Od czterech dekad spotykałem się okazjonalnie z Bronkiem Opałko, głównie a koncertowym szlaku. Lubiłem z nim współpracować, rozmawiać, biesiadować. Bronek w tym, co robił był prawdziwym profesjonalistą.
Wykreowana przez niego postać Genowefy Pigwy – zadziornej i żwawej babci z Napierstkowa odzianej w ludowe pasiaki – była autentycznie śmieszna; publiczność zawsze reagowała salwami śmiechu na skrzące się dowcipem monologi, zaskakujące gagi, tańce i przyśpiewki. Profesjonalne przygotowanie muzyczne Opałki (ukończył wychowanie muzyczne na Wyższej Szkole Pedagogicznej), niewątpliwy talent aktorski i naturalne vis comica pozwoliły mu mocno zaistnieć na kabaretowych scenach. Był artystą lubianym i wyczekiwanym; widzowie pokochali jego Genowefę, co przekładało się na stabilność finansową artysty i … zazdrość kolegów z branży. Mało kto jednak wie, że ta jego życiowa (dla wielu wymarzona) rola stała się też jego przekleństwem… Dlaczego?
Poznałem Bronisława Opałkę wiele lat przed epoką Genowefy Pigwy. Był piosenkarzem-pianistą śpiewającym własne piosenki poetyckie; ot – taka studencka odmiana Leszka Długosza. Urzekła mnie nostalgia i przesłanie tych utworów. Ale ze zdumieniem (i z życzliwą aprobatą) zareagowałem na pojawienie się na naszych estradach żywiołowej Genowefy Pigwy. Sukces był tak wielki, że zupełnie zdominował karierę Opałki. Żądano od niego tylko Pigwy i coraz więcej Pigwy – co dla ambitnego artysty i twórcy musiało oznaczać ogromny dyskomfort. Nawet jego autorska audycja w Radiu Kielce nosiła nazwę „Radio Pigwa”…
Nie widzieliśmy się od dłuższego czasu. Słyszałem, że ma jakieś problemy zdrowotne, ale któż ich nie ma w naszym wieku. Zupełnie przypadkiem, 17 sierpnia br – gdy jechaliśmy z „Zayazdem” na koncert przez województwo kieleckie – rodzinne strony Bronka – rozmowa zeszła na tematy z nim związane. Ni stąd ni zowąd przypomniałem sobie o jego niespełnionych marzeniach zaistnienia – jako poety, śpiewającego z akompaniamentem fortepianu o sprawach ważnych i poważnych, istotnych dla ludzi wrażliwych i myślących. I od razu odrzuciłem ten pomysł jako nierealny (Genowefa Pigwa na serio? Nigdy! To niewiarygodne!)
Wtedy moja żona, Bożena, która nie obawia się artystycznych eksperymentów przedstawiła mi pewien zamysł: wizję występu znanego satyryka łączącego obie konwencje w sposób zaskakujący, a przez to działający znacznie mocniej. Wyobraźmy sobie Bronka Opałko kończącego swoje „Pigwa Show” tradycyjnie, na salwach śmiechu i owacjach publiczności. Genowefa Pigwa, wywoływana na bis przez rozbawionych widzów – zasiada niespodzianie za fortepianem. Gasną światła, punktowiec skupia się na postaci za klawiaturą. Po dłuższej ciszy, gdy widownia uspokaja się – Genowefa Pigwa przeistacza się w doświadczoną życiem, zatroskaną, zdroworozsądkową wiejską kobietę, komentującą na poważnie życie wokół niej, które w dzisiejszych czasach przerosło kabaret. I śpiewa przejmującą pieśń o przemijaniu, tradycji, odwiecznych wartościach, o naszej polskiej duszy, odchodzącej w przeszłość narodowej tożsamości… Jeśli pojawiają się w jej pieśni elementy ironii, jest to raczej uśmiech przez łzy… Wyobraziłem sobie, że to zderzenie popularnej satyry z życiową prawdą powinno zadziałać na publiczność jak emocjonalny strzał prosto w serce…
Zamyśliłem się. Pomysł był karkołomny, ale – znając talent Opałki – zupełnie realny do przeprowadzenia. Postanowiłem przespać się z tą propozycją i nazajutrz podsunąć ją Bronkowi do rozważenia. Gdy następnego dnia poranne serwisy poinformowały o śmierci Bronisława Opałki, oprócz smutku po odejściu znanej mi osoby nie mogłem otrząsnąć się z wrażenia, że właśnie doświadczyłem czegoś irracjonalnego…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/408549-bronislaw-opalko-vel-genowefa-pigwa-wspomnienie