Drugi sezon „Watahy” pokazał, że twórcy polskich kryminalnych seriali HBO nie muszą się wstydzić niczego wobec macherów od rozrywki zza oceanu. Jednak dopiero „Ślepnąc od świateł” dowodzi, że potrafimy robić seriale na dokładnie takim samy poziomie jak Amerykanie. Po trzech odcinkach opartego na książce Jakuba Żulczyka serialu Krzysztofa Skoniecznego widać, że dostaliśmy produkcje na poziomie mocno wyśrubowanych seriali nie tylko HBO, ale też Netflixa.
Gangusy, narkotyki, nocna metropolia i schodzenie do jej najmroczniejszych zakamarków. Znacie to? Pewnie, że znacie jeżeli jesteście kinomanami. A więc nudna powtórka z rozrywki? W żadnym razie. Choć serial jest oparty na tak ogranym schemacie jak postać gangstera pragnącego wyrwać się ze swojego fachu, to twórcy nie wyważają otwartych drzwi. Może gdybym oglądał taką opowieść osadzoną w Nowym Jorku czy Hong Kongu, to czułbym znużenie. Jednak takiej Warszawy ja w polskim kinie jeszcze nie widziałem.
To właśnie Warszawa jest bohaterem tego serialu. Serialu hipnotycznego, narkotycznego i wizualnie zdumiewającego. Żulczyk, który jest również współscenarzystą produkcji mówi, że główny bohater snuje się po miejskim labiryncie, będącym dla niego więzieniem. To nie pusty slogan reklamowy. Rzeczywiście klimat „Ślepnąc od świateł” jest oderwany od większości gangsterskich produkcji, jakie znamy w polskiego kina. Szczególnie tego naznaczonego znakiem firmowym Pasikowskiego czy Vegi.
Momentami irytująco zimny Kamil Nożyński (mocny debiut!) kreuje intrygujący obraz cynicznego dilera narkotyków zaopatrującego w towar „wyższe sfery”. To outsider i emocjonalny autystyk. A może tylko tak buduje swój wizerunek? Otwiera się tylko przed przyjaciółką Paziną (Marta Malinowska). Nawet na moment nie ściąga jednak wystudiowanej maski, mającej mu pomóc uciec do wymarzonej Argentyny. On nienawidzi Warszawy. Chce jak Travis Bickle z „Taksówkarza” spuścić na nią deszcz, który zmyje brud i grzech.
Nie główna intryga jest największą siłą tego serialu. Są nią postacie. Krwiste, wiarygodne i znakomicie zagrane przez czołówkę polskich aktorów. Robert Więckiewicz jest świetny jako bandzior prostaczek pozujący na eleganckiego restauratora. Aktor w końcu pokazuje, że nie w każdej roli jest Więckiewiczem. Nie mam za to nic przeciwko by do końca świata i jeden dzień dłużej tym samym gangusem był Janusz Chabior. Mam słabość do psychopatycznych siepaczy, który ten ulubiony aktor Vegi tworzy od lat na ekranie. Żaden polski aktor tak uroczo nie bluzga przed kamerą i nie łączy spojrzenia spaniela ( nic dziwnego, że tak świetny był w „Hyclu”) z wściekłym psem mordercą.
A Jan Frycz jako wychodzący z więzienia bandyta z czasów Wołomina i Pruszkowa? Wybitny polski aktor zrywa z chamskich imbecyli trzęsących polskim światem przestępczym w latach 90-tych każdą możliwą maskę. Kapitalna rola! Takich postaci jest tu znacznie więcej. Ten serial w przerażający sposób pokazuje wszechobecność narkotyków w polskim showbiznesie ( wielkie brawa dla Cezarego Pazury za rolę wiecznie naćpanego błazna celebryty!).
„Ślepnąc od świateł” to jednak przede wszystkim opowieść o labiryncie grzechu i upadku. Neonowym upadłym świecie, które nie wypuszcza ze swoich kleszczy. Nawet jeżeli scenariusz wyda wam się błahy, to zanurzcie się w niepokojący klimat tej produkcji. Działa na zmysły.
„Ślepnąc od świateł” dostępny na HBO GO. Premiera 27 października
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/418568-slepnac-od-swiatel-w-labiryncie-moralnego-upadkurecenzja