Nie znałem tej historii. O Dywizjonie 303 nie uczy się w brytyjskich szkołach. Wiedziałem, że wielu żołnierzy różnych narodowości pomogło Wielkiej Brytanii podczas II wojny światowej, ale o Dywizjonie 303 nie słyszałem. A uważam, że Brytyjczycy powinni o nim wiedzieć i uczyć się o nim w szkołach, bo ich wkład w walkę z Luftwaffe był ogromny. Bez nich Royal Air Force mógłby ponieść porażkę. Ich odwaga i bohaterstwo były niewiarygodne. Nigdy się nie poddawali i każdego dnia gotowi byli oddać życie za Anglię.
Te słowa Iwana Rheona (walijskiego aktora znanego głównie z „Gry o tron”, odtwórcy roli legendarnego polskiego pilota Jana Zumbacha) z rozmowy z Wirtualną Polską oddają największą wartość „303. Bitwy o Anglię”. Wartość edukacyjną, historyczną. Nie dla nas naturalnie, a dla Brytyjczyków.
Niewiele kręci się na Zachodzie filmów uczciwie pokazujących rolę Polaków w konfliktach zbrojnych XX wieku. David Blair taki obraz stworzył. Jak powtarza w wywiadach, dopiero w czasie pracy nad filmem uderzyło go poświęcenie polskich pilotów i niewdzięczność, jaką Brytyjczycy okazali Polakom po wojnie, domagając się wyrzucenia naszych żołnierzy - już bezużytecznych - z Wysp. „Gdy dorastałem, na lekcjach historii niewiele czasu poświęcało się wkładowi >>obcokrajowców<< w nasz wysiłek wojenny” - mówi reżyser. Dziś przykłada rękę do uzupełniania braków w brytyjskiej oświacie.
Media na Wyspach piszą o filmie, który opowiada „niewiarygodną historię” udziału polskich lotników w bitwie o Anglię. Tam faktycznie musi to brzmieć jak opowieść z innego świata, dotychczas nieznana, odkrywana po dekadach. Niejeden brytyjski widz będzie szeroko otwierał oczy.
Dopiero od dekady z okładem naprawiane jest skandaliczne eliminowanie wkładu Polaków w jeden z najważniejszych momentów w XX-wiecznych dziejach Zjednoczonego Królestwa, a także całego kontynentu. Dopiero w 2003 r. premier Tony Blair przeprosił polskich weteranów za swoich poprzedników i brak obecności naszych żołnierzy na paradzie zwycięstwa w Londynie w 1946 r., powstają dokumenty – o jednym z nich na końcu, czy artykuły w prasie – choćby przed dwoma laty w „Daily Mail” (jego oryginalna wersja tutaj, a polskie tłumaczenie tu)
Ale bez wątpienia najlepiej do umysłów i serc opinii publicznej na Zachodzie trafią produkcje kinowe. I choć promocja – a zatem i popularność - „303. Bitwy o Anglię” raczej nie dorówna temu, czego można będzie się spodziewać po kręconym właśnie, a dotykającym tej samej tematyki obrazie Ridleya Scotta, to film Blaira z pewnością poruszy wielu widzów na Wyspach.
Słabiej wyedukowani Anglicy, którzy wybiorą się na „Huragan” (bo taki tytuł pojawi się w brytyjskich kinach, w nawiązaniu do nazwy myśliwców, na których latali piloci Dywizjonu 303) dowiedzą się nie tylko o kluczowej roli, jaką odegrali nasi żołnierze dla ocalenia Wysp, o ich znakomitym wyszkoleniu, odwadze, niezwykłej skuteczności w walce, ale też o sprzedaniu Polski przez aliantów po wojnie. Zobaczą, z jaką pogardą do lotników znad Wisły odnosili się początkowo brytyjscy wojskowi i jak po wojnie dowódcy królewskiej armii odwrócili się od tych, którzy za nich umierali.
Poza tym to świetny film. Doskonale napisany. Z autentycznymi postaciami, nie posągowymi (mają swoje słabości, lubią poimprezować, napić się wódki, zabawić z brytyjskimi dziewczynami, ale na ekranie wcale ich to nie umniejsza, a i nie jest też odległe od prawdy historycznej…), wzbudzającymi sympatię, ale przede wszystkim podziw (tak było 80 lat temu w londyńskich bazach, barach i na salonach, tak będzie i dziś w salach kinowych).
Dialogi napisano tak, by od pierwszych do ostatnich scen również słabo znający tę historię widz został wyposażony w najważniejsze konteksty i niuanse lat 1939-46, decydujące o tragicznym losie Polski.
Nie jest to kino tak widowiskowe jak „Przełęcz ocalonych” (jeden z najlepszych filmów wojennych w dziejach), ale też nie tak niemrawe jak „Dunkierka” (z całym szacunkiem dla fanów tego obrazu, ale superprodukcja Nolana może nieco nużyć). Przy czym pamiętać należy, że budżet „303” wynosił ledwie 10 mln dolarów (dla porównania – twórcy „Dunkierki” dysponowali 150 mln $). Z tego powodu na ekranie może brakuje nieco należnego opowieści o Bitwie o Anglię rozmachu, o czym pisze w nowym „Sieci” Łukasz Adamski. Ale to zupełnie nie przeszkadza. Powietrzne pojedynki trzymają w napięciu, sprawiają, że chwilami czujemy się częścią dywizjonu szalejącego nad klifami Dover.
Do tego wspaniała muzyka Laury Rossi, nieustannie obecna w filmie (dlaczego w większości kin na napisach końcowych włączane są światła, inspirujące ignorancką publikę do wyjścia?!), niezła obsada (Iwan Rheon, Milo Gibson czy Marcin Dorociński już na zawsze będą po trosze Janem Zumbachem, Johnem Kentem czy Witoldem Urbanowiczem) i świetne zdjęcia Piotra Śliskowskiego. Naprawdę warto wybrać się kina!
Brytyjczycy będą oglądać ten film od 7 września. W Polsce wchodzi na ekrany już w najbliższy weekend. Równolegle warto przypomnieć sobie dokument „Ci cholerni cudzoziemcy. Polacy w Bitwie o Anglię” zrealizowany w 2009 r. dla brytyjskiego Channel 4, emitowany w 2012 r. przez TVP:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/408007-303-bitwa-o-anglie-do-kina-marsz