale rozliczenia z narodowymi mitami Englert trochę zamknął swoim „Kordianem” z Teatru Narodowego. Dziś lubi przypatrywać się z wyżyn doświadczenia życiowego indywidualnym bohaterom.
Zarazem tym którzy wierzą w egocentryczny teatr reżysera, dedykuje teatr ciekawej historii. Nie przenosi niczego w czasie, chciał Rittner pokazać austro-węgierski kurort, to go mamy. Tylko co Englert z tym światem umie zrobić! Oto kreuje fantazyjne sceny z werwą Felliniego bawiącego się uzdrowiskiem w „Osiem pół”, w czym pomaga niby staroświecka, a przecież groteskowa muzyka Piotra Mossa i świetne dynamiczne zdjęcia Piotra Wojtowicza. Czy to tylko wpływ Felliniego? A może i duch Paola Sorentino? Sentyment Englerta do kreacyjnego włoskiego kina wyczuwał każdy, kto widział jego inscenizacje. Mamy więc Italię w Polsce, kręconą koło mazowieckiego Zakroczymia.
Ten styl ujawnia, jak niepokojąco nowoczesny jest stary Rittner. Trzeba tylko daru obserwacji i prowadzenia aktorów aby tego dowieść. Niedawno Teatr Telewizji poczynił podobne obserwacje na temat Zapolskiej.
Z jednej strony Rittner to trochę polski Czechow, tyle że bardziej komediowo podkręcony. Jak wiadomo rosyjski mistrz psychologicznych szarad chciał aby go widziano jako komediopisarza. Ale te jego zamknięte kręgi męczących się ze sobą postaci bardziej przygnębiały niż bawiły. Tu wszystko jest ironiczne, wartkie, oparte na ludzkich spięciach lekkich jak pianka. Choć ci ludzie też przecież mają problem z własnym życiem, jak u Czechowa. Finał zostawia nadzieję, ale większość z nich nie ma się z czego cieszyć. A może wszyscy nie mają?
To skądinąd ciekawe, i „Lato” prowokuje do takich pytań, jak wyglądała w tamtym czasie prawdziwa obyczajowość? Na ile grupa ludzi skupiona w luksusowym sanatorium zachowywała wierność zasadom, konwenansom, a na ile wikłała się w plątaninę romansów, zazdrości, trójkątów, prowizorycznych, bo na koniec wszyscy się rozjadą. Rittner uważa, że to drugie, choć uruchamia tę łamigłówkę pamiętając o ograniczeniach epoki. Ale one są ledwie cienkim szronem pokrywającym ustawiczne napięcie.
Młody chłopak kocha się w doktorowej, a ona w nim. Co będzie, kiedy jej mąż, lekarz i dyrektor sanatorium, wmówi mu śmiertelną chorobę? Nic tu nie jest takie jak się wydaje, a udają wszyscy. Do samego końca.
I wszyscy aktorzy to grają na dwa tony równocześnie. To normalne role psychologiczne , ale z leciutkim przerysowaniem stosownym do tych zabawnych ujęć i muzyki. Mistrzostwo świata Dominiki Kluźniak, Grzegorza Małeckiego czy Ewy Wiśniewskiej nas nie zdziwi. Dostrzeżemy jednak w równej mierze kunszt aktorów nieco mniej na codzień wykorzystanych, zwłaszcza przez telewizję: Anny Gryszkówny, Grzegorza Kwietnia, Agnieszki Suchory, ba, nie zawsze docenianej żony Englerta Beaty Ścibakówny.
Aby im zgotować owację na stojąco, wystarczyłyby same ich słowne fechtunki. Ale w tej galerii postaci każde ma swój moment, kilka, gdzie poza zdawkową zabawność wykracza. Twarz Ścibakówny, jednej z pensjonariuszek, w końcówce, kiedy reżyser odziera ją z politury, pozwala podpatrzeć bez śmiesznych kapeluszy, zapamiętamy na długo.
26-letni Marcin Franc przechodzący od chorobliwej nieśmiałości do impulsywnego chwytania życia okazuje się być ich wszystkich równorzędnym partnerem. Że będzie nią jego równolatka Michalina Łabacz, tutaj chwilami dziewczęca, a chwilami wykwintnie dojrzała, to nie dziwi – po „Wołyniu” czy telewizyjnych „Spiskowcach”, też Englerta.
Na koniec zostawiłem sobie jego samego jako Doktora. Jego znużony wzrok i często milcząca obecność to podsumowanie tej zabawy na serio, choć przecież ten niemłody już jegomość pozostaje atrakcyjnym mężczyzną. On jest tu i przedmiotem i kreatorem słodko-gorzkiej opowiastki o kończącym się lecie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/421664-rittner-fellini-englert