HBO protestuje przeciwko wykorzystaniu przez Donalda Trumpa zdania z ich popularnego serialu. Nie jest to nic nie znacząca informacja, odsłaniająca kolejną kartę wojny między mediami i prezydentem USA. To szerszy problem, pokazujący jak bardzo wielkie korporacje chcą panować nad każdym aspektem naszej rzeczywistości.
„Kanał HBO, który jest producentem popularnego serialu „Gra o Tron”, wydał w piątek oświadczenie, w którym wyraził niezadowolenie z użycia przez prezydenta USA Donalda Trumpa symboliki związanej z serialem do promowania sankcji nakładanych na Iran”.- informuje PAP. W depeszy czytamy, że szefowie stacji są niezadowoleni, że Trump „niewłaściwie” wykorzystał „język obrazu”, kojarzącym się z ich szalenie popularnym serialem.
Trump umieścił na swoim koncie na Twitterze grafikę przedstawiającą go ( oraz jego ego) wraz z podpisem „Sanctions are coming” („sankcje nadchodzą”). Na grafice widnieje też data 5 listopada. Nie tylko fani serialu wiedzą, co oznacza dziś w popkulturze zdanie „Zima nadchodzi”. HBO protestuje ponieważ nie zostało poinformowane o planach wykorzystania symboliki. Pojawiła się sugestia, że zdanie to jest znakiem towarowym HBO. Tutaj dochodzimy do istoty tego krótkiego komentarza.
Oczywiście nie można zapominać, że HBO należy do korporacji Time Warner, które ma też w posiadaniu znienawidzony przez Trumpa kanał CNN, otwarcie walczący z obecnym prezydentem USA. Stanowisko szefów HBO może wynikać po prostu z wojny między prezydentem i mediami. Jednak spójrzmy na niebezpieczny precedens, jaki stwarza protest HBO.
Reakcja stacji otwiera dyskusję o to, do kogo należy kultura. Ba, to jeszcze szerszy problem bowiem mamy do czynienia z popkulturą. Masową kulturą, którą przesiąkła dziś każda dziedzina życia. Również polityka. Czy korporacje mające prawa autorskie do całej popkulturowej spuścizny kształtującej od kilku dekad kolejne pokolenia, będą chciały w przyszłości kontrolować nasz język?
To już nie jest rozmowa o wykorzystaniu wizerunku Myszki Mickey czy Laleczki Chucky na T-shircie, na co trudno nie patrzeć pod kątem komercyjnym. Jednak oburzenie z powodu korzystania z cytatów, które weszły do powszechnego języka to już, mówiąc Tarantino ( wolno wciąż?) zupełnie inna, cholerna parafia. Mamy do czynienia z zamiarami korporacyjnego opodatkowania języka.
Jeżeli prezydentowi USA, który notabene sam jako celebryta był częścią popkultury i sprytne podszywał nią swój populizm, nie wolno parafrazować hasła popularnego serialu, to czy wolno będzie to robić nam? Czy wolno będzie używać słów Vito Corleone o „propozycji nie do odrzucenia”, krzyczeć jak Grek Zorba „piękna katastrofa” i z twardzielską miną szeptać „Go ahead, make my day”? Czy następnym krokiem będzie strach o stopień mrużenia oczy, by nie przypominać znaku towarowego, jakim jest Brudny Harry?
Sprowadzam problem do absurdu. Jednak nasza rzeczywistość jest tak bardzo przefiltrowana takimi wynalazkami jak choćby przeklęta poprawność polityczna, że nie zdziwię się jak mój powyższy odjechany wywód stanie się smutnym opisem rzeczywistości. Czy ktoś wyobrażał sobie kilka tygodni temu, że politykowi nie będzie wolno mówić językiem „Gry o tron”?
Cóż, powoli mam wrażenie Toto, że nie jesteśmy już w Kansas i trafiliśmy do mrocznej korpo krainy. Wolno mi to jeszcze pisać bez płacenia tantiemów?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/419442-gra-o-tron-trump-i-twitter-ile-nam-jeszcze-wolno