Na koniec emocje sięgnęły zenitu. Pytaliśmy się nawzajem, kto w Polsce będzie dopingował w finale Francję przeciw Chorwacji. A przecież odpowiedź była prosta. W barze na Brackiej, gdzie na wielkim ekranie oglądałem finałowy mecz z przyjaciółmi, już podczas grania hymnów zerwał się korpulentny osobnik spowity francuską flagą i wraz ze swoją drużyną odśpiewał Marsyliankę. Potem było zgodnie z regułami. Ten jeden stolik klaszcze i wrzeszczy, reszta siedzi w ponurym milczeniu. My wrzeszczymy i klaszczemy, oni trwają w bezruchu.
Uaktywniam się jako kibic raz na dwa lata – w przededniu mistrzostw Europy i świata. Poza wczesną młodością nie byłem amatorem ligowych meczów, a porażki polskiej piłki dodatkowo mnie alienowały. Jest zasługą trenera Nawałki, że połowicznie wróciłem (no już za Smudy, kiedy u nas przetaczało się Euro 2012). Ważni są też w tym procesie znajomi. Wojciech Solarz i Robert Jarociński, piłkarscy erudyci, nawet z prostego wykazu meczów i mistrzów umieją zrobić pasjonujący spektakl. Młodsi ode mnie, pamiętają wyniki mundialów od roku 1930. No i jest mecenas Dariusz Pluta. Ten najlepszy adwokat w Warszawie to partner od pełnych znawstwa esemesów. Podczas jednego meczu możemy ich wymienić z 50, o ile nie oglądamy razem.
À propos spektaklu. Sypią się w internecie żale, że polska piłka w rynsztoku, ale za to jest lekkoatletyka, właśnie dostaliśmy medal za sztafetę i za coś jeszcze. Doceniam męstwo biegaczy i innych sportowców. Co jednak poradzić, że brak im jednego: fabuły. Aktorzy Solarz i Jarociński to rozumieją najlepiej. Futbol wymyślono jako perfekcyjną konstrukcję, wszystko jest tam mniej powtarzalne niż w jakimkolwiek innym sporcie. I jeszcze przy fabularnych komplikacjach można podebatować nad najnowszą zmianą przepisów, mamy ich wysyp. Właściwie może nam to zastąpić politykę, a i kawałek kina obyczajowego. Bo to jeden zawodnik jest urodzonym celebrytą, drugi rogatą duszą, trzeci skromny, czwarty…
Napisałem na Facebooku, że ściska mnie w gardle, kiedy drużyny śpiewają hymny narodowe. Wiem, że to trochę fikcja. Niektóre reprezentację są zlepkiem ras i kultur. I nie mam pewności, czy te emocje, także kibiców, to coś więcej niż konfekcja. Kiedy ryczały drużyna i widownia Szwecji, przypomniałem sobie, jak szwedzki minister bagatelizował pojęcie narodu szwedzkiego, zwłaszcza w zderzeniu z imigrantami. A jednak zawsze mi te hymny przypominają, że pomiędzy wyalienowaną jednostką i całą ludzkością jest coś jeszcze.
Jedni uważają, że to wydmuszka uczuć pozwalająca się łudzić. Ale inni zabawnie się denerwują papierowym tygrysem „nacjonalizmu”. Do Magdaleny Środy i spółki dołączył sławny doktor Migalski oskarżający mundial o podtrzymywanie obrzydliwych bytów o nazwie „narody”. Już ta jego złość wystarczy, żeby odrobinę bawiło.
Można się też przyznawać do sentymentów i niechęci bez wielkich konsekwencji. Ja przyznałem się, kiedy Rosja grała z Chorwacją. Ale faworytów miałem częściej. Czasem z powodów czysto piłkarskich. A czasem częstowaliśmy się historycznopolitologicznymi traktacikami. Dlaczego krzyczeliśmy za Chorwacją? Bo była kawałkiem naszego nieszczęsnego regionu, z gigantycznymi wadami, ale i ze swoją dumą. Oczywiście FIFA mogła nam ułatwić sprawę, nie instalując tej bajki w imperium zła, u Putina. Do dziś mam z tym kłopot. Choć to dzięki temu mogliśmy się pobawić widokiem moknącego prezydenta Macrona, dla którego z woli rosyjskiego satrapy brakło w finale parasola.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/404780-zaremba-przed-telewizorem-futbol-potega-fabuly