Innocentemu III przyśnił się, jak wiadomo, mnich Franciszek, podtrzymujący bazylikę laterańską. Co przyśnić się może naszym biskupom, którzy sięgną po książki Małgorzaty Borkowskiej OSB i Justyny Melonowskiej?
Prędko przyzwyczajamy się do normalności: nie mieści się w głowie, może za wyjątkiem wakacyjnego wypadu na spływ lub szkołę przetrwania, świat pozbawiony prądu, gazu i klimatyzacji, oczywiste wydaje się znieczulenie u dentysty, brak w osiedlowej lodziarni smaków tak podstawowych jak mango i słony karmel wywołuje przeciągłe okrzyki zdumienia, bólu i rozczarowania. Podobne okrzyki, mam nadzieję, będą rozlegać się za kilka lat, gdy okaże się, że w księgarni parafialnej zabrakło kolejnego wydania „Oślicy Baalama”, że nie włączono jeszcze tego tytułu do kanonu lektur jakiegoś prowincjonalnego seminarium.
Jeśli przesadzam, to tylko trochę, na fali ulgi i wdzięczności, jaką budzić musi lektura stustronicowej dosłownie książki, która nazywa tak wiele ze spraw dotąd nienazwanych, a przy tym w sposób wolny od żalu, pragnienia odwetu czy bodaj potrzeby zadośćuczynienia. To definiowane przywar Kościoła idące z samego wnętrza Kościoła i do niego adresowane: doskonały przykład krążenia energii i miłości.
A przecież „Oślica Baalama” opisuje sprawy może nie skandaliczne na miarę nagłówków, ale z pewnością do głębi raniące: stan nie powszechnego może, lecz z pewnością mocno obecnego w codziennej praktyce duszpasterskiej lekceważącego, przedmiotowego, w najlepszym razie – pobłażliwego i paternalistycznego traktowania - dzieci? Chorych? Rodzin, doświadczających kryzysu? Nie, dziwniej jeszcze: jednego z filarów tego Kościoła, sióstr zakonnych.
Zaczyna się ta opowieść niewinnie, od anegdot (chciałoby się rzec, biorąc pod uwagę dorobek autorki – apoftegmatów) o niezbyt rozgarniętych duchownych i kandydatach do tego stanu: a to o kleryku, który swojej krewnej, zakonnicy od ćwierć wieku żyjącej w zakonie kontemplacyjnym, przesłał prezent z dedykacją „Kochanej cioci… aby ta piękna książka pomogła zrozumieć wartość modlitwy”. A to o kaznodziei, surowo wzywającym mniszki z zakonu klauzurowego, by zastanowiły się, czy do świąt Bożego Narodzenia nie przygotowują się aby w hipermarkecie (to miał być taki mocny głos wzywający do wyzwolenia się od konsumpcjonizmu: co z tego, że poszedł kulą w płot?). A to o spryciulku, który zechciał wygłosić jako swą konferencję papieskie przemówienie, tego tylko nie przewidując, że wśród słuchaczek znajdzie się i ta, co niedawno przekładała ta słowa Pawła VI na polski… Aż po historie, przy których tężeje już uśmiech, bo opisują nie eklezjalne qui pro quo, nie pospolite przywary księży, lecz prostą brutalność, brak wyczucia, awanturę za źle oczyszczone buty, tłumaczenie słuchaczkom w habitach, z wieloma peryfrazami, przeprosinami i żarcikami chrzęszczącymi sucharem, skąd się biorą dzieci, aż po traktowanie ich jako bez mała tępych służących.
Świeckim parafianom zdarza się domyślać takich relacji, choćby słysząc mdlące od słodyczy (słony karmel jest jednak stanowczo lepszy!) uprzejmości padające pod adresem sióstr od ołtarza, gdy po mszy przyjdzie czas ogłoszeń. W pełni jednak odnajdą swoje doświadczenia dopiero przy lekturze kolejnych rozdziałów, w których siostra Małgorzata Borkowska OSB opisuje już nie bolesne, ale ograniczone do jednego środowiska sytuacje międzyludzkie, lecz wpadki i błędy duchownych żeglujących w kazaniach od wielosłowia do (niechcianej) herezji, od osobliwości do braku elementarnego wyczucia językowego. „Niemal każdy ksiądz – pisze s. Borkowska – rozwija jakieś własne dziwactwa liturgiczne: głównie wtedy, gdy mu już przeszła pierwsza, uczuciowa pobożność, a nie wiedząc, że jest to zjawisko prawidłowe, i że musi je znieść, by przejść na głębszy poziom, taki biedak stara się łapać tego uciekającego ptaka za ogon przez wymyślanie własnych gestów i słów, które mają rzekomo przywrócić mu świeżość przeżycia (…). Jedyny skutek jest taki, że mu się utrwala rutyna dziwactw, i to już na zawsze. A wierni muszą to znosić”. Czytamy więc o dodatkach, „osobistych wynurzeniach”, nieumiejętności postawienia ani spacji, gdzie trzeba, ani kropki. A bodaj i o unikaniu spójnika „i”, co spycha niejednego kapłana w odmęty arianizmu… A także o całkiem dobrowolnie, a nie przez złą dykcję jedynie popełnianych grubych błędach teologicznych.
Trudno sobie wyobrazić, kto mógłby o tym napisać celniej niż autorka, która swoich kompetencji historyka monastycyzmu dowiodła trzytomowym, monumentalnym „Leksykonem polskich zakonnic epoki przedrozbiorowej” i dziesiątkami innych prac, od monografii po żywoty; swojego talentu pisarskiego – szkicami, przekładami, a wreszcie pastiszami tak pysznymi, jak zbiór listów-nielistów „Do ciotusieńki dobrodziejki”. A tego, co najważniejsze, a co nie bardzo przystoi komentować świeckim żółtodziobom – pół wiekiem klasztornego życia.
Kto odpowiada za formację duchownych – niech po przeczytaniu tej książki czuje niepokój. Kto nic z „Oślicy Baalama” nie pojmie – niech się zacietrzewia. Reszcie czytelników, serdecznie zatroskanych stanem spraw w Kościele, znużonych i obolałych od publikacji w rodzaju „Zakonnice odchodzą po cichu” (Wydawnictwo Krytyka Polityczna, 2016), w których Schadenfreude wygląda spod szczytnych intencji redaktorskich niczym halka spod przykusej sukienki, książeczka ta przynieść może tylko naukę i radość.
A komu nie dość odwagi w myśleniu, kto chciałby posmakować więcej wierności, która nie prowadzi do zawężania horyzontów intelektualnych, do rezygnacji z poszukiwań i pytań – niech sięgnie po esej filozoficzny Justyny Melonowskiej „Ordo amoris, amor ordinis”: kalamburowy urok tytułu nie dziwi u autorki, głośnej za sprawą pracy „Osob(n)a: kobieta a personalizm Karola Wojtyły”. Fascynujące, nowatorskie, osobiste odczytanie i z(re)definiowanie założeń idei konserwatyzmu to zaledwie pierwszy (prawda, że obszerny) rozdział tej pracy. Już on pokazuje jej rozmach i odwagę: idąc tropami Burke’a i Rogera Scrutona autorka nie poprzestaje na mantrowaniu o „mądrości doświadczenia”, lecz ukazuje społeczne i cywilizacyjne korzenia konserwatyzmu, ograniczenia i możliwe słabości jego metodologii, ukazuje wątki, które wymagają wzmocnienia lub dobudowania, założenia przedustawne, płynące raczej z obawy niż z rozumu lub doświadczenia.
Z podobną odwagą podchodzi do refleksji Kościoła nad płcią, emancypacją kobiet, rozumieniem homoseksualizmu, jednocześnie broniąc tego dorobku i ukazując jego płycizny czy uniki. Równie bezstronnie, nie pozwalając sobie na zacietrzewienia dobre dla publicystów, odtwarza dorobek myśli liberalnej dotyczącej seksualności czy emancypacji (ale też np. dyskusyjne założenia, jakimi kierują się entuzjaści edukacji seksualnej w szkołach). Wszystko po to, by rozważyć, bodaj w trybie eksperymentu myślowego, możliwość jeśli nie dialogu, to rozpoznania własnych ograniczeń. O ile to lepsze niż pławienie się w kałużach przekonania o swej bezdennej wyższości!
O szkicu siostry Małgorzaty Borkowskiej OSB („Oślica Baalama. Apel do duchownych panów”, Wydawnictwo Benedyktynów, Tyniec, 2018), eseju Justyny Melonowskiej („Ordo amoris, amor ordinis. Emancypacja w konserwatyzmie”, Wydawnictwo Akademii Pedagogiki Specjalnej, Warszawa, 2018) oraz monografii Joanny Majewskiej poświęconej pierwszemu polskiemu autorowi opowiadań grozy, Stefanowi Grabińskiemu („Demon ruchu, duch czasu, widma miejsc. Fantastyczny Grabiński i jego świat”, Ossolineum, Wrocław, 2018) - w najnowszym tygodniku „Sieci”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/401243-troska-o-gniazdo
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.