Każdy, kto trzeźwo patrzy na współczesną politykę musi przyznać, że rację mają ci, którzy kwestionują pojęcie „opinii publicznej”. Ja do znudzenia powtarzam za wielkim Ortegą y Gassetem, iż masa nie ma żadnej opinii. Masa kieruje się wyłącznie emocjami.
Na tym właśnie swój sukces kiedyś budowali pogardzani przez polityczny mainstream populiści. Dziś robią to najważniejsi polityczni gracze. To nieuniknione w dobie dyktatury mediów kształtujących naszą percepcję od kołyski aż po grób. Natomiast w czasie rozkwitu mediów społecznościowych żerowanie na najniższych emocjach sięgnęło po nowy wymiar.
Tweety polityków zastępują powoli polityczne wywiady. Hasła i slogany polaryzują dwie armie kibiców w prowadzonej dla własnej wygody wojnie. Nie trzeba już pracować nad spójnymi programami wyborczymi. Nie trzeba wysilać się by merytorycznie pokonać oponenta w debacie.
Wystarczy odpowiednio ostry „punch line” i dobrze dobrany hasztag. Najlepiej by punch line ( celowo nie używam słowa puenta, bowiem chodzi o właśnie o „punch”, czyli walnięcie oponenta prosto w pysk) był „uliczny”, brutalnie bliski masom. Zaprzyjaźnione media go okraszą dobrym leadem i tytułem i pójdzie jeszcze szerzej w świat.
Obecna wojna billboardowa między władającymi od ponad dekady polską sceną polityczną dwiema partiami jest najdobitniejszym dowodem powyższej refleksji. To przerażające i przygnębiające, że hasztagowa polityka wyrwana z Tweetera przeniosła się na ulice. Mający niegdyś uchodzić za pełen rozsądku obóz mieniący się arbitrem elegancji ( w przeciwieństwie do demonizowanych „barbarzyńców” z Polski B) dziś wykopał polityczny obciach na kolejny level. To level master w swojej kategorii. Poziom „januszowatości” i histerycznego oszołomstwa na ulicznych protestach przekracza to, co widzieliśmy w skrajnych skrzydłach prawicowych manifestacji w czasie 8 letnich rządów PO-PSL.
Nie dziwię się, że liderzy tej części opozycji wpadli na pomysł „januszowych” bilbordów na ulicach polskich miast. Przecież od trzech lat ich narracja ma właśnie taki poziom. „Kurła Kaczor i Rydzyk ukradli miliony, a na dzieci chore ni ma”. „Kurła ten Kaczor i kler sobie miliony dają, a nie ma mieszkań”. Pasuje na popularnego mema januszowego, nieprawdaż? Oto poziom haseł głoszonych przez opozycję. „Balcerowicz musi odejść” pogardzanego Leppera to przy nich szczyt wysublimowania.
Teraz obóz rządowy postanowił odpowiedzieć na plakatową wojenkę opozycji. Miałem jakąś tlącą się nadzieję, że żenujące plakaty totalnie obciachowej opozycji z PO zostaną najwyżej wyśmiane. Wyszydzone i zakryte zasłoną milczenia. Niestety zapowiedziano, że na ulicach pojawią się bilbordy mówiące, że (pozostańmy przy obrazowaniu tego za pomocą gorących memów) „kurła Kaczor nie ukradł milionów, ale zabrał złodziejom i dał dzieciom”. Rozumiem, że obóz rządowy obawia się ataku na siebie z pozycji socjalnych, choć akurat taki atak płynący ze strony pseudoliberałów z PO jest zupełnie niewiarygodny.
Sprowadzanie kampanii samorządowej do hasłowego, skrajnie populistycznego bicia się plakatami pewnie odniesie swój skutek. Emocje kibiców obu partii zostaną jeszcze mocniej podgrzane, hasłowość polityczna jeszcze mocniej ugruntuje się w głównym dyskursie. Tylko czy przysłuży się to jakości polskiej polityki w dłuższym czasie? To chyba pytanie nie wymagające głębszej analizy. I to jest w tym najbardziej przerażające.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/409326-twitterowa-polityka-przeniosla-sie-na-ulice-smutne