Jestem totalnym fanem Queen. Od dzieciństwa geniusz Freddiego Mercury, Briana Maya, Rogera Taylora i Johna Deacona jest na szczególnym miejscu w moim sercu. Przeczytałem o nich wszystko. Znam każdą płytę. Jestem po prostu ich oddanym fanem. Czy mogę być więc obiektywny pisząc recenzję filmu, na który czekam większość część życia? Tak. Jestem, bowiem o wiele bardziej wymagający niż przeciętny widz oglądający biografię zespołu, który naznaczył swoją ekstrawagancją lata 70-te i 80-te w muzyce.
Bałem się mojej reakcji na „Bohemian Rhapsody”. Liczne upadłe projekty filmu o Mercurym, porzucenie intrygującej koncepcji filmu przez Sacha Baron Cohena, odejście w trakcje zdjęć ( przez aferę metoo) Bryana Singera nie nastrajały dobrze do tej produkcji. Potem przyszły negatywne recenzje z pierwszych pokazów w Wielkiej Brytanii i USA. Film według wielu uznanych krytyków jest przeciętną biografią muzyczną, która nie wydobywa magii Queen. Szedłem na pokaz z wielką nieufnością, mając na dodatek świadomość, że rzadko zdarzają się dobre filmowe biografie muzyczne. Nie przez przypadek nie ma filmu o Michaelu Jacksonie, Stonesach, Beatlesach i żadnej wartej uwagi kinowej opowieści o Elvisie. Ile filmów o ikonach muzyki jest udana? „Spacer po linie”, „Sid i Nancy”, „Bird”, „Straight Outta Compton” i może jeszcze „Ray”. Nawet Oliver Stone wyłożył się na biografii The Doors, choć nakręcił kilka niezapomnianych scen obnażających Jima Morrisona.
Dlatego „Bohemian Rhapsody” tak bardzo mnie zaskoczył. Cholernie pozytywnie. Jasne, że jest to film w pewnym stopniu kartkujący karierę Queen. Nie jest tak odjechany, by podkreślić całą ekscentryczność zespołu. Nie wybrzmiewa w nim zdumiewająca i bezczelna eklektyczność Queen. Od glam rocka, przez rockową operę i disco aż po coś tak perfekcyjnego jak płyta „Innuendo”- taka mieszanka mogłaby mieć dotknięcie wybitności tylko w rękach wybitnego wizjonera. Bryan Singer i członkowie Queen chcieli natomiast filmu bezpiecznego i przeznaczonego dla mas.
Rami Malek stał przed szalenie trudnym zadaniem. Zagranie kogoś tak ekspresyjnego, zmanierowanego i potrafiącego panować nad masową publiką jak Mercury mogło skończyć się katastrofą. Freddie to najczęściej obok Jacksona i Elvisa imitowany muzyk. Ba, to bardzo specyficzna wąsata ikona lat 80-tych. A jednak Singer kapitalnie młodego aktora poprowadził przez skomplikowaną osobowość Mercurego. Nie tylko sceniczną, choć rekonstrukcja słynnego Live Aid z 1985 roku przyprawia o dreszcze tak mocno jak prawdziwy i przełomowy dla zespołu koncert. Mnie jednak dogłębnie poruszyło pokazanie prywatnego życia Mercurego.
Singer za pomocą kilku świetnie skonstruowanych scen wyciąga z postaci Mercurego jego największe dramaty. Wieloletnia i platoniczna miłość do dawnej dziewczyny Mary Austin, z którą nie mógł stworzyć upragnionej rodziny przez swój homoseksualizm, zabijana libertyńskimi imprezami samotność, poszukiwanie ojcowskiego uznania i w końcu popadniecie w pychę- to wszystko Singer pokazuje subtelnie. Możliwe, że jest zbyt subtelny, powodując, że sceny te trafiają tylko do znających biografię Freddiego fanów. Niemniej jednak zmontowana w rytm „Another One Bites The Dust” scena eskapad Mercurego do gejowskich klubów zapada w pamięci, jak psychodeliczne ujęcia z imprez z Warholem w „The Doors”.
Natomiast kilkunastosekundowa scena, gdy Freddie, który właśnie dowiedział się o tym, że ma AIDS spotyka na korytarzu kliniki wychudzonego i pokrytego mięsakami Kaposiego fana Queen mówi wszystko o ostatnich chwilach Mercurego. Nie musimy oglądać rekonstrukcji ostatnich, już czarno białych klipów Queen kręconych kilka miesięcy przed jego śmiercią. Nie musimy oglądać jego ostatnich dni u boku odnalezionej późno miłości życia Jima Huttona. Wystarczy ta jedna, jakże sugestywna scena zamknięta w spojrzeniu dwóch umierających ludzi, których ponad śmiercią łączy sceniczna magia Queen.
„Bohemian Rhapsody” jest filmem Maleka. Doskonale przeobrażonego we Freddiego. Każdy gest, spojrzenie i grymas jest odwzorowaniem lidera Queen. Malek gra nie tylko ikonę, ale człowieka, poszukującego miłości w świecie, gdzie przedstawienie musi trwać.
4,5/6
„Bohemian Rhapsody”, reż: Bryan Singer, dystr: Imperial Cinepix
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/418694-bohemian-rhapsody-scisnal-mnie-za-serce-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.