To niesamowite, że dopiero po 7 częściach cyklu i dwóch remake’ach Roba Zombie udało się odpowiednio nawiązać do klimatu kultowego slashera Johna Carpentera z 1978 roku. Zdumiewa też fakt, że twórcy „Halloween” z 2018 roku bezczelnie pominęli wszystkie filmy serii, nawiązując tylko do oryginału. Ba, producentem wykonawczym i autorem muzyki do filmu jest sam Carpenter, a główną rolę powtarza Jamie Lee Curtis, jednocześnie unieważniając swoje role w trzech sequelach! Carpenter powierzył reżyserię Davidowi Gordonowi Greeonowi i uznał, że tegoroczny „Halloween” to jedyna kanoniczna kontynuacja jego przełomowego dla slashera niskobudżetowa produkcja z lat 70-tych.
40 lat po krwawej jatce w Haddonfield Michael Myers jest wciąż zamknięty w zakładzie psychiatrycznym. Jego siostra Laurie ( Jamie Lee Curtis) nie może sobie nadal poradzić z traumą sprzed czterech dekad. Żyje samotnie w domu twierdzy. Ma fatalne relacje z jedyną córką ( Judy Greer), dwa nieudane małżeństwa i dorosłą wnuczkę (Andi Matichak), z którą próbuje się dogadać. Wciąż czeka na Myersa. Uzbrojona po zęby chce ostatecznie zabić bogeymana. Cała rodzina uważa, że Laurie popada w szaleństwo. Myers zaś ucieka z konwoju i 31 października wraca do miasteczka by dokończyć krwawego dzieła. Ona chce tego samego. Ofiarą ma być jej niedoszły zabójca.
„Halloween” z 2018 roku nie dorównuje surowemu i ostremu jak nóż Myersa oryginałowi. Czy jednak spodziewaliśmy się, że jakakolwiek część mu dorówna? Nawet klęczący przed dogmatami sleshera Rob Zombie robiąc bardzo sprawne remaki filmu dowiódł, że tylko maestro Carpenter potrafi opowieść o totalnym złu w masce Kapitana Kirka zbudować w tak piorunujący sposób. No, ale Carpenter koncesjonował nową wersję nie tylko podkręcając swoimi rękoma do dziś wywołujący dreszcz na plecach główny motyw muzyczny. Jest to więc również jego film.
Nie do końca potrafię wyczuć na ile twórcy świadomie osuwają się w stronę autoironicznego pastiszu rodem z „Krzyku” Cravena, a na ile zmieniła się publika śmiejąca się ze scen, które w 1978 roku byłyby przekroczeniem kolejnych granic makabry na ekranie. Nie wnikam w to, bo efekt końcowy bywa przepyszny. Postać totalnie wyluzowanego chłopca pilnowanego przez zarzynaną przez bogeymana z szafy ( nawet ten moty tutaj mamy!) babysitter kradnie cały krwawy show. Will Patton tworzy ikonograficzną dla slasherów postać stróża prawa z małego miasteczka. Jamie Lee Curtis kreuje postać, której w slasherach nie oglądamy. To osoba, która szczęśliwie przetrwała rzeź. Ceną za to jest cierpienie psychiczne przez resztę życia.
Nie ma w nowej wersji hipisowsko-carpenerowskiego uderzenia w archetypiczność amerykańskich suburbii, gdzie nikt nie otwiera drzwi by pomóc mordowanym nastolatkom. Jest za to próba odbudowania rodzinnych więzów na trupie wtrąconego do piekła wcielonego Zła w masce. Ciekawa klamra w karierze twórcy „Mgły” i „Coś”, gdzie kara z grzechy miała twarz upiora.
Dawno nie było w kinie tak solidnego slashera z przemyślanie zbudowanym napięciem i zrobionego z prawdziwym szacunkiem dla fanów serii. „Halloween” z 2018 roku jest godną kontynuacją kultowego oryginału. Nie sądziłem, że napiszę to o jakimkolwiek innym niż carpenterowski filmie o Myersie.
4,5/6
„Halloween”, reż: David Gordon Green, dystr: UIP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/418593-halloween-zdumiewajacy-powrot-myersa-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.