Świetna robota. Klarownie, sprawnie i z werwą. Mój 9 letni synek wychowany na Hollywood wpatrzony w ekran. Imponująca praca techniczna i bardzo ciekawa narracja. Brawo!
napisałem od razu po premierze filmu „Niepodległość”, która odbyła się wczoraj w Polsacie oraz Teatrze Wielkim w Warszawie. Pod moim wpisem na Facebooku pojawiły się zarzuty historyków, że film zawiera drastyczne błędy faktograficzne. Nie tylko ma przemilczać kontrowersje 20lecia międzywojennego, ale również myli podstawowe fakty dotyczące dowódcy armii USA w Europie czy prezydenta Francji. Czy tak jest rzeczywiście? Jestem niestety w dużej mierze historycznym laikiem, więc pozostawiam ocenę tej warstwy filmu historykom. Jestem jednak zaskoczony, że twórcy nie zadbali o dobrych historycznych konsultantów i wystawili się na zupełnie niepotrzebną krytykę.
Nie jest to więc recenzja filmu, ile moja emocjonalna ocena, tego co zobaczyłem wczoraj na ekranie. Film „Niepodległość” nie jest klasycznym dokumentem. To raczej kolejne po „Powstaniu Warszawskim” (2014) filmowe non-fiction. To obraz pozbawiony „gadających głów” ekspertów, co mogło spowodować kontrowersje faktograficzne. Film Krzysztofa Talczewskiego pochłania się wzrokiem. Jego siłą jest oddanie klimatu Polski, której już nie ma. Za pomocą zaledwie kilku ujęć możemy poznać zamordowany przez Niemców i potem komunistów klimat przedwojennej Warszawy. Widzimy rodzącą się Gdynię i przerobiony ma koszary przez zaborców Wawel.
Zebranie tylu nieznanych i niepublikowanych dotąd nagrań i obrobienie ich cyfrowo robi duże wrażenie. Pewnie, że niektóre ujęcia można było poprawić technicznie, likwidując obwódki przy postaciach i ulepszając kolorystykę. To jednak zbytnie czepialstwo. Należy docenić gargantuiczny wysiłek, jaki twórcy musieli włożyć o obróbkę cyfrową ujęć o wiele starszych niż te z drugiej wojny światowej. Przecież w latach 20-tych XX wieku kino raczkowało! Kamery były słabej jakości, a taśma szybko się dewastowała. Twórcy wykorzystali archiwalia francuskie, niemieckie, rosyjskie, amerykańskie, ukraińskie i polskie. „Trzeba pamiętać, że w owych czasach filmowano przede wszystkim ważne wydarzenia jak śluby, pogrzeby, koronacje. Nam się udało pozyskać materiały ukazujące prostego człowieka, i na tym polega ich oryginalność”. – mówi reżyser. Dodajmy do tego, że ówczesne filmy nie nagrywały dźwięku, więc ekipa „Niepodległości” musiała go dograć, wyobrażając sobie gwar ówczesnych ulic.
Jest to oczywiście opowieść powierzchowna i propagandowa. Nie piszę tego w negatywny sensie. „Niepodległość” ma jedną zasadniczą wartość. Ten film bez wątpienia zmusi widzów do sięgnięcia po książki i zgłębienia historii walki o niepodległość Polski. Jest to filmowy przyczynek do studiów tego okresu. Twórcy zdają się nie mieć większych ambicji, niż właśnie pobudzenie widzów do poszukiwania. Mój syn był szczerze zainteresowany tym, co widzi na ekranie. Nie tylko zdumiało go „pokolorowanie” starych zdjęć, ale zadawał dziesiątki pytań o konkretne zdarzenie w filmie. Wszystko dzięki sprawnej narracji nie wdającej się w zawiłe szczegóły rodzącej się Polski.
Czyż nie jest to najlepszy sposób na zainteresowanie młodych ludzi historią? Szczególnie pokolenia wychowanego nie tylko na blockbusterach z budżetami przekraczającymi 200 milionów dolarów, ale również grach jak Call of Duty, gdzie w coraz bardziej realistyczny sposób można wcielać się w żołnierza ratującego świat przed Hitlerem.
„Niepodległość” jest pięknym filmowym prezentem dla świętujących 100 lecie odzyskania niepodległości Polaków. Szkoda, że odbiór tak kapitalnego wizualnie i narracyjnie dzieła został zamglony przez błędy historyczne w komentarzu narratora. W dzisiejszych czasach poprawienie go nie stanowi żadnego problemu. Przed wydaniem filmu na DVD warto o tym pomyśleć.
„NIEPODLEGŁOŚĆ” będzie dostępny bezpłatnie w ogólnodostępnym serwisie IPLA.TV.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/420844-niepodleglosc-zdumiewajacy-obraz-polski-ktorej-nie-ma