Teraz Robert Biedroń. Ten polski Macron ma podobno spowodować, że opozycja się zjednoczy i pokona przerażającą „polską wersję Trumpa, która wraz z premierem Węgier niszczy Europę”. Biedroń nie jest pierwszym malowanym rycerzem na białym ( w jego przypadku tęczowym) koniu. Wcześniej był to Ryszard „nowy JFK” Petru, który jest teraz Ryśkiem z Planu. Był też super coolowy Mateusz „alimenty głupcze!” Kijowski, będący dziś parodią własnego kucyka.
Robert Biedroń jest celebrytą. Politycznym celebrytą, który zbudował cały swój wizerunek na orientacji seksualnej, a nie spójnej ideologii i realnej alternatywie dla rządzących od dekad polityków. To sympatyczny i miły człowiek. Tylko co z tego, skoro w wywiadach jest płytki i powierzchowny? W partyjnych rozgrywkach zostanie pożarty przez takich politycznych zabijaków jak Schetyna czy Czarzasty. Intelektualnie nie nadąży za ideowym zapleczem Partii Razem. Możliwe, że wejdzie do PE bazując na efekcie świeżości. To jednak szczyt jego możliwości politycznych.
Jednak cała opozycja ma dziś jeden zasadniczy problem, którego skrajną emanacją jest Robert Biedroń. Nie ma w niej energii i pomysłu, by być kimkolwiek innym niż anty-Pis. Ta myśl stała się już truizmem. Wszyscy ją powtarzają. Od lewa do prawa. Nie jest to problem wyłącznie polskiej lewicy i liberałów.
Świadczy o tym znakomita ksiażka prof. Marka Lilla. Ta króciutka (168 stron) praca eseisty prestiżowego „The New York Review of Books” w błyskotliwy sposób pokazuje dlaczego Amerykanie odwrócili się nie tylko od liberałów, ale i mainstramu Partii Republikańskiej. Oczywiście książka jest pisana dla Amerykanów. Wyrosła z jednej rewolucji pokolenia 68 lewica popełniła jednak te same błędy w USA i w Europie.** Intelektualnie upodobnili się do niej liberałowie znad Wisły. Lilla chce wstrząsnąć liberałami. Pragnie odsunięcia od władzy prawicę, ale dobrze wie, że nie jest w stanie tego robić dzisiejszymi jałowymi metodami lewicy.
Zostaliśmy jednoznacznie odrzuceni. A Donald Trump sam w sobie nie jest, prawdę mówiąc, naszym największym zmartwieniem- i jeśli skupimy się wyłącznie na nim, nie widzę dla nas nadziei.
pisze autor. To jest istota jego głównej myśli. To powinna być istota totalnej zmiany myślenia naszej totalnej opozycji. Liderzy PO, N, PSL, SLD i drużyna Biedronia ( czyli on i jego celebrytyzm) powinni przepisać sobie to zdanie i zamienić nazwisko Trumpa na Kaczyńskiego. Wydaje się, że tylko lewica skupiona wokół Partii Razem pojmuje problem, przed jakim stoją oponenci Zjednoczonej Prawicy.
Polacy czekają na konkretną ofertę przebijającą, to co proponuje im Kaczyński. Nie czekają na kolejne bluzgi, inwektywy i porównywania rządzących do Gomułki i Mussoliniego. Zblazowani yntelektualiści salonowi nie mają nic więcej do zaproponowania. Nigdy nie mieli. Pogarda dla Polski B i ciemnogrodu prowadzonego przez Wałęsę, Niesiołowskiego, Giertycha, Leppera, a teraz Kaczyńskiego ( liderzy zmieniali się w zależności od politycznych pomysłów Adama Michnika) to ich jedyna polityczna myśl. Polacy na pewno nie chcę pogardy dla siebie za to, że „nie dorośli do demokracji” i nie zrozumieli istoty bolesnej transformacji.
O intelektualnej marności opozycji świadczy odwoływanie się do mitu Solidarności dzisiejszego KOD ( to samo robił opozycyjny PiS). Grupy rekonstrukcyjne antykomunistycznej opozycji na ulicach, wykoślawione styropianowe kombatanctwo- to ma porwać młodych Polaków? Przecież głosować zaraz będzie pokolenie urodzone po atakach z 11/09. To pokolenie nie pamiętające śmierci JPII.
Piszę to jako sfrustrowany amerykański liberał. Moja frustracja nie zwraca się jednak przeciwko wyborcom Trumpa ani tym, którzy otwarcie wspierali karierę tego populistycznego demagoga, ani tej części prasy, która oliwiła tryby jego kampanii, ani przeciwko tym tchórzliwym przedstawicielom waszyngtońskiego establishmentu, którzy karnie stanęli za nim.
pisze Mark Lilla. „Co? Nie winić moherów z Polski B, co za 500 plus nad Bałtykiem niszczą plaże?”- pomyśli sobie niejeden polski liberał wychowany na poczuciu przynależności do elity czytającej Gazetę Wyborczą.
Lilla dodaje, że jego złość kryje się w ideologii, „która przez dekady nie pozwalała liberałom wypracować ambitnej wizji Stanów Zjednoczonych oraz ich przyszłości, wizji, która inspirowałaby obywateli z najrozmaitszych środowisk”. Lilla ma rację pisząc, że nie wystarczy polityka tożsamości amerykańskiej lewicy. On chce zmienić rzeczywistość. Autor chce Ameryki wyjętej z marzeń obyczajowej lewicy. Wie jednak, że do tego potrzebna jest władza stanowa. Sędziowie, prokuratorzy etc. Najpierw trzeba więc wygrać wybory prezentując spójną wizję całemu narodowi. Taką jak miał w latach 80-tych Ronald Reagana, w którego sposób komunikacji z masami wpatrzony był przecież Barack Obama. Reagan przebudował Amerykę. Zaszczepił jej ponowne umiłowanie indywidualizmu i liberatarianizmu. Wygrał bo zaproponował „zmianę i nadzieję” po totalnym marazmie końcówki lat 70-tych i erze nawołującego by oszczędzać paliwo i prąd Jimmiego Cartera.
Dziś Demokraci nie mają tej siły. „Zmiana” Obamy skończyła się wyborem ideologicznie eklektycznego populisty miliardera. Kogoś, kto nie tylko zadbał o wielki biznes obniżając mu podatki, ale powiedział robotnikom, kto jest winny upadku „american dream”. Jarosław Kaczyński też znalazł ten klucz do duszy Polaków. Powiedział im, że nie powinni się wstydzić tego kim są. Powiedział im, że mają prawo partycypować w sukcesie gospodarczym Polski, która w propagandzie liberalnych mediów była kreślona jako tygrys Europy wschodniej. Podziwiany i uwielbiany przez świat za „bezkrwawą rewolucje”. Gdzie więc owoce tego sukcesu dla prostego człowieka? Dlaczego mimo tak licznych kontrowersji związanych z brutalną rozprawą rządu z sądownictwem, konflikcie z Unią, ugaszony sporem z USA i Izraelem, drużyna Kaczyńskiego wciąż ma tak wielkie poparcie?
Przemyślenia amerykańskiego autora mogą pomóc odpowiedzieć na to pytanie. Amerykańscy liberałowie zamknęli się w pewnym getcie umysłowym i społecznym. „Wycofali się do jaskiń, które sami dla siebie wydłubali w zboczach niegdyś wspaniałej góry”- jak obrazowo pisze Lilla. Nie mówią jak odrodzić naród. Jak zaproponować „Nowy Deal” Amerykanom. Skupili się na walce rozproszonych mniejszości. Czyż nie to samo robi polska opozycja? Gdzie wizja Polski pod rządami liberałów z PO albo postkomunistów z SLD? Jedni i drudzy mówią o „naprawieniu relacji z Brukselą” i sądach dla polityków prawicy. To wszystko? Legalna aborcja i związki partnerskie oraz wypowiedzenie konkordatu? Polacy już mieli Palikota i go odrzucili. Co dalej?
Gdzie spójna wizja, jaką przez ponad dekadę konsekwentnie sączył Polakom Kaczyński? Gdzie całościowy pomysł na Polskę pod ich rządami? Celowo rozpocząłem tekst od przywołania nadziei związanych z celebrytą Biedroniem. Te nadzieje nie mają nic wspólnego z szukaniem spójnej ideologicznie alternatywy dla rządów polskiej prawicy. To wszystko blady cień obamowskiego krzyku „change”, który okazał się być przecież trwały krócej niż dekadę. Lilla zauważa, że amerykańscy liberałowie drwili z kowboja Reagana i nie zauważyli, że za nim kroczy nowy polityczny obrządek. „Reaganizm wygrał, ponieważ nie walczył z tym, jak większość Amerykanów żyła i myślała o sobie samych. Wpasował się idealnie. A stracił siłę, ponieważ sprzeczność pomiędzy dogmatami, a społeczną rzeczywistością stała się zbyt wyraźna.”-pisze autor.
U nas wciąż „Kaczyzm” jest używany jako obelga. A może warto spojrzeć na niego jak na „Reaganizm”?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/411052-koniec-liberalizmu-jaki-znamy-opozycja-zna-ten-tytul