Nie istnieje coś takiego jak obiektywna mapa świata. Mniejsza już o geometrię, która nie pozwala na wierne odwzorowanie na płaszczyźnie powierzchni bryły, którą jest Ziemia, co skazuje kartografów na kombinowanie z wykorzystaniem stożków, walców i barańczakowych „sześciu strzępiastych klinów / skórki, zdzieranej z pomarańczy globu”. Nawet jednak, gdyby udało się stworzyć wierną mapę świata, natychmiast pojawiłoby się pytanie, gdzie powinien się znaleźć jej środek? Oczywista dla nas perspektywa, w której najpierw patrzymy na położoną centralnie Europę, potem zaś „w lewo” – na Ameryki, a „w prawo” – hen, aż po Japonię, jest pociesznie arbitralna. Konsternacja na widok mapy tej samej Ziemi wydanej w Chinach lub Brazylii pokazuje, jak wybór kartograficznego „pępka świata” warunkuje nasze rozumienie geografii i historii, jak ożywcza może się okazać zmiana perspektywy.
Znacznie łatwiej jednak o mapy opracowane i wydane w Pekinie czy Canberze niż w Teheranie, Kabulu czy Duszanbe; i pewnie dlatego kusi przyjrzenie się światu widzianemu właśnie stamtąd, szczególnie w czasach, kiedy nie ma dnia bez wiadomości o chińskich inicjatywach transportowych, kiedy proste (zbyt chyba proste) koncepcje „geopolityczne” uwodzą publicystów, a cały świat zaczytuje się bestsellerem Paraga Khanny „Connectography”, ukazującym znaczenie logistyki w epoce globalizacji.
Nic zatem dziwnego, że ambitny oksfordzki historyk, jakim jest Peter Frankopan, postanowił podjąć wyzwanie bardziej odważne niż narysowanie mapy z perspektywy „Heartlandu” i opisać wydarzenia historii powszechnej, począwszy od starożytności po 11 września 2001 z podkreśleniem roli, jaką odegrały w niej obszary od wschodnich wybrzeży Morza Śródziemnego po Pamir. To zadanie karkołomne: sto lat temu ujęcia tego rodzaju, zatytułowane zwykle „Udział Persyi w dziejach świata” bywały dziełem monomaniaków. Ale Frankopan nie jest monomaniakiem: mediewista, wydawca bizantyjskiej „Aleksjady” i monografista pierwszej krucjaty musiał zdobyć się na niezwykły wysiłek, by oddać sprawiedliwość Abbasydom, nestorianom, Tamerlanowi, Vasco da Gamie, Lawrence’owi z Arabii i Osamie bin Ladenowi, by wymienić choćby kilku z tysiąca bohaterów jego opowieści. Ale dopiął swego, ta synteza jest równie imponująca jak okładka, z daleka kusząca majolikowym błękitem i złotem.
Oczywiście, w dziele tak zakrojonym nie może obejść się bez kiksów. Ktoś, kto jak Frankopan usiłuje znać się na wszystkim, z równą swadą rozprawiać o epidemiach i handlu gazem, w jednym akapicie załatwić się z eurazjatyckimi dylematami Rosji, po prostu nie ma szans uciec od uproszczeń i uchybień. Nie miejsce tu, by je wyliczać, sporo naprawili dwojący się i trojący tłumacze, prostujący dziesiątki błędów w przypisach. Owszem, zdania w rodzaju „Rewolucja francuska 1789 roku miała skutki podobne do czarnej śmierci – cierpienie na ogromną skalę odkryło nowe pokłady determinacji i stymulowało odrodzenie” bawią i trwożą swą składnią, stylem i rozmachem. Sam jednak pomysł – próba przeniesienia „punktu podparcia” dziejów powszechnych, ukazania udziału materialnego, politycznego i kulturowego mieszkańców „jedwabnych szlaków”, dziesiątki wydobytych dla zilustrowania tej prawdy opowieści zasługują na uznanie.
Bardziej zabawny i irytujący jest patos, z jakim Frankopan już w pierwszych zdaniach wstępu rozpoczyna tyradę przeciwko „europocentryzmowi”, jakim wciąż jakoby grzeszy historiografia. „Uczono nas o Rzymianach w Brytanii (…) i dynastii Tudorów”, oburza się, patrząc na „ogromne połacie świata, które pomijano milczeniem”, po czym grzmi, że „choć kraje te mogą nam się wydawać dzikie, nie są żadnym zapomnianym przez Boga i ludzi pustkowiem”.
Sto lat temu byłyby to tezy obrazoburcze i odkrywcze, pół wieku temu – odważne. W czasach, kiedy oskarżenia o „orientalizm” i„europocentryzm” mogą na Zachodzie złamać karierę akademicką, stanowisko autora „Jedwabnych szlaków” świadczy raczej o dobrze rozwiniętym instynkcie samozachowawczym niż nonkonformizmie. Tę intuicję potwierdza zresztą rzut oka na autorski portal przedsiębiorczego wykładowcy. W koszuli rozpiętej z takim urokiem i odwagą zarazem, że przypomina kolejną inkarnację Bonda, Frankopan informuje nas o swoich podróżach, sukcesach w karierze sportowej (krykiet – wiadomo, najbardziej twarzowe kostiumy) i biznesowej (sieć hoteli), o tym, że niedługo weźmie udział w debacie na ambitny temat „Jak zrozumieć teraźniejszość i przyszłość świata” (współrozmówcą będzie hip-hopowiec Akala). Oto mędrzec i Midas w jednym!
*
Wojciech Górecki, od ćwierć wieku podróżujący po Kaukazie i Azji Środkowej, nie stawia jednej tezy, organizującej na nowo nasze widzenie świata. Pisze powoli z namysłem; przekłada na nowo kilka wersów Achmatowej, starym UAZ-em dociera na przełęcz Kyzył-art (bagatela, 4.280 m n.p.m.), zwiedza muzeum uzbeckiego socrealisty Hamzy, które jest mimowolnym skansenem sowieckiej sztuki wystawienniczej i kolekcję awangardy rosyjskiej ocaloną w stolicy Karakałpacji. Ale przede wszystkim – słucha.
Od lat umieszczam go, obok Dariusza Rosiaka i kilkorga jeszcze autorów, w całkiem prywatnej nie tyle może „pierwszej lidze polskiego reportażu” (obywa się bez pucharów), co jego gwardii; może grupie zwiadu? Jej członków wyróżnia to, jak traktują swoich rozmówców, jak wiele są w stanie usłyszeć. Można to nazwać „uważnością”, domyślać się, jakiego wysiłku wymaga przyjęcie opowieści drugiego człowieka, ale w gruncie rzeczy to po prostu dar, który mają niektórzy spowiednicy, wychowawcy, rodzice. Zwiadowcy, do których należy Górecki, nie dzielą się hałaśliwie skojarzeniami, jakie dopadły reportera w podróży czy to krajową siódemką, czy do Badabag; chciałoby się wręcz powiedzieć, gdyby nie ich książki, że milczą. Za tę powściągliwość można by ich wyróżniać baretką w maskujących kolorach lasu czy pustyni; w moich oczach to wysoki honor.
Znam przecież kilka jego książek, ale „Buran” nawet na ich tle jest czymś niezwykłym. Tam, gdzie inni skończyliby swoją opowieść, Górecki dopiero ją zaczyna. Opowiadając o czterech państwach Azji Środkowej (przedtem jest jeszcze preludium o pamięci kilku narodów Kaukazu; samo w sobie świetne, blednie w porównaniu z azjatycką częścią książki) przywołuje historie nieznane nie tylko czytelnikom „National Geographic”, lecz i poważniejszych periodyków. Pisze o dyktaturze Saparmurata Nijazowa, wytrzymującej porównanie z szaleństwem ostatnich lat stalinizmu, Idi Amina, Mao; o pięcioletniej wojnie domowej w Tadżykistanie, o ludziach ugotowanych żywcem w milicyjnych katowniach. Pisze o nieznanych hipsterom wyznawcach tengryzmu i ismailitach-nizarytach, o pysznych paradoksach: tadżyckie przebudzenie narodowe zaczęło się nie od pierestrojki, lecz of wojny afgańskiej. Spisuje historie, które brzmią jak wspólny sen Hrabala, Mrożka, Jerofiejewa i Wernera Herzoga: o pianinie, które wiosną 1914 sprowadzono dla córki dowódcy garnizonu z Petersburga do Chorogu na granicy tadżycko-afgańskiej, taszcząc je na rękach i grzbietach jaków przez wysokogórski płaskowyż.
Pisze Górecki o wielkich, tektonicznych procesach, które ukształtują Azję Środkową XXI wieku: o zanikaniu infrastruktury (dróg, szpitali, szkół), osuwaniu się państw w partykularyzmy dolin i klanów; o islamie, postrzeganym jako ocalenie przed przemocą i korupcją. O znikaniu Zachodu z pola widzenia i wyobrażeń mieszkańców (horyzonty świata wyznaczają Rosja, Chiny i Iran, drogi prowadzące na Zachód zarastają dosłownie i w przenośni), o społecznościach podbitych przez Rosję, brutalnie i powierzchownie zmodernizowanych przez Sowiety, wychodzących z komunizmu jak z tytułowego buranu i budujących „państwa narodowe”. Pisze o tym, przeplatając powracające motywy miasta, biografii prezydenta, wędrówki i wojny jak w barokowych kanonach kameralistów. Ale pointą zawsze jest spotkanie, jak to z Dżamaleddinem z kiszłaku Kirionte. „Notowałem jego opowieść i jagnobskie słowa. Liczebniki krzyczały o naszym indeoueuropejskim pokrewieństwie. Były jak oprawa oczu albo krój warg, po których można rozpoznać dalekiego kuzyna”. I, du, tiraj, tfor, pandż, uchsz, aft, aszt, nan, das. Jedna nacja, ludzka nacja.
Peter Frankopan, Jedwabne szlaki. Nowa historia świata, tłum. Piotr Tarczyński i Szymon Żuchowski, W.A.B., 2018
Wojciech Górecki, Buran. Kirgiz wraca na koń, Czarne, 2018
-
Tygodnik „Sieci” z wyjątkowym prezentem!
Nie przegap! W najnowszym wydaniu tygodnika „Sieci” wyjątkowy prezent z okazji 100. rocznicy odzyskania przez Polskę Niepodległości – magnetyczna zakładka do książki.
Kup dla siebie, dla rodziny, dla przyjaciół!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/421173-buran-i-blask